Gerry Conlon i jego walka, czyli recenzja filmu „In the Name of the Father”

„In the Name of the Father” to nienowa produkcja, aczkolwiek historia opowiedziana w tym filmie, oparta na faktach, sprawia, że warto przybliżyć to dzieło tym, którzy nie mieli okazji go jeszcze zobaczyć. Premiera miała miejsce 12 grudnia 1993 roku, a za reżyserię odpowiedzialny był Jim Sheridan. To poruszające widowisko dotyka tematu wolności, sprawiedliwości i moralności, a także relacji ojca i syna, która przez zaistniałe w życiu ich obojga okoliczności, zostaje dotknięta ręką cierpienia, żalu i straty. 

Zamachy bombowe i IRA, film zabiera nas do Irlandii Północnej lat 70. Niepokój, patrole wojskowe i brudne ulice Belfastu, a w tym wszystkim drobny złodziej Gerry Conlon, główny bohater, którego postać zagrał Daniel Day-Lewis. To chudy mężczyzna o kruczo-czarnych włosach i wyrazistej szczęce, który zabiera złom z okolicznych kamienic, a na ulicach każdy niewłaściwy ruch może być zapłonem do zamieszek i kontroli. Dzieci bawią się w spalonych wrakach samochodów, a w pomieszczeniach gospodarczych swoich domów członkowie IRA ukrywają broń. Gerry nie miesza się jednak w politykę, aczkolwiek to ona przyjdzie po niego. 

Los zaprowadzi go do Londynu, gdzie żyjąc w komunie hipisowskiej, pozna nowych znajomych, będzie starał się korzystać z życia, a przede wszystkim zarobi. Nic bardziej mylnego, początkowo owszem, zabawa trwa w najlepsze, ale małe fundusze i napięcia w samym Londynie oraz koniec dobrych stosunków z towarzyszami sprawia, że Gerry i jego przyjaciel z Belfastu — Paddy Armstrong, kończą na ulicy. Po serii niefortunnych zdarzeń ci dwaj młodzi mężczyźni stają w obliczu konieczności obrony swojego imienia. Zostają bowiem oskarżeni o zamach zaplanowany przez IRA, którego nie dokonali, lecz znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Za ich zatrzymaniem idą kolejne aresztowania m.in. członków hipisowskiej komuny, a także rodziny Gerrego, w tym jego ojca, który nawet nie miał pojęcia o tym, iż jego syn żyje w Londynie na bakier z prawem.

Ustawa mająca zapobiec szerzeniu się aktów terrorystycznych, obowiązująca ówcześnie w Wielkiej Brytanii, sprawia, że aparat śledczy wykorzystuję tę sprawę do własnych celów politycznych, a to w znacznym stopniu zmniejsza szansę na udowodnienie niewinności Conlonów oraz ich przyjaciół. Zmuszeni na drodze przemocy fizycznej i psychicznej, wszyscy przesłuchiwani i oskarżeni podpisują wcześniej przygotowane zeznania będące fałszywą relacją wydarzeń.

Gerry Conlon, jego ojciec, a także kilkoro innych oskarżonych, trafiają do więzienia z wieloletnimi wyrokami, a także dożywociem. Film dalej prowadzi nas przez nieustającą walkę o wolność, poruszającą chęć udowodnienia własnej niewinności, która przez zepsute mechanizmy prawne i układ górnych sfer politycznych nie pozwala wyrwać się z kajdan niesprawiedliwości i żalu do świata o to, co zafundował ludziom, którzy nie otrzymali żadnej szansy na obronę.

W ciągu pobytu Gerrego i jego ojca w więzieniu otrzymujemy dawkę emocji związanych z ich relacją, które nie jest łatwa, zarówno za kratami, jak i nie była idealna wcześniej na wolności. Te dwie różne osobowości starają się siebie zrozumieć, pojąć nawzajem i wspierać. Pomimo znalezienia się w rzeczywistości więziennej, wciąż analizują oni sytuacje między nimi, które miały miejsce, gdy obaj żyli razem w Belfaście. Wspólne cierpienie i żal łączą ich, ale momentami dzielą i prowadzą do napięć.

Z pewnością nikogo nie zawiedzie końcówka, która dla wielu okupiona będzie wzruszeniem i dawką dreszczy. Film łączy w sobie emocje, które uderzają bez zapowiedzi, jak i te, które są budowane subtelnie i z wyczuciem na przestrzeni całego seansu. Warto go obejrzeć, gdyż opowiedziana w nim historia wydarzyła się naprawdę, a o podobnych aktach niesprawiedliwości słyszymy często.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *