Flawless victory? Fatality? Recenzja filmu „Mortal Kombat”

Źródło: filmweb.pl

Mało kto nie kojarzy gier „Mortal Kombat” – seria krwawych bijatyk ma dość bogatą historię. Od 1992 roku kiedy miała premierę pierwsza gra, „Mortal Kombat” doczekał się wielu mniej lub bardziej udanych ekranizacji. Jak to wygląda w przypadku nowej filmowej adaptacji kultowej gry?

Nowy „Mortal Kombat” w reżyserii debiutującego Simona McQuoida miał premierę w kwietniu na niedostępnej w Polsce platformie HBO Max, gdzie osiągnął spory sukces finansowy. I nic dziwnego! Zapowiedzi filmu wyglądały naprawdę obiecująco – w zwiastunie pojawiły się powszechnie znane postacie, m.in. Shang Tsung, Sonya Blade, Raiden, Jax, Kano, Liu Kang, stworzony komputerowo Goro, Sub-Zero i Scorpion. Nie zabrakło również legendarnego pojedynku między wojownikami i krwawych scen walki. Po obiecującym trailerze, wiele fanów z niecierpliwością czekało na filmowy reboot „Mortal Kombat”.

Akcja filmu rozpoczyna się w Japonii, kiedy spragniony zemsty Bi-Han wraz z armią ninja zakrada się do raju, jakim jest dom rodzinny Hanzo Hasashiego, mordując przy tym jego żonę i dziecko. Rozpoczyna się długa i wyniszczająca walka, w wyniku której przegrany Hasashi zostaje wysłany do piekielnych czeluści. Kilkaset lat później, Bi-Han stanie się Sub-Zero – potężnym wojownikiem na usługach Shang-Tsunga, chcącego podbić Królestwo Ziemskie, a będący w piekle Hasashi – wypatrującym zemsty Scorpionem.

Oś akcji „Mortal Kombat” wyznacza rozgrywany od tysiącleci turniej, w którym biorą udział najwięksi wojownicy, reprezentujący różne wymiary wszechświata. Wstęp do niego mają wyłącznie osoby naznaczone tajemniczym piętnem smoka, wśród których znajduje się Cole Young – młody zawodnik MMA, w którego żyłach płynie krew rodu Hasashi. Dzięki pomocy Jaxa, Sonyi Blade i Kano, postaci znanych z serii gier, dociera on do miejsca, gdzie trenują ziemscy wojownicy. Cole oraz inni naznaczeni śmiałkowie, pod okiem boga piorunów Raidena, muszą odkryć w sobie siłę, która pozwoli odeprzeć inwazję mieszkańców Pozaświata pod wodzą Shang-Tsunga i uratować Ziemię.

Otwierająca film sekwencja w Japonii jest jednym z najlepszych momentów filmu – pojedynek Bi-Hana z Hasashim uwodzi dłuższymi ujęciami, świetną choreografią oraz emocjonalną intensywnością. Problem polega na tym, że w filmie nie ma klasycznego turnieju, który jest główną osią fabularną gier czy poprzednich adaptacji – Shang-Tsung postanowił rozprawić się z ziemskimi wojownikami jeszcze przed nim. Wychodzi na to, że walki w nowym „Mortal Kombat” to raczej introdukcja do właściwego starcia, które miałoby się rozegrać w kontynuacji. Dodatkowo reszta antagonistów, z wyjątkiem Sub-Zero, jest raczej płaska i bez wyrazu, są to raczej ciekawie wyglądający mutanci. Historia jest boleśnie płaska, dialogi są momentami strasznie toporne, a główny protagonista kompletnie bezbarwny. Najbardziej ikoniczni bohaterowie wypadają nijako – są jak owce prowadzone na rzeź przez Raidena z jednej i Shang-Tsunga z drugiej strony, które nie mają zbyt wiele do powiedzenia. Jeśli chodzi o muzykę, kultowy motyw muzyczny „Mortal Kombat” pojawia się dopiero na napisach końcowych.

Nowy „Mortal Kombat” bez wątpienia ma wiele wad. Względem filmu nie miałam zbyt wielu oczekiwań – liczyłam na prostą historię, krwawe mordobicie i brutalne walki. Muszę przyznać, że oprawa wizualna „Mortal Kombat” wyglądała naprawdę dobrze, zabrakło jedynie większej finezji w choreografii walk. Mimo wszystko, na seansie w kinie bawiłam się świetnie i muszę przyznać, że z niecierpliwością czekam  na kolejną część.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

9 − 1 =