„Green Book“, reż. Peter Farelly – recenzja

http://www.filmweb.pl/

Green Book zdobył 3 Oscary, w tym za Najlepszy Film. Wprawdzie nie jest to najbardziej poważana nagroda w historii kinematografii (dużo zacniejsze są Złote Globy, które à propos film również otrzymał), a jedynie wyjątkowo prestiżowa, to jednak rozsławiła ten film. Czy na pewno słusznie?

Rok 2019 obfitował w doprawdy obiecujące ekranizacje filmowe. Na różnych, światowych galach prezentowano takie produkcje, jak Czarna Pantera, Narodziny gwiazdy, Roma, Bohemian Rhapsody, Faworyta, „nasza” (polska) Zimna wojna i Green Book. Każdy z tych filmów miałam przyjemność obejrzeć (niektóre nawet więcej niż raz) i przeanalizować. Niełatwym jest wybrać najlepszy, spośród samym perełek, które świat kina zaprezentował nam, widzom. Jednak akademia filmowa wyłoniła swój faworyt, którym nie jest (o ironio!) Faworyta a Green Book.

Peter Farelly uruchamia wehikuł czasu i przenosi nas w lata 60. XX wieku. Muszę w tym momencie wyznać, że bardzo lubię ten czas. Zdaje mi się, że jest nieskończonym źródłem motywów, z których twórcy nieustannie czerpią. Chwała im za to! Farelly wiedział, co robi, umieszczając akcję swojego filmu właśnie w tych latach, uwydatniając głęboki problem rasizmu. Produkcja kusi tym bardziej, gdyż na wstępie otrzymujemy informację: „Film oparty na faktach”. Gdy na ekranie pojawia się taki napis, to jest już jakiś znak, że być może nie zmarnujemy wieczoru. W dodatku do napisania scenariusza (również nagrodzony) przyczynił się syn jednego z głównych bohaterów, których za moment przedstawię.

Skoro już wiemy, z jaką czasoprzestrzenią związany jest ten film, niejako także z problematyką, to przyszedł czas na rozliczenie się z fabułą. Poznajemy Tony’ego „Warę” Vallelongę – pół Włocha, pół Amerykanina, w którego rolę wcielił się Viggo Mortensen. Jest bramkarzem w nocnym klubie i jest dość znany na Bronxie, który zamieszkuje. Słynie z tego, że każdego potrafi przegadać, przekonać do swoich racji, a także bardzo szybko „wyjaśnić” różne nieścisłości. Nic więc dziwnego, że doktor (nie mylić z lekarzem!) Don Shirley (Mahershala Ali) chce zatrudnić go jako prywatnego ochroniarza szofera w trakcie odbywania swojej podróży muzycznej. Cóż, okaże się, że to jedynie pozorna trasa koncertowa. Bohaterowie odbędą ważniejszą trasę – w głąb samych siebie. Odkryją swoje osoby na nowo, otworzą się i zdobędą doświadczenia, których nigdzie indziej by nie nabyli.

http://www.filmweb.pl/

Ten subtelny komedio-dramat skupia się właśnie na dwóch głównych bohaterach – Tony’m i Donie. Każdy z nich pochodzi z odrębnego świata, różnią się praktycznie wszystkim. Don jest urodzonym i wszechstronnie wykształconym wirtuozem. Żyje w luksusie, na który Tony wraz z rodziną nie może sobie pozwolić. Jest jednak coś, co wyraźnie spędza mu sen z powiek i czego nie potrafi zaakceptować. Ma kompleks bycia czarnoskórym, co bardzo utrudnia mu życie i karierę. Nie potrafi znaleźć swojego miejsca w świecie, dlatego w którymś momencie wybucha: „Skoro nie jestem dość czarny, ani dość biały, to kim ja, u diabła, jestem?!”. Tony, który zdecydował się na tę posadę początkowo tylko dla pieniędzy – widzi w nim coś więcej, niż odpychającego snoba, w dodatku czarnoskórego. Oboje dojrzewają podczas trasy i ratują się z jarzm fałszywych przekonań, próżnych nawyków i egoizmu. Ta przepaść, która istniała na wstępie – zasypuje się. Pomimo różnic rasowych, mentalnych, a także uprzedzeń i ograniczeń, bohaterowie nauczyli się akceptować siebie. Zaczyna kiełkować wyjątkowa relacja, choć nasiąknięta wieloma niepowodzeniami i przykrymi zdarzeniami.

Na gromkie brawa zasługują godne mistrzów gry aktorskie. Mortensen i Ali zagrali niewiarygodnie autentycznie. Doskonała mimika twarzy, specyficzny śmiech, jaki wydaje z siebie Tony, mrożące krew w żyłach spojrzenia Dona, gesty – wszystko to wywołuje w widzu ogromny podziw i uznanie. Lepszym w arcywybitnych kreacjach bohaterów może być już tylko Rami Malek, odgrywający postać Freddiego Mercury’ego w Bohemian Rhapsody.

Główny motyw, choć jest ich znacznie więcej, skupia się właśnie na głębokiej nietolerancji wobec mniejszości seksualnej oraz Afroamerykanów. Szczególnie na dalekim Południu, które jest celem podróży bohaterów. Wydarzenia przedstawione w filmie budzą przerażenie i rozczarowanie zachowaniem ludzi. Pomimo upływu czasu podziały wciąż są wyraźne, a nietolerancja niewiele zmalała. Historia, jak widać, lubi się powtarzać.

Jak na owe czasy przystało, scenografia musiała się dostosować do stylu lat 60. Stąd też słynny niebieski Cadillac z okładki, dopasowane stroje i… muzyka! Och, jakże niepowtarzalna! Twórcy filmu złożyli niecodzienny hołd pianiście. Jego palce fruwają po klawiaturze i czynią z nią cuda. Wydobywa się fantazyjny dźwięk, który potrafi uleczyć każdego. Nawet zaimponować Tony’emu, który nie jest fanem takich melodii. Oboje obdarowują siebie czymś innym. Don produkuje muzykę, a Tony niesłychany humor.

Nie przeciągając dłużej i odpowiadając na pytanie postawione na wstępie – tak, akademia dokonała słusznego wyboru. Green Book to film, który zasługuje na najwyższe noty w każdej kategorii. Wytwarza wyjątkową aurę, przypomina o ważnych kwestiach życiowych i pozostawia odbiorcę z wielkim wzruszeniem i melancholią. Błędem jest porównywanie go do filmu Nietykalni, który w pewnym sensie pokrywa się z motywem filmu Farrelly’ego,
to jednak stanowi odrębną historię i całkowicie się różni pod wszelkimi innymi względami. Niedoinformowani twierdzą nawet, że Green Book jest plagiatem. Cóż, pozostaje im tylko współczuć wyczucia i obeznania, a tym, którzy nie widzieli jeszcze tego, jedynego w swoim rodzaju, filmu – gorąco mogę go polecić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

7 + 14 =