Historie moich kobiet #2

Podejrzewam, że rodzimy się, darząc już rodzinę miłością, w każdym razie kształtujemy to uczucie bardzo wcześnie. I jest to wtedy emocja istniejąca w podświadomości. Zauważalna, ale rzadko kto już zwraca na nią uwagę każdego dnia. Chyba, że mamy pięć lat i co godzinę ktoś nas pyta, czy kochamy swoją mamę, tylko po to, żeby usłyszeć, jak sepleniąc, odpowiadamy, że „baldzo”.

Myślę, że pierwszy raz zdałam sobie sprawę z miłości do siostry, kiedy wróciła ze studiów na weekend do domu i porozmawiała ze mną jak z człowiekiem, a nie tylko dziesięciolatką. Teraz często wspominam takie sytuacje i doceniam je zdecydowanie bardziej.

Pierwsze wspomnienia, które posiadam są wieczorne, trochę senne, lekko zamglone. Przypomina mi się, jak rodzice zostawiali nas dwoje pod opieką starszej siostry, a ona robiła kąpiel z bąbelkami i pozwalała nam się w niej długo bawić (rodzice na to nie pozwalali – marnowaliśmy przecież wodę). Przypomina mi się, jak robiła nam obiady, jak robiła zdjęcia. Nie miała jeszcze wtedy pewnie piętnastu lat i zdecydowanie nie było jej to na rękę. Na pewno nie wtedy, kiedy podrośliśmy i robiliśmy jej głupie kawały, rozsypywaliśmy pod drzwiami jarzębinę, czy zrzucaliśmy pranie z balkonu.

A potem wyjechała na studia. Nie mogliśmy sobie pozwolić na kąpiele w domu, a co dopiero na to, żeby sprawdzać, czy ma co jeść tam gdzieś daleko. Przyznała mi się kiedyś, że zupki błyskawiczne były drogim biznesem, więc zdarzało jej się rozpuszczać kostkę rosołową we wrzątku. Ach, studia.

Teraz nie znam nikogo, kto osiągnął tyle, co ona i samodzielnie pokonał tyle przeciwności losu. Jestem jednak przekonana, że o wielu problemach nie miałam pojęcia, bo gdy były aktualne, nie dorosłam, by je zrozumieć. Ona mimo tego opowiadała mi o nich, robiąc ze mną obiad, przy muzyce, którą przywiozła z dużego miasta. Jest silna jak nikt inny i ekspresywna, że głowa mała. Kiedy prowadzi, klnie jak szewc, a zaraz później ścisza muzykę, żeby powiedzieć, że wysłała wczoraj paczkę dla, przykładowo, osiemdziesięcioletniej pani Heli, bo napisała w liście do świętego Mikołaja, że brakuje jej sukienki do kościoła i ptasiego mleczka. Miesiąc temu też spotkała bezdomnego, to zabrała go na obiad. Po sekundzie słychać pisk opon, trąbienie i znowu to samo.

Wnosi światło i energię do każdego miejsca, w którym się pojawi i nie wiem, jak można jej nie kochać. Może czasem trochę onieśmielać, przy wszystkich innych w końcu błyszczy, ale jak mogłaby nie? Tyle już widziała i tyle doświadczyła, tyle umie, że wypełnia mnie dumą możliwość pisania o niej. Dla mnie jest tą, która mogłaby zawojować świat. To tak, jakby życiowy autorytet co roku odwiedzał Cię na święta. Prawda, że szalone?

Czyli jednak istnieją dwa rodzaje rodzinnej miłości. Ta wrodzona, wmówiona, ta, którą wypada odczuwać, oraz ta, którą się rozumie, która się urodziła w trakcie, świeża i naturalna, spowita poświatą wdzięczności i podziwu. Siostrę darzę oboma. Codziennie więc odnajduję nie tylko miłość, ale jej siłę i dobro.

Bo była opiekunką, która docenia, rozumie i jest wyrozumiała, tą do której możesz zadzwonić i popłakać się do słuchawki. Mentorem, kumplem, wzorem, szoferem, buntem i sukcesem jednocześnie. Moim szczęściem, że jest moją kobietą i moją kobietą będzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *