„Gambit królowej” – o co tyle szumu?

Tytuł „Gambit królowej” odbija się szerokim echem w świecie kina. Dosłownie na każdym kroku widzę trailer, plakaty i różnego rodzaju wzmianki o „The Queen’s Gambit”. Wszyscy albo już oglądali, albo są w trakcie seansu. W Internecie krąży wiele recenzji na temat adaptacji powieści Waltera Tevisa, która miała swoją premierę na platformie Netflix 23 października – zachwytów nie ma końca. Ale po kolei. O co tyle szumu?

Po wypadku samochodowym i śmierci matki, Beth Harmon trafia do sierocińca. Szybko okazuje się, że dziewczynka jest niezwykle utalentowana w grze w szachy. Żeby nie było pudrowo-różowo, przejawia skłonności do popadania w uzależnienia. Tak zaczyna się historia geniuszu, przeplatana wzlotami i, jak to w życiu bywa, upadkami.

Serial liczy siedem odcinków, które ogląda się jednym tchem. Nawet nie zauważa się, że „ej, jak to już jest rano”. Wielu ludzi obawiało się, iż Netflix postawił przede wszystkim na produkcje komercyjne, niekoniecznie ambitne i skłaniające do głębszej refleksji. Jednak trzeba przyznać, że jeśli chodzi o mniseriale (z tego miejsca zachęcam do „When They See Us” lub „Unorthodox”), to nie ma powodów do narzekania.

Bo nie da się ukryć, że to dzieło wyjątkowe. Świat szachów jest sferą zdominowaną przez mężczyzn, gdzie kobieta nieustannie musi udowodniać swoją wartość i walczyć o godne traktowanie. Życiorys Beth wydaje się do tego stopnia realistyczny, że zaczynamy się zastanawiać, czy nie oglądamy serialu o prawdziwej postaci. Jestem przekonana, że niektórzy widzowie wyszukują w przeglądarkach hasło „Beth Harmon szachistka”. I to właśnie świadczy o poziomie „Gambitu Królowej”.

Historia ekranizacji jest równie nietuzinkowa. Jeden z twórców serialu, Allan Scott, nabył prawa do powieści i napisał scenariusz filmu na początku lat 90. W międzyczasie chęci do powzięcia projektu deklarowało kilku reżyserów, w tym, co niezwykle ciekawe, w 2008 roku Heath Ledger, który nawet został zakontraktowany do nakręcenia filmu z Ellen Page (znanej na przykład z „Incepcji”). Niestety tragiczna śmierć Ledgera przed rozpoczęciem etapu pre-produkcji, zdecydowała o tym, że dopiero w 2020 roku światu objawiła się Anya Taylor-Joy.

Aktorka gra tak, jakby urodziła się w skórze Beth Harmon. W jej kreacji nie ma ani grama fałszu – jest autentyczna, jako skupiona na sukcesie szachistka, którą targają demony uzależnienia i autodestrukcji. W pełni oddaje złożoność postaci, co świadczy o dojrzałości i świadomości scenicznej. A Taylor-Joy ma zaledwie 24 lata. Jeśli Wam mało, to warto zwrócić uwagę na ekranizację powieści Jane Austen, „Emmę”, w której aktorka wciela w główną rolę. I to nie koniec. Przyszłość zwiastuje kolejne tytuły, ze szczególnym uwzględnieniem prequelu „Mad Maxa”, gdzie wcieli się w postać Furiose. A kto widział „Fury Road”, wie, że Charlize Theron postawiła wysoko poprzeczkę.

A jeśli mowa o obsadzie, gdybyście wciąż nie byli przekonani do Anyi Taylor-Joy (po licznych peanach na jej cześć z mojej strony), to spieszę donieść, że w serialu mamy polską reprezentację (ale taką, która nie przegrywa z Włochami). POLSKĄ. Co prawda, jednoosobową, ale zawsze. Marcin Dorociński – dla jednych Despero, dla innych Tadeusz z „Róży”, a jeszcze dla innych Vasily Borgov. I to ten ostatni jest serialowym przeciwnikiem Beth, radzieckim szachistą. Cóż, według mnie, nasz rodak wypadł naprawdę przyzwoicie. Opinie na ten temat są różne – niektórzy zarzucają Dorocińskiemu statyczność. Ostateczną ocenę pozostawiam Wam.

Słów kilka o scenografii i muzyce. Dosłownie jedno: fenomenalne. Wpływają na klimatyczność serialu, pobudzając wyobraźnię widza. Przełom lat 50. i 60. w pełnej krasie.

„Gambit królowej” to opowieść o sile kobiet, szczególnie istotna w dzisiejszych czasach, gdy nadal muszą walczyć o swoją godność. Choć szachownica jest czarno-biała, to dzieło Allana Scotta i Scotta Franka zdecydowanie nie jest monochromatyczne. Dobrze, że wciąż powstają takie produkcje.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

cztery × 4 =