Ugry, sienny, umbry – w głębi płótna Beksińskiego

Mroczne obrazy, przesiąknięte apokaliptyczną wizją jak z sennych koszmarów. Obrazy pełne piszczeli, kościotrupów, postaci-mutantów i onirycznych pejzaży. Niesamowita praca pędzla. Twórczość Beksińskiego, bo o niej mowa, nadal wzbudza kontrowersje. Trwa bez swojego mistrza i fascynuje nowe pokolenia. 

Zdzisław Beksiński to jeden z najwybitniejszych artystów, jakiego wydała polska ziemia. A osobiście mój ulubiony malarz, którego twórczością, jak i osobą fascynuję się od lat dziecięcych. To jego dzieła odcisnęły piętno na pojmowanej przeze mnie materii malarskiej, kiedy w wieku 10 lat zobaczyłam jego obraz w jednej z moich książek. Przez całą resztę życia po tym, pragnęłam dotrzeć siłami swych dłoni do tej wyjątkowej techniki pracy pędzla. Mijały wówczas 4 lata od morderstwa, które miało miejsce w mieszkaniu artysty. Wtedy wszelkie pytania, deliberacje i zachwyty pozostały bez odpowiedzi. I pozostają po dziś dzień. Po mistrzu nie zostało nic, prócz jego dzieł, listów i dzienników.

Jego żona, Zosia, zmarła w 1998 roku, kiedy pękł jej tętniak pewnego wrześniowego poranka. Rok po tym zdarzeniu popełnił samobójstwo jego jedyny syn, Tomasz. Przez resztę życia Zdzisław oddawał się tworzeniu nowych obrazów i grafik komputerowych w szczelnie zaryglowanym mieszkaniu: „(…) wraz ze zgrzybieniem narasta w człowieku lęk przed napadem. Wprawdzie do moich drzwi nie dzwoni dzwonek częściej niż raz w tygodniu, ale Jaroszewicz omylił się tylko raz w życiu i to wystarczyło. I tak zapewne kiedyś się omylę i to, co uznam za nieszkodliwą starszą panią w futrze, okaże się być niedźwiedziem, który uciekł z cyrku i zadzwonił do moich drzwi”. Beksiński pomylił się raz, w 2005 roku. I został zamordowany.

Tak jak melancholijne, posępne było jego życie, tak posępne było również jego malarstwo lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. W obrazach artysty dominują wtedy barwy stonowane, gamy monochromatyczne – chłodne szarości, delikatnie przełamywane błękitami lub żółcieniami, rozjaśnione ugry, sienny, umbry.

Bez tytułu, Zdzisław Beksiński, 1985

Beksiński malował z pasją, pracując intensywnie i słuchając muzyki klasycznej Alfreda Sznitke, Franza Liszta, Johannesa Brahmsa, Gustava Mahlera, Antona Dvoraka, Cesara Francka, Henryka Góreckiego, Franza Schuberta czy Henryka Góreckiego. Okres  fantastyczny trwał do połowy lat osiemdziesiątych. To jego najbardziej znany okres, w którym tworzył bardzo niepokojące obrazy, ukazujące ponure, surrealistyczne otoczenie z bardzo szczegółowymi scenami śmierci, rozkładu, krajobrazami wypełnionymi szkieletami, zdeformowanymi postaciami i pustyniami. Obrazy te były dość szczegółowe, malowane z jego charakterystyczną precyzją i traktowaniem płaszczyzny koloru. Beksiński twierdził wówczas: „chcę malować tak, jakbym fotografował sny”.

 

Bez tytułu, Zdzisław Beksiński, 1985

Po tzw. okresie fantastycznym styl Beksińskiego zmienił się i wkroczył w okres, który określił mianem „gotyku”. Obrazy z okresu gotyku przedstawiają zdeformowane głowy i mniej zjawiskowe figury, które wykazują specyficzną harmonię plastyczną.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bez tytułu, Zdzisław Beksiński, 1985

Beksiński nie zwracał uwagi na trendy w sztuce – nie miał zamiaru stać się ulubieńcem krytyków. Nienawidził chodzić na wszelkie wystawy czy wernisaże. Był wielkim indywidualistą i zamiast tego pozostał wierny swoim marzeniom, obsesjom i intymnym fantazjom. „Większość chyba inaczej niż ja rozumie słowo ładny. Dla mnie ładny to dobrze namalowany obraz, a co na nim przedstawiono, jest sprawą drugorzędną. Obraz, czyli kawałek płótna lub płyty pokryty farbami nie jest świadectwem rzeczywistości, nie jest fotografią. Może być tylko dobrze lub źle zrobiony, a więc ładny albo brzydki. Może istnieć paskudny bohomaz przedstawiający piękną kobietę i przepiękny obraz przedstawiający obdartego pijaka”. Interesował go erotyzm, abstrakcjonizm i wschodni mistycyzm. W wielu  obrazach, a szczególnie w rysunkach zawierał elementy jego sadomasochistycznych fantazji seksualnych.

 

 

 

 

 

Bez tytułu, Zdzisław Beksiński, 1956

Zdzisław Beksiński otwierał swoją podświadomość i nie bał się tego, co w niej znajdzie. W swoich dziełach przekazywał namiastkę siebie. Może dlatego, że opanowywał go olbrzymi lęk przemijania i nicości? Głęboko wierzył, że  jego obrazy, jako jedyne będą po śmierci jego osobistą częścią wieczności. Dzięki temu nieświadomie stał się polskim malarskim wizjonerem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dziesięć + jedenaście =