Ghosteen. Przenikający i przygniatający
3 min readIt is called Ghosteen. It is a double album. Oh, and Joe, this is a cover.
Już po opublikowaniu samej odpowiedzi na pytanie nużące znaczną część wygłodniałych fanów formacji Nick Cave and The Bad Seeds – zadrżeliśmy. Kiedy można się spodziewać nowej muzyki zamiast kolejnej dawki wydarzeń powiązanych raczej luźno z jakąkolwiek artystyczną działalnością zespołu? Frontman, za pośrednictwem swoich The Red Hand Files, jasno zasygnalizował zbliżającą się premierę nowego podwójnego albumu. Zwiastunowi towarzyszyło opublikowanie projektu okładki, która okazała się być zapowiedzią nie tylko kontrowersji, które zawartość albumu przyniesie, ale i urzekającej aury mistycyzmu, która jest na krążku wszechobecna.
I oto, wieczorem 3. października, do uszu tysięcy muzycznych smakoszy dotarły pierwsze brzmienia otwierającej album „The Spinning Song”.
Płyta nie należy do tych tzw. uniwersalnych i od początku było wiadomo, że mimo swojego platonicznego, czystego charakteru, toporu między miłośnikami wczesnego a wielbicielami późniejszego Nicka – nie zakopie. Z jednej strony pojawiały się głosy, że drugie Skeleton Tree (płyta NC&TBS z 2016) nie jest potrzebne i że zbyt wyraźnie słychać wpływy Warrena Ellisa. Przecież to Nick Cave and The Bad Seeds, a nie Warren i przyjaciele – pisano na forach. Krytykę uzasadniano zbyt wyraźnym skłanianiem się w stronę muzyki filmowej i odejściem od charakterystycznej dla Cave’a specyficznie wysmakowanej melodyczności.
Z drugiej strony nawet wśród zwolenników tej ciemniejszej, ostrzejszej strony twórczości zespołu, mogliśmy obserwować zupełnie przeciwne reakcje. Jedni wspominali o tym, że fajnie, gdy artysta starzeje się z gracją i w zupełnie nonkonformistyczny sposób. Inni, pełni zachwytu, przyznawali, że Ghosteen to dzieło doskonałe i że wdzięczni są za emocjonalnie dobitny prezent w postaci kawałka duszy poety, który nie stara się nawet ukryć bólu emanującego z każdej nuty. Nie sposób nie zgodzić się, że znajomość kontekstu najświeższych dzieł wokalisty (tragiczna śmierć piętnastoletniego syna) w połączeniu ze świadomym odbiorem jego słów, okalających ich prostych metafor i uczty onirycznych dźwięków, może zmiękczyć serce największego twardziela.
Już po zapoznaniu się z graficzną oprawą krążka mogliśmy się spodziewać, że jednorożce i rajskie ptaki przeniosą słuchaczy do magicznego świata. Nieznany był jednak prawdziwy wymiar rzeczywistości, do której udajemy się za sprawą Ghosteen. To muzyka, która trafia w serce, owija się wokół niego swoim pnączem, oplątując je szczelnie i ściśle dopóty, dopóki nie pozwolimy jej wybrzmieć do końca. The Bad Seeds fundują nam podróż do wyobraźni i wnętrza, które choć pełne zmartwień i poczucia niezrozumienia, promieniuje niezwykłym spokojem, ciepłem i pewnego rodzaju zgodą. Do wnętrza właściwie przeciętnego na tle tak wielu niezwykłych, wyróżniającego się po prostu tym, że dane mu zostało w niespotykanie piękny sposób nazywać wszystkie towarzyszące duszy uczucia i wątpliwości.
Ghosteen to album pełen paradoksów. Płynny i wstrząsający jednocześnie. Bajkowy, ale dosadny. Z jednej strony pocieszenie, z drugiej kompletne zdruzgotanie. Z jednej strony ściska i wykręca, a z drugiej głaszcze. Spokój i niepokój połączone w melancholijnym tańcu. Trochę nawet masz ochotę przestać go słuchać, a jednak cisza po ostatnich taktach robi się bardzo niewygodna. I chcesz jeszcze raz. I jeszcze.
A, włączę sobie na dobranoc. Ale na dzień dobry chyba nie polecam…