All hail the king – recenzja Kong: Wyspa Czaszki

kong5King Kong, ikona popkultury XX wieku, doczekał się kolejnej produkcji. Ostatnio film o gigantycznej małpie został wyreżyserowany przez Petera Jacksona w 2005 roku. Zdobył on wtedy wiele nagród i w pewnym stopniu rozpoczął modę na tzw. „monster movie”. Nowa wersja przygód króla wyspy Czaszki to wizualny majstersztyk, lecz fabuła pozostawia wiele do życzenia.

King Kong jednym z ulubionych filmów Hitlera

Pierwszy film o Kongu powstał w 1933 roku. Reżyserem tego obrazu był Merian C. Cooper. Znany wszystkim schemat, zapoczątkowany przez Amerykanina, pojawiał się w prawie każdej kolejnej wersji. Wyprawa badawcza na Ocean Indyjski skutkuje odnalezieniem wyspy Czaszki. Tam ekipa naukowców i wojskowi odnajdują i przewożą potwora do Ameryki, a całość kończy się efektowną walką Konga z samolotami na wieży Empire State Building. Wspomniałem, że schemat powtarza się w prawie każdej wersji. Istnieją filmy, w których okazuje się, że Kong miał dzieci albo przeżył finałową potyczkę z pierwowzoru. Mówię oczywiście o tych oficjalnych produkcjach, bo nikt nie jest w stanie zliczyć japońskich crossoverów z cyklu „King Kong vs. Godzilla” itp. Każdy kolejny reżyser próbował inaczej ująć przygody grupy naukowców i ich niecodziennego znaleziska. Powstał także musical „King Kong” w 2013 roku, do którego zbudowano ogromną lalkę małpy. Jednak to wspomniany Peter Jackson na nowo pokazał światu króla wszystkich zwierząt. Pierwszy raz dzięki efektom komputerowym Kong wyglądał realistycznie. Film nominowano do Oscara w czterech kategoriach, a zgarnął trzy statuetki – za efekty specjalne, dźwięk i jego montaż. Jackson wysoko postawił poprzeczkę każdemu kolejnemu twórcy, który chciał zabrać się za ten projekt. W 2015 roku rękawicę podjął Jordan Vogt-Roberts, tym samym tworząc PRAWIE najlepszy film o King Kongu.

kong4Zmiana schematu

Zacznę od plusów. Roberts postanowił odmienić losy tytułowego bohatera, co osobiście uważam za ogromny atut. Kong nie trafia do Ameryki i nie sieje tam spustoszenia. Cała akcja filmu odgrywa się na Wyspie Czaszki. Dzięki temu reżyser ukazać mógł jej bogatą florę i faunę. Kamera często zatrzymuje się na pięknych widokach gór, tropikalnych lasów, rzek i pustyń. Żyjące na wyspie potwory są cudownie zaprojektowane. Grzechem byłoby poświeć im mniej czasu, niż zostało to zrobione. Pada nawet zdanie od jednego z bohaterów „Dlaczego zawsze to co niebezpieczne, jest takie piękne?

Dużo czasu reżyser poświęcił na rozpędzenie fabuły. Pierwsza część filmu skupia się na kompletowaniu ekipy. Po kolei poznajemy bliżej członków wyprawy, która dla wielu z nich będzie ostatnią misją. I tutaj warto powiedzieć, dlaczego to PRAWIE najlepszy film o Kongu. Czas zbierania drużyny to niestety jedyny moment, w którym bliżej poznajemy ludzkich bohaterów. Bill Randa (w tej roli  bardzo dobry John Goodman) i Houston Brooks (Corey Hawkins, który lepiej radzi sobie w bardziej dramatycznych rolach) otrzymali pozwolenie na przeprowadzenie misji naukowej, na niezbadany dotąd przez nikogo skrawek lądu. Pierwszą zwerbowaną i chyba najbardziej „ubarwioną” postacią jest podpułkownik Preston Packard (Samuel L. Jackson). kong1Wojskowy, który nie dopuszcza do siebie wyniku Wojny Wietnamskiej i za wszelką cenę stara się przekonać wszystkich, że USA jest największą światową potęgą militarną. Gdyby mógł, na śniadanie jadłby naboje, a dzieci do szkoły zawoziłby czołgiem. James Conrad (Tom Hiddleston) to postać, na którą liczył każdy. Tutaj już w samym nazwisku bohatera możemy odnotować nawiązanie do książki Josepha Conrada pt. „Jądro ciemności”. Aluzji do tego dzieła oraz do „Czasu Apokalipsy Forda Coppoli (które samo w sobie jest odniesieniem do książki Conrada) znajdziemy jeszcze kilka. James jest specjalistą w poruszaniu się po nieznanym, dzikim terenie. Angielski najemnik, skuszony przez Randę wysokim wynagrodzeniem, okazuje się płytki i niewykorzystany w całości. Na ekranie jest go mało, robi niewiele i prawie nikt tam nie liczy się z jego zdaniem. Ostatnią zwerbowaną jest Mason Weaver (Brie Larson). Pacyfistka, fotograf, która na wyspie robi jeszcze mniej niż Conrad. Ale przynajmniej wygląda.

Sceny, które cieszą i słówko o Kongu

Od momentu przekroczenia granic Czaszki, żadna z postaci w żaden sposób nie rozwinie się tak, że zacznie nam w jakiś sposób na niej zależeć. To wielka strata dla filmu. Oczywiście zmienia się postrzeganie ludzkich bohaterów, szczególnie po ich dosyć wybuchowym wtargnięciu na nieznany teren. Scena, w której żołnierze zrzucają na ziemie bomby zasługuje na wzmiankę. W tle gra Paranoid grupy Black Sabbath, a tytuł kawałka idealnie oddaje charakter tego, co dzieje się na ekranie. Widok lecących helikopterów w bojowym szyku, to scena rodem ze wspomnianego „Czasu Apokalipsy”. Widzimy destrukcję i jej efekty. Giną przerażone zwierzęta, a na twarzach wojskowych widnieje perwersyjna radość. Kolejny genialny fragment filmu, odbywa się na cmentarzysku rodziny Konga. Reżyser wykazał się tu nie lada pomysłowością, aby wykorzystać zwykły aparat do zlokalizowania potwora. Nie mogę zdradzić zbyt wiele, ale przysięgam, że zrobi to na was ogromne wrażenie.

kong2Słowo o głównym bohaterze zostawiłem sobie na ostatnią część tego akapitu. Jordan Roberts nie każe nam długo czekać, aby zobaczyć jego wersję Konga. Potwór z 2017 roku jest bardziej ludzki fizycznie, ale mniej ludzki uczuciowo. Kong nie przypomina już goryla z pierwowzoru, czy z wersji z filmu Petera Jacksona. Olbrzym wyprostował się i chodzi tylko na dwóch tylnych łapach. Jest też zdecydowanie większy, niż jego starsze wersje. Rąk używa praktycznie tylko w walce i aby majestatycznie okładać się nimi po klatce piersiowej. A walki jest tu bardzo dużo. Niebezpieczeństwo czyha na małpiego bohatera wszędzie. Na Wyspie Czaszki, oprócz tytułowego potwora żyją inne groźne stworzenia, a jedno z nich szczególnie nie lubi się z naszym owłosionym znajomym. Konga jest tyle, ile powinno być. Miała to być mityczna postać owiana tajemnicą i taka była. Uważam, że zarzuty w tym kierunku są nietrafione. Mało to było Jokera w „Suicide Squad”.

 

kong3Kto jest tym dobrym?

Warto zauważyć, że przez całą recenzję nie wspomniałem o protagonistach i antagonistach. Nie brakuje tu podziału na dobrych i złych, ponieważ są tylko źli. Ludzie, którzy organizują misję badawczą nie do końca są tacy święci. Każdy, kto dostał się na statek, nie trafia tam ze szczerej chęci poznania nowego, pięknego i nieodkrytego świata. Wszyscy widzą w tej wyprawie możliwość zarobku i sławy. Nikt nie ma nic przeciwko, gdy na ziemie spadają ogromne bomby. Wszystko zaczyna się klarować, gdy ludzie poznają bliżej wyspę na której się znajdują. Tubylcy pokazują swoje świątynie, a zwierzęta okazują się niegroźnymi istotami. W dosadny sposób reżyser przekazuje wiadomość do społeczeństwa. Przestańcie niszczyć to, co nie należy do was. Ile zabytków sprzed kilku tysięcy lat zostało zniszczonych przez wojny czy turystów. Brak poszanowania dla natury i kultury robi z ludzi dzikusów. Tylko owładnięty wojną Preston Packard nie mógł dostrzec tego pięknego świata. Kong zabił kilku jego żołnierzy, więc zemsta musi nadejść bardzo szybko.

Kong: Wyspa Czaszki jest to bardziej film ewolucyjny, niż rewolucyjny. Roberts nie przeskoczył poprzeczki zawieszonej przez Jacksona, ale był blisko. Można powiedzieć, że minęło 12 lat, technologia poszła do przodu, nie trudno nakręcić dobry film za prawie 200 mln dolarów. To prawda, ale trudno kupić uwagę widza na ponad dwie godziny (liczę ze sceną po napisach, którą trzeba obejrzeć!). Co więcej, widz po seansie jest zadowolony z tego co obejrzał i nie żałuje wydanych pieniędzy. Ewolucja Konga wyszła mu na dobre, znacznie odmłodziła już ponad osiemdziesięcioletniego staruszka. Pokolenie nowego milenium nie miało okazji poznać jeszcze ikony poprzedniego wieku, a dzięki Robertsowi taką okazję mają i powinni z niej skorzystać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

trzy × pięć =