„Po 10 latach grania poczuliśmy, że jesteśmy powtarzalni” – wywiad z Kubą Kawalcem

wywaiadhsZagrali około tysiąca koncertów. Miesiąc temu wydali nową płytę „Ciało Obce”, która okazała się strzałem w dziesiątkę. Po 15 latach graniach wciąż potrafią zaskoczyć. Trochę o nowej płycie, o małych zmianach i o tym co słychać w happysadzie rozmawiałam z Kubą Kawalcem, wokalistą zespołu happysad. 

Na spotkaniu promocyjnym w jednym z warszawskich empików mówiłeś o tym, że bardziej od tego, jaki będzie odbiór płyty na żywo, obawiacie się zderzenia z tymi emocjami, które towarzyszyły Wam przy tworzeniu tej płyty. Jak te emocje grają na koncertach?

Obawy dalej są. Po trzecim koncercie zauważyliśmy różnicę między nim a dwoma poprzednimi, a to dlatego, że na początku jest zawsze więcej skupienia na technicznym graniu niż faktycznego przeżywania. Im dalej w las tym będzie mniej obaw, a więcej odczuwania. Mimo wszystko okazuje się, że dobrze to gramy.

Można uważać Was już za 6-osobowy zespół. Skąd ta decyzja i czy mieliście w stosunku do niej jakieś obawy?

Nie, skład kształtował się zawsze naturalnie. Nigdy nie było założenia, iluosobowy ma być zespół. Wynikało to z potrzeb, umiejętności grania, doświadczenia. Im bardziej byliśmy świadomi, tym więcej nas interesowało. Stwierdziliśmy, że potrzebujemy instrumentu dętego i pojawił się Daniel z trąbką. Z czasem stała się ona zbyt przewidywalna. Z Miśkiem i Maćkiem poznaliśmy się parę lat przed płytą „Ciało Obce”, zawsze przewijali się gdzieś na koncertach i wnosili dobrą energię. Po „Jakby nie było jutra” wiedzieliśmy, że przy następnej płycie będzie trzeba ich wykorzystać i nie chodziło tu o żadną kalkulację, po prostu to czuliśmy. Kwestią było tylko to czy oni sami się zgodzą. Weszli w to w ciemno. Na obozie kompozycyjnym po dwóch dniach mieliśmy rozgrzebane z 6 czy 7 numerów. Powstała jakaś energia, wspólnota, płaszczyzna, na której spotyka się emocjonalność facetów. Zagrało idealnie i był to najbardziej twórczy obóz kompozycyjny.

Jeśli chodzi o tworzenie, pomysł na nagranie „-1” był zaplanowany czy raczej spontaniczny?

To nie był pomysł, po prostu siedzieliśmy przy ognisku, ja grałem na ukulele, a chłopaki włączyli dyktafon. Dużo rzeczy nagrywamy na dyktafon. Jak nagranie usłyszał Marcin Bors, stwierdził, że mamy to zostawić, bo może się przydać, więc zostawiliśmy.

wywiadhs3Jacek Skolimowski w recenzji płyty „Ciało Obce” dla Newsweeka napisał, że współpraca z Marcinem Borsem, realizatorem i producentem dwóch ostatnich płyt, uświadomiła Wam, muzykom ze Skarżyska-Kamiennej, że mogą grać bardziej światowo, jak zespoły indierockowe. Zgadzacie się z tym?

Absolutnie. My bardzo chcieliśmy pracować z Marcinem już przy „Ciepło/Zimno”, mieliśmy ochotę wprowadzić więcej elektroniki, tylko potrzebowaliśmy kogoś, kto nas pokieruje. Udało się to dopiero przy następnej płycie, ale praca przy „Ciele Obcym” i tak różniła się od tej przy „Jakby nie było jutra”. Tym razem przynieśliśmy prawie cały materiał, a Marcin „dorobił” resztę. Poprzednio powiedział, że zrobimy zupełną rewolucję i nie mamy się przywiązywać do kształtu tych utworów, więc my zrobiliśmy połowę i połowę poprzerabiał on. Wtedy sami zdziwiliśmy się, jak bardzo elastyczni jesteśmy i jak grzebanie przez kogoś w naszych utworach, aż tak nam nie przeszkadza. Przy graniu „Jakby nie było jutro” dużo się nauczyliśmy. Dzięki temu tym razem sami zrobiliśmy prawie całą płytę, ale to Marcin nas w pewien sposób ukształtował, nauczył nas „borszczyzny”. Choć my i tak nie odbieramy tego jako wielkiej zmiany, dla nas to dalej są piosenki, które po prostu inaczej ubieramy.

Czy mieliście podczas grania przez te lata taki moment, że nie przechodziły Was dreszcze i nie brakowało Wam powietrza?

Było tak w połowie drogi między „Ciepło/Zimno” a „Jakby nie było jutra”. Po 10 latach grania poczuliśmy, że jesteśmy powtarzalni. Koncerty nie zaskakiwały, z ekipą oświetleniową przestaliśmy się rozumieć, miałem poczucie, że nasz rozwój się zatrzymał. Wtedy postanowiliśmy, że wprowadzamy zmiany. Zrezygnowaliśmy z wielu rzeczy na rzecz innych. Po drodze doszedł jeszcze Marcin Bors i wydaję mi się, że od wtedy zaczęliśmy rozwijać się bardziej świadomie. Jeśli masz jakiś moment, w którym czujesz, że się zatrzymałaś, to zmiany są jedynym lekarstwem.

Tęsknicie za tymi kameralnymi koncertami sprzed „Nieprzygody”?

Dla nas, ludzi na koncertach zawsze było dużo. Kiedyś po prostu graliśmy w mniejszych klubach. Oczywiście było publiczności było mniej, ale klub i tak był pełen. Zmieniała się tylko ilość, a nie proporcja. Teraz jak gramy np. w Gdańsku i jest 800 osób, dalej nas to w pewien sposób fascynuje.

Otwarcie mówicie o tym, że pochodzicie ze Skarżyska-Kamiennej. W swoim mieście gra się trudniej?

Gra się najtrudniej. Jest pełno znajomych, rodziny, ze wszystkimi trzeba pogadać. Człowiek się rozprasza. Nie jestem fanem grania w swoim mieście, mimo że oczywiście je lubię.

Czy za każdym razem jak ludzie skandują nazwę zespołu, śpiewają tekst, to czujecie to samo? Czy po tych blisko tysiącach koncertów bywa różnie?

Przyzwyczaja się człowiek. Brzmi trochę nieskromnie, może arogancko, ale stwierdzenie, że uczucia są takie same, byłoby kłamstwem. Oczywiście, jeśli nowe piosenki przyjmują się na koncertach, to mamy powrót tych emocji.  Natomiast przy kolejnym „Zanim pójdę” to jest to po prostu sympatyczne, a nie zapierające dech w piersiach. Mam często tak, że jeżeli ludzie wzruszają się przy nowych piosenkach, to i ja się wzruszam, jeśli się śmieją, to ja też się śmieję. Pierwiastki tych emocji są, ale po 15 latach to już nie uderza z tak wielką siłą.

Masz jakieś takie małe polskie zespoły, które już teraz uważasz za dobre?

Lubię muzykę, lubię szukać zespołów, szczególnie polskich, podsłuchiwać, gdzieś tam się utożsamiać. Muzyka się zmienia, to nie jest dla mnie dziwne. Aktualnie młode zespoły śpiewają o czymś, co ja nie do końca czuję, ale doceniam tę twórczość.

Jakieś przykłady?

Na przykład Ted Nemeth jest kapelą, która moim zdaniem ma wszystko, co powinna mieć taka kapela. Ma charyzmatycznego lidera, który drze się i przeżywa, czuć w tym krwawice. Są przede wszystkim paczką kumpli, a nie ludzi z przypadku. Jest trójmiejski Mjut, który też jest fenomenalną kapelą. Lubię kapelę, które śpiewają w naszym języku, mimo że oczywiście jestem w stanie porozumieć się po angielsku, to myślę i rozpamiętuje po polsku. Śpiewanie po angielsku jest łatwiejsze, ale po polsku lepiej się krzyczy, jest dużo spółgłosek, które są takim cholerstwem niemuzycznym, to też ma swój urok.

Znalazłoby się wiele osób, które happysad uważają za swój ulubiony zespół, a jacy są Twoi ulubieni muzycy?

Jest ich mnóstwo, całe mnóstwo. Mój problem tkwi w tym, że raczej się nie zatrzymuję przy jakimś zespole. Słucham wszystkich źródeł, w których mogę znaleźć muzykę alternatywną. Ostatnio jarają mnie takie zimne klimaty, trochę undergroundowe. Jest milion takich zespołów. Najfajniej słucha się muzyki, zamykając się w pokoju z chłopakami, każdy puszcza to, co przypada mu do gustu, ale nie jestem w stanie powiedzieć o jakiejś kapeli, że jest moją ulubioną.

wywiadhs2Czyli nie ma muzyka, który inspirował Was do stworzenia „Ciało Obce”?

Nie, to jest taka suma rzeczy, które się usłyszało, które gdzieś się w człowieku zadziały, że nie można powiedzieć, że kimś się inspirowaliśmy. Można kogoś naśladować, ale chyba lepiej być sobą. Cała nasza droga artystyczna jest swojego rodzaju ucieczką od łatek. Na szczęście jest ich coraz mniej, nie są jednogłośne. Przy „Dłoni” porównywali nas do Organka, ale to dlatego, że w Polsce tak właśnie gra ten twórca, a na całym świecie dużo więcej zespołów. Abstrahując od tego, że dla mnie ten numer zupełnie nie przypomina stylu Organka. Bez sensu jest się tym kierować, bo ludzie zawsze będą mieć swoje skojarzenia. Ciężko jest spekulować ze wszystkimi.

Nie przejmujecie się hejtem, że zespół się skończył?

Hejtu nie ma, ludzie wyrażają swoją opinię, mają do tego pełne prawo. Nieraz nie mają świadomości, że sposób wyrażania tych opinii raczej źle świadczy o nich, my oczywiście czytamy te komentarze, ale jesteśmy dziwnie spokojni.

Pozostawiacie słuchaczom duże pole do interpretacji. Nie boicie się, że nieraz ktoś, zinterpretują daną piosenkę, kompletnie wyrywając ją z kontekstu płyty? Lub wręcz odwrotnie potraktują tekst zbyt dosłownie?

Na tym polega zabawa. W szkole też nikt nie mówi, jak interpretować wiersze Miłosza i Szymborskiej.

Czyli nie będzie Wam przeszkadzać, jak ktoś z Waszej piosenki zrobi jakiś polityczny sztandar?

Będzie mi przeszkadzać, kiedy ludzie zaczną się o to kłócić. Tu jest ta granica. Natomiast jeśli nie to spoko, to jest zajebiste, to jest najlepsza zabawa. Zawsze mówię, że to nie są klocki lego, albo jakieś meble. Tego nie da się źle złożyć

Planujecie kolejny obóz kompozycyjny? Znowu Obidza?

Planujemy, ale jeszcze nie do końca wiemy, gdzie pojedziemy. Chcielibyśmy zmienić miejsce, spróbować znaleźć coś równie klimatycznego. Wszystko zależy od planów. Mamy też parę takich piosenek, które powstały, lecz nie zmieściły się na żadnej z płyt. Padł pomysł, żeby je zebrać i wydać 7-8 numerową EP-kę. Musimy nabrać optyki, zdecydować czy tworzymy nowy materiał, czy wchodzimy do rzeki, która jeszcze do końca nie przepłynęła.

fot. Sławek Jędrzejewski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *