Estetyczne zdziczenie obyczajów. Recenzja High-Rise
3 min readNa pozór idealne życie mieszkańców wieżowca ulega destrukcji. Jednak lokatorzy szybko odnajdują się w chaosie i zepsuciu. „High-Rise” Bena Wheatleya, z Tomem Hiddlestonem w roli głównej, wchodzi na ekrany kin studyjnych.
Środek lat 70., gdzieś we wschodnim Londynie powstaje modernistyczne osiedle wieżowców, według pomysłu architekta Anthony’ego Royala (Jeremy Irons). W jego założeniu projekt jest idealny, bo w każdym budynku znajduje się wszystko, czego potrzeba, by wygodnie żyć (supermarket, basen, szkoła, siłownia itd.). Akcja filmu rozgrywa się w pierwszym ukończonym bloku. Najwyższe piętra zamieszkują najbogatsi, a im bliżej parteru, tym status majątkowy lokatorów obniża się. Natomiast sam projektant góruje nad resztą, zajmując penthouse.
Miejsce kusi prestiżem, udogodnieniami i swobodą. Jednak młody lekarz Robert Laing (Tom Hiddleston), który wprowadza się na 25. piętro, szybko przekonuje się, że ogólny ład może zostać zachwiany. Ponadto, doktor nie potrafi dostosować się do panującej hierarchii. Sytuując się gdzieś pośrodku budynku, nie pasuje zarówno do bogaczy na szczycie, jak i do klasy niższej.
„High-Rise” powstał na podstawie powieści „Wieżowiec” Jamesa G. Ballarda – znajomość twórczości autora „Kraksy”, pozwala przewidzieć to, co zobaczymy na ekranie. Nie są to wizje dla każdego. Podobnie zresztą jak filmy Bena Wheatleya. Reżyser przyznaje, że wraz ze scenarzystką Amy Jump, pozwolili sobie poddać tekst źródłowy modyfikacjom. Jednak wciąż pozostaje to opowieść o ludziach zatracających się w coraz większym zepsuciu.
Od pierwszej sceny widz zostaje uprzedzony, że projekt Royala jest idealny tylko na pierwszy rzut oka. Niczym farba na ścianie – dopiero z bliska widać, jak się łuszczy, odsłaniając surowy beton. Po awarii w budynku i nakazach narzucanych przez najbogatszych, dochodzi do buntu. Wieżowiec pogrąża się w chaosie, przyjęcia zmieniają się w orgie, sąsiedzkie sprzeczki w brutalne konflikty.
Zdjęcia Laurie Rose przewrotnie pokazują tę przemianę i zepsucie, ponieważ „High-Rise” wizualnie jest wyjątkowo estetyczny. Scenografia również robi wrażenie. Jednak nie zmienia to faktu, że po ujęciu pięknych wnętrz jak z katalogu, widz może zostać niemiło zaskoczony czymś, czego wolałby nie oglądać. Wheatley bawi się montażem (który miejscami przypomina teledysk) i miesza chronologie, przez co atmosfera filmu jest na granicy jawy i snu.
Zaskakują również bohaterowie, których reżyser nie ocenia, pozostawiając moralne osądy widzom. A jest się nad czym zastanawiać, bo nie ma tu podziału na dobrych i złych. Nawet zdystansowany doktor Laing, budzi niepokój. Tom Hiddleston dobrze ukazał niejednoznaczność Roberta, który, nie zdejmując krawata, odnajduje się w chaosie. Natomiast znany z „Hobbit: Pustokowie Smauga” Luke Evans znakomicie wciela się w dzikiego, nomen omen, Richarda Wildera. Bohater chce nakręcić dokument o sytuacji panującej w budynku, za wszelką cenę pragnie spotkać się z architektem. Tajemniczy Anthony Royal, zmienia się wielokrotnie na ekranie – z jednej strony jest budzącym litość staruszkiem, z drugiej tyranem zakochanym w swoim dziele. Oprócz aktorów, także aktorki zagrały na wysokim poziomie. Wystarczy wspomnieć o Elisabeth Moss, która grając żonę Wildera, pokazała się z zupełnie innej strony, niż widzom serialu „Mad Men”.
Nie tylko zdjęcia tworzą specyficzną atmosferę w „High-Rise”, lecz także muzyka Clinta Mansella (autor kompozycji do „Moon” czy „Requiem dla snu”). To ona buduje napięcie od samego początku. Warto wspomnieć, że w trakcie filmu użyto piosenki zespołu ABBA „S.O.S” – za pierwszym razem w wersji symfonicznej, za drugim w coverze Portishead. Kto by pomyślał, że słowa „So when you’re near me, darling can’t you hear me S. O. S.” tak dobrze wpasują się w akcję filmu, nabierając nowego znaczenia.
„High-Rise” Wheatleya jednych widzów zszokuje, innych zachwyci. Nie jest to też fabuła realistyczna, należy traktować ją raczej jak metaforę. Mimo że wizja Ballarda rozgrywa się w latach 70., to poruszany temat – utopijny projekt w zestawieniu z ludzką naturą – się nie zestarzał, wciąż budzi emocje i skłania do dyskusji.