W klatce przewidywalności
2 min readJak bardzo można pragnąć zemsty? Jak bardzo można zmarnować potencjał filmu? Na oba te pytania odpowiada Mikkel Norgaard, reżyser skandynawskiego kryminału „Kobieta w klatce”, powstałego na kanwie powieści duńskiego pisarza Jussi Adler-Olsena.
Koniec lat 80-tych XX wieku. Samochodowa kraksa spowodowana lekkomyślną zabawą dziewczynki. Umierają nie tylko jej rodzice, ale i dwie osoby z drugiego auta. Dwie pozostałe zostają kalekami. Jeden chłopiec widział całe zdarzenie. Obraz winowajczyni, niczym stop-klatka, wyrył mu się w pamięci na całe życie…
Rok 2007. Powstaje Departament Q, specjalna jednostka do rozwiązywania niewyjaśnionych zbrodni. Na jej czele staje detektyw Carl Mørck (Nikolaj Lie Kaas), wspierany przez przydzielonego mu partnera Assada (Fares Fares). Uparty detektyw odkrywa, że zniknięcie Merete Lynggaard, tytułowej kobiety w klatce, (Sonja Richter) nie było przypadkowe. Prawie piętnaście lat przygotowań. Wszystko prowadzi do komory ciśnieniowej, w której Børge Bak (Michael Brostrup) pięć lat torturuje kobietę. W imię zemsty chłopca, który widział, jak w samochodowym wypadku giną jego najbliżsi.
Beznadzieja atakuje od pierwszych 30 minut filmu – detektyw Mørck zostaje zawieszony w swoich obowiązkach, a mimo to uparcie kontynuuje śledztwo. Oczywiście z powodzeniem – o czym dowiadujemy się później. Motyw oklepany, nie stojący obok realizmu (jaki szef nie zwolni pracownika, który zużył 3 miesięczny budżet w ciągu 2 dni?).
Nie można powiedzieć, że dzieło Norgaarda jest nudne – trzyma w napięciu do końca. O dziwo, bo ostateczne rozwiązanie jest okrutnie przewidywalne. Reżyser sam sobie strzela samobója, ujawniając w połowie (a nie na koniec) filmu, kto właściwie jest sprawcą całego dramatu. Plusem jest także muzyka Erica Kressa, która idealnie wkomponowała się w obrazy filmu, nadając im enigmatyczną atmosferę. Ale na wartkiej i żywej akcji zalety filmu się kończą. „Kobieta w klatce” to 100 minut zmarnowanego czasu. I wiele stron zmarnowanego potencjału.
Ale to nie koniec – braki realizmu w fabule wręcz ubliżają widzowi. Uwieziona w komorze Merete dostaje dwa wiadra: z jedzeniem i na odchody. Jak zatem myje się przez najbliższe 5 lat? Bo myć się musi – przecież nie umarła z zakażenia i namnożenia flory bakteryjnej. Brak informacji. Mija 5 lat, a jej włosy są dokładnie tej samej długości. Mija 5 lat, a jej ubrania są dokładnie w takim samym stanie.
Kino europejskie to kino ambitne. Często ocenia się je wyżej od amerykańskiego właśnie dlatego, że nie jest tak niewiarygodne i sztuczne. Szkoda, że Mikkel Norgaard postawił na zaintrygowanie, a zignorował inteligencję widza, który na skandynawski film wybiera się, aby poruszyć szare komórki. Wstyd, Panie Norgaard.