Lubię wracać do… czyli redakcyjny przegląd książek z dzieciństwa
6 min readKsięgi, książki, książeczki… z baśniami, bajkami, wierszami… Przenosiły nas do magicznego świata szlachetnych bohaterów, dobrych i mąrdych wróżek i księżniczek oraz zabawnych postaci. W dzieciństwie uwielbialiśmy ich słuchać, a potem sami zaczęliśmy czytać. Są też i takie, do których sentyment mamy do dziś. Postanowiliśmy więc podzielić się z wami naszymi ulubionymi tytułami.
Justyna Degórska
Bezwzględnie moimi ulubionymi książkami z dzieciństwa były te napisane przez Astrid Lindgren. W podstawówce przeczytałam chyba wszystkie – od obowiązkowych „Dzieci z Bullerbyn” i „Pipi Pończoszanki” po te trochę mniej znane jak „Madika z Czerwcowego wzgórza” czy „Detektyw Blomkvist”. Niektóre z tych historii śmieszą mnie do dziś – na przykład ta, w której Lisa i Anna z Bullerbyn wybrały się do sklepu po sprawunki i aby nie zapomnieć co mają kupić śpiewały po drodze piosenkę o kiełbasie dobrze obsuszonej. Literacki świat stworzony przez Lindgren był (i mam nadzieję, że jest do dziś) urzekający dla dziesięcio- czy jedenastolatków. Myślę, że polubiłam Lisę Erikson, Kallego Blomkvista i Emila ze Smalandii, bo chociaż byli moimi rówieśnikami przeżywali niesamowite i często zabawne przygody, o których marzy przecież każde dziecko.
Jagoda Kicka
„12 złotych bajek”. Jako dziecko kochałam tę książkę. Rodzice przeczytali mi ją chyba z milion razy. Na czasy mojego dzieciństwa wydanie i oprawa graficzna tej książki były mistrzowskie. Do tego te rysunki: duże, barwne, kolory aż krzyczały do mnie. Wśród zaproponowanych tu bajek odnajdziemy Brzydkie Kaczątko, Czerwonego Kapturka, Królewnę Śnieżkę, Kopciuszka, Bambi i wiele innych, klasycznych bajek.
Natalia Krawczyk
Czytałam dość płynnie w wieku 6 lat, więc w podstawówce przekopywałam już całe sterty książek. Trudno jest mi więc wybrać jedną konkretną lekturę, ale miło wspominam książki pisane przez Edmunda Niziurskiego. Przeczytałam ich kilka, ale najbardziej emocjonujący był dla mnie „Klub włóczykijów”. Fabuła jest dosyć prosta – grupka bohaterów wybiera się na poszukiwanie skarbu. Ale jaka to była przygoda! Przeczytałam tę książkę dwa razy i do dziś pamiętam, jakie wrażenie na mnie wywarła. Niedługo wakacje, więc może do niej wrócę…
W dzieciństwie uwielbiałam przygody Kubusia Puchatka A.A. Milne. Była to moja ukochana książka. Nie byłam jednym z tych dzieci, które lubią, gdy ktoś im czyta bajki. Przeciwnie, sama chciałam to robić, a że jeszcze nie umiałam, to improwizowałam. Patrzyłam na obrazek i tworzyłam własną historię, która akurat na tej stronie książki mogła być napisana. Szkoda, że nikt nie pomyślał, by to zapisać, bo myślę, że stworzyłam całkiem nową, ale równie wspaniałą historię Kubusia i jego przyjaciół.
Magda Drozdek
Prawdziwą perłą wśród książek z okresu bycia pięknym i młodym są oczywiście „Dzieci z Bullerbyn”. To jedna z nielicznych książek, która wciśnięta dzieciom jako lektura nie traci na wartości. Nieskomplikowane przygody, jeszcze mniej skomplikowane imiona bohaterów – kto by pomyślał, że wszyscy będziemy zaczytywać się w przygodach małych Szwedów. Moja miłość do tej książki była wielka, szczególnie, że razem z dzieciakami z podwórka mieliśmy równie szalone przygody… Potem przyszły pełną parą czasy magii, czyli „Harry Potter” J.K. Rowling. Moja mama czytała mi i siostrze kilka pierwszych tomów na głos. Czekam aż zreflektuje się i po latach będzie mi czytać książki do magisterki.
Moim książkowym wspomnieniem z dzieciństwa jest saga o Muminkach Tove Jansson! To były pierwsze książki nie-lektury, po które sięgnęłam. Z wypiekami pochłaniałam każdy kolejny rozdział i jednocześnie płakałam, że każda kolejna strona przybliża mnie do końca książki. Muminki wróciły do mnie na studiach, gdzie poznałam moją przyjaciółkę Joannę, która tak samo jak ja chciałaby zamieszkać w niebieskim domku w Dolinie Muminków…
Iga Jaruszewska
Książką, którą namiętnie czytałam w dzieciństwie, była „Karolcia” Marii Krüger. Pamiętam, że tytułowa bohaterka znalazła niebieski koralik, który spełniał życzenia. Najbardziej emocjonujące były jednak momenty, w których zła czarownica Filonema usiłowała przechwycić magiczny przedmiot. Wtedy wypieki na twarzy były murowane!
Ania Wojciechowska
Już od dziecka mama zaraziła mnie miłością do książek, wspólne czytanie było obowiązkowym punktem dnia. Miałam kilka ukochanych pozycji. Zawsze marzyłam o pobawieniu się w stogu siana z „Dziećmi z Bullerbyn” (i razem z nimi śpiewałam „kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej” – kto pamięta?), płakałam po śmierci Mateusza z „Ani z Zielonego Wzgórza”Lucy Maud Montgomery, razem z Mary z biciem serca otwierałam furtkę do „Tajemniczego Ogrodu” Frances Hodgson Burnett (jej wędrówki po starym domu wuja i odkrywanie tajemnicy śmierci ciotki na huśtawce za każdym razem robiły na mnie takie samo wrażenie) i wzruszał mnie los Broni – bohaterki „Bułeczki” Jadwigi Korczakowskiej (czy ktoś oprócz mnie to czytał?). Pamiętam też kilka nieudanych podejść do „W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza. Zawsze prosiłam mamę, żeby spróbowała przeczytać mi tę książkę i zawsze po kilku pierwszych stronach stwierdzałam, że jednak dziękuję, bo jest dla mnie za trudna i nic nie rozumiem. Mimo to, nigdy się nie zniechęciłam i ostatecznie udało nam się przebrnąć z sukcesem przez całość, gdy miałam jakieś 7 lat. Ale Nel musiała zostać Nelą, bo absolutnie nie mogłam zrozumieć, czemu imię dziewczynki nie kończy się na „a”.
Od małego byłam molem książkowym (czytałam już w wieku 4 lat!) i jestem nim do dziś. Pamiętam, że kiedyś podkradłam starszemu o 7 lat bratu książkę-lekturę, „Biały kieł” Jacka Londona. Niewiele z niej pamiętam, ale pamiętam złość brata na mnie, że przeczytałam książkę, której mu się nie chciało, a do tego wzięłam ją bez pozwolenia! Nie będę oryginalna, przechodziłam fascynacje „Kubusiem Puchatkiem”, „Tajemniczym Ogrodem” i „Muminkami” , ale to „Akademia Pana Kleksa” Jana Brzechwy do dzisiaj jest jedną z moich ukochanych książek z dzieciństwa. Uwielbiałam przenosić się do świata bajek i udawać, że uczę się czarów od profesora Ambrożego. Moim numerem jeden już zawsze pozostanie jednak „Mały Książę” Antoine’a de Saint-Exupéry’ego. Można ją czytać kilka razy, najlepiej w odstępie kilku lat. Ile wtedy ukrytych sensów można znaleźć! Ile świata odkryć z Księciem, ile się dowiedzieć od mądrego Lisa, ile cierpliwości i wyrozumiałości nauczyć się od Róży… „Jesteś odpowiedzialny, za to, co oswoiłeś” i „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” – może to i banały, ale mają w sobie mnóstwo życiowej prawdy. Cały czas mam je gdzieś z tyłu głowy i chyba na dobre mi to wychodzi.
Bartek Piwowarczyk
„Miś Pafnucy i jego skarb” Joanny Chmielewskiej to książka, którą mama czytała mi do snu tak często, że opanowałem ją na pamięć i mogłem wieku czterech lat udawać, że umiem czytać, „jadąc” z pamięci – podobno nawet przekładałem strony w odpowiednich momentach. Poza tym, książki o przygodach Mikołajka autorstwa Sempé/Goscinnego też do dzisiaj pamiętam bardzo, bardzo dokładnie, bo i to rodzice czytali mi i bratu regularnie. Dzięki temu znałem takie niecodzienne imiona jak Ananiasz, Gotfryd, czy Alcest, czym później szpanowałem w podstawówce.
Zuzanna Tanajewska
Z wczesnego dzieciństwa pamiętam książkę „Brzechwa dzieciom” Jana Brzechwy, którą moja mama miała jako dziecko, a potem dała mnie. To zbiór wierszy, których szybko się nauczyłam (m. in. „Leń”, „Na straganie”, „Tom”), a niektóre pamiętam do dziś. Ponadto wielkim sentymentem darzę przygody Mikołajka, no bo co w końcu, kurczę blade!
Czytaliście te same książki? A może macie własne ukochane tytuły?