Piłujemy emocje na koncertach

Radek_Krzyzanowski_KAMP - Sfink - wywiadMuzyczna moc, czapki z głów! Mimo sauny, zagęszczenia mas, doznałam muzycznego objawienia. Dźwięk rekompensuje wszystko – komentarze po koncertach KAMP! są zawsze bardzo pozytywne i nic w tym dziwnego. Ten trzyosobowy kolektyw podczas występów na żywo oddaje całą swoją energię publiczności. Tak też było 7.12.2012r w klubie SFINKS 700. Tomek, Michał i Radek stworzyli na scenie piekielny wir, który porwał wszystkich obecnych. O fruwających emocjach, nowej płycie i planach na podbój świata opowiedział ten ostatni – Radek Krzyżanowski.

Po przesłuchaniu Waszej debiutanckiej płyty zastanowiło mnie, dlaczego w ogóle nie nagrywacie w języku polskim?

Radek Krzyżanowski: Tomek posługuje się bardzo dobrym angielskim, od zawsze pisał teksty w tym języku i tak zostało. Angielski też lepiej brzmi w muzyce elektronicznej, polski jest za twardy, zbyt mało subtelny, nie płynie. Jeśli ktoś zakłada w Polsce zespół, nawet jeśli w pierwszej kolejności chce coś zrobić w kraju, ale ma też z tyłu głowy ambicję, żeby dotrzeć do szerszego grona. Język angielski jest rzeczą bardzo uniwersalną. Rzadko się zdarza, żeby ktoś, śpiewający w swoim ojczystym języku, który nie jest angielskim, wypływał na szersze wody.

Tomek KAMP! - Sfinks - wywiad
No właśnie, nastawiacie się na podbój świata? Graliście w Londynie, Stanach Zjednoczonych…

Do Stanów wracamy na wiosnę, będziemy grać na festiwalu SXSW, czyli na jednym z największych festiwali, na który zjeżdża się branża muzyczna z całego świata. Jest to dla nas po raz kolejny duże wyzwanie. Pierwszy raz graliśmy tam w 2011 roku. Po dwóch latach wrócimy, mam nadzieję, że z jeszcze lepszym skutkiem niż poprzednio.

Czujecie się docenieni w Polsce?

Jak najbardziej. Spory szum towarzyszył nam od początku i na przestrzeni tych kilku lat stopniowo narastał. Robiliśmy kolejne single, nie spieszyliśmy się z płytą, bo chcieliśmy potraktować ją jako spójną całość, a nie tylko zbiór singli i b-side’ów. To tak naprawdę nasz pierwszy poważny sprawdzian i nie chcieliśmy niczego na siłę przyspieszać.

Gracie już ponad 4 lata, zaczynaliście w 2008 roku…

Tak, w 2008 wrzuciliśmy swoje pierwsze utwory do sieci, a jesienią zadebiutowaliśmy scenicznie. W 2009 roku wydaliśmy pierwszą EP-kę, później wydaliśmy singiel „Breaking a Ghost’s Heart”, który był naszą przepustką do festiwali: Open’er, Selector, tamtego roku zagraliśmy jeszcze na Audioriver i Tauron Nowa Muzyka, także obstawiliśmy prawie wszystkie najważniejsze festiwale w Polsce w jednym sezonie.

Założyliście własną wytwórnię płytową. Trudno było wydać album w Polsce?

W tamtym momencie wytwórnia płytowa to za dużo powiedziane, był to po prostu zwykły net-label, jakich było całkiem sporo. Byliśmy natomiast nową kategorią zespołów na polskiej scenie elektronicznej, stąd problem ze znalezieniem odpowiedniego wydawcy i decyzja o założeniu Brennnessel. Małe, elektroniczne wytwórnie skupiały się na zupełnie innej muzyce – bardziej eksperymentalnej, na ambiencie, instrumentalnym hip hopie. My wyszliśmy z zupełnie innego miejsca. Stwierdziliśmy, że najlepiej będzie skupić się na własnym działaniu i nagrywaniu utworów, które przyciągną słuchacza.

KAMP! - Sfinks - wywiadW waszym przypadku to chyba bułka z masłem.

Rzeczywiście, udaje nam się dotrzeć do szerszej publiki, wyjść z alternatywnego światka i przekonać do siebie ludzi niekoniecznie słuchających podobnych rzeczy na co dzień. Natomiast nie czujemy się gwiazdami. Wychodzimy z założenia, że muzyka jest dla nas najważniejsza. Wszystko inne to tylko pochodna muzyki. Chcemy, żeby nasza twórczość trafiała do ludzi i wywoływała w nich emocje. Bardzo ważne jest dla nas, że na koncertach te emocje fruwają w powietrzu i to jest chyba klucz do sukcesu.

Dużo się zmieniło od momentu, gdy zrobiliście remix dla Brodki?

To była bardzo dobra rozbiegówka przed płytą. Natomiast część ludzi może poczuć zawód, jeśli zakładali, że materiał w takim stylu znajdzie się na płycie – parkiet, hity, uderzenie. Nie wszystkich da się zadowolić, najważniejsze że finalny efekt jest dla nas satysfakcjonujący.

Dokładnie, płyta KAMP! jest bardzo spokojna, chilloutowa. Zupełnie odmienna od Waszych koncertów. Nie boicie się buntu fanów, którzy znają was z festiwali?

Wyszliśmy od piosenek, zaaranżowaliśmy i wyprodukowaliśmy je w taki sposób, żeby uzyskać spójną całość. Nie zależy nam na piłowaniu mocy na płycie, wystarczy, że robimy to na koncertach. Występ na żywo to idealny moment na mocny beat, na szaleństwo. Na potrzeby koncertów przearanżowaliśmy kilka utworów, dzięki temu słuchacze dostają coś nowego, a koncerty stają się bardziej dynamiczne.
Natomiast gdy siedzisz w domu z płytą, nie zaczniesz skakać i klaskać, nawet „Melt” czy „Distance of the Modern Hearts” są powściągliwe i tylko momentami wchodzą w rejestry parkietowe. Rozdzielamy działalność studyjną i sceniczną, czym niektórzy mogą poczuć się lekko zawiedzeni. Nam pozostaje zaproszenie ich na koncerty i śledzenie rozwoju sytuacji – na pewno jeszcze wrócimy z mocnym uderzeniem.

fot. Dorota Prońko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *