Get on up – ile warte są marzenia?

James Brown Get on up, recenzja, kino, film,muzykaLegendarny James Brown — prekursor rhythm and bluesa, ojciec soul’u i funk’u. Jego głos jest jednym z najlepiej rozpoznawanych w świecie muzyki. Jednocześnie jest postacią budzącą wiele kontrowersji. Tak właśnie słynnego wokalistę przedstawia nam reżyser Tate Tylor w filmowej adaptacji życia artysty. 

Znany z realizacji „Służących” Tate Taylor tym razem prezentuje sylwetkę słynnego amerykańskiego wokalisty, Jamesa Browna. Już w pierwszej scenie pokazuje widzowi jak zamierza oddać jego charakter. Wszystko co dzieje się później jest jedynie dopełnieniem. I tak w pierwszych minutach filmu widzimy szaleńca. Jednocześnie niezwykle utalentowanego i przebojowego mężczyznę z ogromną charyzmą. A wszystko to na tle afroamerykańskich walk o równouprawnienie. Dlaczego taki jest? Jak osiągnął sukces?

It’s a Man’s World…

Naszym oczom ukazuje się kochający muzykę chłopiec, o niepowtarzalnym głosie i zawzięciu do spełnienia swych marzeń. Chwilę później można ujrzeć jego drugą stronę – nieopanowanego egocentryka bijącego kobiety. Wychowywany w skrajnym ubóstwie, dotknięty przemocą ojca i ucieczką matki, trafia w końcu do burdelu. Pobyt tam to lepsza część jego dzieciństwa. Przez całe życie zmagający się ze swoją przeszłością, sam krzywdzi swoich bliskich.

Swoją karierę rozpoczyna dzięki wstawiennictwu nowo poznanego Bobby’ego Byrda. Początkowo wdzięczny losowi i przyjacielowi ciężko pracuje na swój sukces. Szybko ukazuje się jego druga natura. Zbyt zachłanny i nieobliczalny – wciąż próbuje wszystkimi dowodzić, być panem swojego losu. Dla jednych takie a nie inne zachowanie Browna jest poniekąd usprawiedliwione. Dla innych stanowi potwierdzenie jego nieobliczalności. Wszystko czego doświadczył, zdeterminowało jego dalsze życie. Jedno jest pewne – James Brown osiągnął wielki sukces i jeszcze za życia stał się legendą.

I feel good…

Niejednoznaczny charakter Jamesa Browna brawurowo oddał Chadwick Boseman. Słynny taniec „ugniatania ziemniaków” w jego wykonaniu jest zaskakująco wierny oryginałowi. Mimika, gesty i sposób mówienia artysty opanował perfekcyjnie. Wcielający się w rolę najlepszego przyjaciela Browna Bobby’ego Byrda, Nelsan Ellis również nie wypadł gorzej. Od tej „pary” trudno oderwać wzrok. Na uwagę zasługuje Jill Scott grająca drugą żonę muzyka, DeeDee. Mimo swej tuszy pełna seksapilu i wdzięku – łatwo zrozumieć zauroczenie nią Browna. Dan Aykroyd jak zawsze trzyma poziom dobrego aktorstwa. Grany przez niego Ben Bart, choć jest postacią drugoplanową, pozostaje w pamięci.

Get on up, James Brown, Bobby, film, recenzja, kino, CDN

W filmie usłyszymy oczywiście najsłynniejsze utwory Browna. O spójność ścieżki dźwiękowej zadbał Thomas Newman. Idealnie oddające klimat połowy XX wieku w Ameryce zdjęcia są dziełem Stephena Goldblatta.

Sex machine

Filmowa biografia nie rzuca na kolana. Jest dobra w swej prostocie i trzymaniu się faktów. Brak chronologii potęguje wrażenie życiowego bałaganu. Bez ozdobników reżyser przybliża nam nieobliczalnego artystę w adekwatny sposób. Bez zbędnego podkręcania dramaturgii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

siedem + jedenaście =