Jubileusz w wielkim stylu

Fot. https://www.instagram.com/p/C5umT67LHmU/

W nocy z soboty na niedzielę byliśmy świadkami jubileuszowej gali UFC 300. Show dostarczone przez amerykańskiego giganta zdecydowanie spełniło ogromne oczekiwania kibiców. Niektóre sceny, które rozegrały się w Las Vegas, na zawsze zapiszą się w historii MMA jako ikoniczne.

Bardzo solidny początek

Już pierwsze starcie wydarzenia zwiastowało doskonałą galę. Zmierzyło się w nim dwóch byłych czempionów UFC – Deiveison Figueiredo i Cody Garbrandt. Górą był Brazylijczyk, któremu “No Love” uległ przez poddanie zza pleców w 2. rundzie. 

Następnie byliśmy świadkami starcia dwóch absolutnych weteranów UFC. Jim Miller podjął w nim Bobby’ego Greena. Dla Jima była to 44. walka pod banderą UFC, dzięki której stał się jedynym zawodnikiem który wystąpił zarówno na UFC 100, UFC 200 jak i UFC 300. Ostatecznie po krwawym boju to ręką Greena znalazła się w górze. 

Do ciekawej sytuacji doszło w walce Jalina Turnera z Renato Moicano, a więc zawodników znajdujących się w czołowej 15 wagi lekkiej. Amerykanin mocno trafił Brazylijczyka w 1. rundzie i będąc pewnym zwycięstwa zmierzał już w kierunku własnego narożnika. Sędzia nie zdecydował się jednak zakończyć starcia. Błąd Turnera zemścił się na nim w 2. rundzie, w której Moicano zasypał go lawiną ciosów i zwyciężył przez TKO. 

Następnie oglądaliśmy kolejne zwycięstwo zawodnika z Kraju Kawy. Fantastycznie dysponowany Diego Lopes pokonał bowiem Sodiqua Yusuffa, tym samym pokazując że stanowi naprawdę poważne zagrożenie w wadze piórkowej.

Kartę wstępną gali zamknęło starcie Jiriego Prochazki z Aleksandarem Rakiciem. Zgodnie z oczekiwaniami, panowie wymieniali potężne uderzenia i narzucili dość wysokie tempo pojedynku. W 1. rundzie przewagę uzyskał Serb, wielokrotnie low kickami osłabiając nogę wykroczną Czeskiego Samuraja. W 2. rundzie były mistrz serią ciosów posłał Rakicia na deski i przez uderzenia w parterze dopisał kolejne zwycięstwo w organizacji.

Fajerwerki na koniec

Kartę główną zainaugurował doskonały zapaśnik i jedna ze wschodzących gwiazd UFC – Bo Nickal. Zgodnie z przewidywaniami dość łatwo rozprawił się on z Codym Brundage, poddając go zza pleców w 2. rundzie. W następnych walkach Nickala powinny czekać znacznie większe wyzwania.

Następnie byliśmy świadkami batalii, która prawdopodobnie wyłoniła pretendenta do pasa w kategorii lekkiej. Arman Tsarukyan skrzyżował w niej rękawice z Charlesem Oliveirą. Już w 1. minucie walki “Do Bronx” był bliski uduszenia Ormianina, ten jednak w sobie tylko znany sposób zdołał przetrwać trudny moment. Kolejne dwie rundy stały już jednak pod znakiem dominacji Tsarukyana, który zwyciężył na kartach punktowych. Choć, o dziwo, niejednogłośnie. Warto nadmienić że z obu stron był to znakomity pokaz zapasów i grapplingu.

Wreszcie nadszedł czas na pojedynek o pas BMF (“Baddest Mother*ucker”). Naprzeciwko siebie stanęło dwóch znakomitych i szalenie twardych bokserów – Justin Gaethje i Max Holloway. To zapowiadało świetny pojedynek. I taki właśnie był. W ostatniej sekundzie 1. rundy Holloway brutalnie złamał nos Gaethje za pomocą obrotowego kopnięcia. Krwotok utrudniał Justinowi dalsze zmagania, co stanowiło doskonałą wiadomość dla Maxa. Zawodnicy prezentowali doskonały boks i często wymieniali ciosy, jednak to “Blessed” wyraźnie przeważał. W ostatnich 10 sekundach 5. rundy, prowadzący na punkty Holloway, wskazał na środek oktagonu i zaprosił “Highlighta” do finalnej batalii na pięści. Na sekundę przed końcem Hawajczyk trafił Amerykanina potężnym prawym sierpowym, nokatując go do nieprzytomności i zgarniając 300 tysięcy dolarów bonusu za występ wieczoru. Warto nadmienić, że obaj zawodnicy zgarnęli także po 300 tysięcy dolarów za najlepszą walkę wieczoru.

Jako kolejne do oktagonu weszły dwie zawodniczki z Chin – Weili Zhang broniła tytułu wagi słomkowej przeciwko Xiaonan Yan. Pretendentka miała swoje momenty, kilka razy poważnie zagrażając rywalce i sprawiając, że ta zachwiała się na nogach. Mistrzyni jednak wykorzystała większe doświadczenie na pięciorundowym dystansie i obroniła tytuł, nie pozostawiając złudzeń co do swojego zwycięstwa.

Przerażający “Poatan”

Wreszcie przyszedł czas na walkę wieczoru. Na szali znajdował się pas wagi półciężkiej, którego posiadaczem był Alex Pereira. Chrapkę na jego odzyskanie miał były mistrz tej dywizji, Jamahal Hill. Kibice ostrzyli sobie zęby na to starcie. I się nie zawiedli. Mimo że pojedynek trwał nieco ponad 3 minuty. Już w 1. rundzie “Sweet Dreams” kopnął “Poatana” w suspensor, większość zawodników korzysta w takiej sytuacji z przysługującego im czasu na dojście do siebie po nielegalnym ciosie. Ale nie Alex Pereira. Z kamienną twarzą odsunął on sędziego Herba Dean’a, i atomowym lewym sierpowym znokautował Hilla. Kolejne zwycięstwo nie zrobiło jednak na Brazylijczyku specjalnego wrażenia, przyjął je z charakterystyczną dla siebie kamienną miną. Można powiedzieć, że był to typowy pojedynek “Poatana”, zero okazywania emocji, potężny “sierp” i szybkie skończenie. To było godne zwieńczenie jubileuszu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

pięć − 1 =