22/12/2024

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

Galeria postaci NBA #4: Joel Embiid

9 min read
Joel Embiid

Fot. https://www.instagram.com/p/Cx9DAXIpYm6/?img_index=1 / autor: instagram.com/joelembiid

Joel Embiid
Fot. https://www.instagram.com/p/Cx9DAXIpYm6/?img_index=1 / autor: instagram.com/joelembiid

Do NBA najczęściej dostają się, rzecz oczywista, Amerykanie. Znajdzie się spore grono graczy z Europy. Także Azjaci coraz mocniej dobijają się do drzwi najlepszej koszykarskiej ligi świata. Najtrudniej jest Afrykańczykom, którzy na Czarnym Lądzie nie mają wielu okazji do rozwijania swoich talentów. Nie ma jednak rzeczy niemożliwych, co udowadnia w każdym kolejnym sezonie Joel Embiid – drugi po Hakeemie Olajuwonie MVP z tego kontynentu. Jego historia jest tak niesamowita, że za kilka lat z pewnością trafi do Hollywood.

 

#1 – Lebron James

#2 – Kevin Durant

#3 – Jimmy Butler

Wielkie marzenia skromnego chłopca

Kamerun to państwo, jakich wiele w Afryce. Podzielony przez kilka stuleci pomiędzy europejskie imperia kolonialne, dopiero w 1960 zdobył niepodległość, uniezależniając się od Francji. Język rodaków Napoleona do dzisiaj jest zresztą jednym z najważniejszych na tym terytorium. Pod względem sportowym Kameruńczycy kojarzyli się przeważnie z piłką nożną, a Roger Milla i Samuel Eto’o byli ambasadorami kraju na arenie międzynarodowej. Koszykówka nie była podobnym wyróżnikiem.

Pierwszym graczem, który z Kamerunu trafił do NBA, był Ruben Boumtje-Boumtje, który jednak większej kariery nie zrobił. Dał się zauważyć dopiero Luc Mbah a Moute, utrzymujący się w lidze przez ponad dekadę – od 2008 do 2020 roku. Nie był wybitną postacią w swoich drużynach. Przeważnie wypełniał rolę zadaniowca od czarnej roboty. Mimo wszystko, to właśnie on odegrał kluczową rolę w popularyzacji swojej dyscypliny, nie tylko w ojczyźnie, ale również w całej Afryce. Wszystko za sprawą organizowania obozów koszykarskich.

Na jednym z takich eventów w 2011, dostrzegł wysokiego, potwornie chudego chłopaka. Nazywał się Joel Embiid, a jego idolem był pierwszy afrykański gwiazdor koszykówki – Hakeem Olajuwon. Młodzieniec nie był wtedy, rzecz jasna, wirtuozem koszykarskiego rzemiosła, ale lata gry w siatkówkę i piłkę nożną zrobiły swoje. Spisał się na campie tak dobrze, że Mbah a Moute nie miał innego wyboru, jak tylko zabrać go ze sobą do USA. W tym momencie przeznaczenie dopadło Embiida, a jego mentor zrobił najlepszą możliwą rzecz dla koszykówki na Czarnym Lądzie. Takiej szansy nie można było przegapić.

Nieoszlifowany diament

Afryka, słynąca jako doskonałe źródło surowców mineralnych, wydała na świat kolejny diament. Tym razem żywy, nieoszlifowany. Joel zaczął swoją przygodę z amerykańskim systemem szkolenia w Montverde, gdzie jednak nie dostawał wielu okazji do gry. Z tego powodu już po roku zmienił barwy i od tej pory reprezentował chrześcijańską The Rock School. Właśnie wtedy jego kariera nabrała rozpędu, a sam Kameruńczyk pokazał pierwsze przebłyski tego, kim stanie się w przyszłości.

Przy swoim braku umiejętności technicznych czynił niebywały użytek ze swojej fizyczności. Rywale zwyczajnie bali się zadzierać na parkiecie z dwumetrowym olbrzymem o długich kończynach. Dzięki temu Embiid był w stanie poprowadzić swój zespół do bilansu 33-4 w swoim ostatnim sezonie. W dodatku wraz z kolegami zdobyli wtedy stanowe mistrzostwo Florydy, co zwiększało szansę Joela na pojawienie się ofert z renomowanych uniwersytetów z dobrymi programami koszykarskimi. Mimo tego wciąż odczuwał obawy, że ze względu na brak podstaw nie pojawi się nikt, kto po niego sięgnie.

Nic bardziej mylnego! Portal Rivals.com ocenił jego potencjał na 5 gwiazdek, zwrócił uwagę, że nawet późny start nie przekreśla szans gracza z Afryki, który bardzo szybko uczy się swojego fachu. Okazało się, że skauci uniwersyteccy zwracali oczy nie na ograniczenia Kameruńczyka, lecz na jego potencjał. A ten był wielki – mało kto jako nastolatek słyszy porównania do Hakeema Olajuwona. To zaowocowało ofertą z University of Kansas.

Sukces okraszony bólem

W collegu Embiid nie potrzebował już czasu na rozkręcenie się. W swoim jedynym sezonie na poziomie uczelnianym notował 11,2 punktów, 8,1 zbiórek i 2,6 bloków na mecz. Zaowocowało to wieloma wyróżnieniami, w tym wyróżnieniem Big 12 Defensive Player of The Year oraz wybraniem do drużyny gwiazd konferencji. Stało się jasne, że mimo ograniczeń ofensywnych, Joel zapracuje sobie na NBA wybitną postawą w obronie. Wtedy jednak wydarzyło się coś, co postawiło przyszłość Kameruńczyka pod znakiem zapytania.

W marcu Embiid doznał kontuzji pleców. Przekreślało to jego szansę na udział w March Madness – turnieju, który jest oknem wystawowym dla najbardziej utalentowanych koszykarzy amerykańskich college’ów. Bez niego Kansas odpadli już w drugiej rundzie, tracąc szansę na historyczny sukces. Co gorsza, spadały notowania Joela w zbliżającym się wielkimi krokami drafcie. Mało która drużyna decyduje się na wybranie zawodnika z problemami zdrowotnymi. Tym bardziej takimi, które wymagają leczenia operacyjnego.

Afrykańczyk miał jednak ogromne szczęście. Trafił na okres sławnego już The Process w Philadelphii. Sam Hinkie, który od 2013 był GM-em Sixers, postanowił wdrożyć metodę tankowania, stawiając na długoletnią przebudowę. Zespół miał czas. Mógł przegrywać, żeby zdobywać kolejne wysokie picki w drafcie. Kiedy na 6 dni przed selekcją Embiid udał się na operację, stanowiło to znak, że któraś z drużyn uzgodniła z nim wybór. Okazało się, że chodzi o ekipę z Miasta Braterskiej Miłości.

Trust The Process

Przygoda Kameruńczyka z NBA rozpoczęła się od rehabilitacji. Praktycznie od razu po podpisaniu kontraktu postanowiono, że sezon 2014-2015 nie będzie tym, w którym Embiid zadebiutuje. Młody center miał zatem czas na spokojne leczenie i podłapywanie z boku tajników koszykarskiego zawodu. Wydawało się, że w następnym roku będzie już gotowy do gry, ale 13 czerwca 2015 ogłoszono, że kontuzja w dalszym ciągu stanowi poważny problem. Tak oto Joel spędził na trybunach całe rozgrywki 2015-2016. Mało kto wierzył, że po dwóch latach od wyboru w drafcie dalej będzie w stanie stanowić wielką wartość dla Philadelphii.

Wreszcie jednak, po ponad 2 latach od podpisania kontraktu, podkoszowy był gotowy do pokazania światu, że skreślono go za wcześnie. Jego debiut przypadł na 26 października 2016. W przegranym spotkaniu z Oklahoma City Thunder Embiid zanotował 20 punktów w 25 minut, przyciągając szeroką uwagę. Pokazał, że czas poza parkietem wykorzystał na dopracowanie swoich umiejętności technicznych i rozwój. Wszedł więc do NBA nie jako surowy rookie, ale gotowy do podbicia ligi center.

W rozgrywkach 2016-2017 stanowił najjaśniejszy punkt słabiutkich 76ers. Ich inny wysoki wybór draftu – Ben Simmons – był wtedy poza grą przez cały sezon. Nie przeszkodziło to Embiidowi w zostaniu gwiazdą młodej drużyny. Przy okazji zaskarbił sobie uwielbienie wymagających kibiców w Philadelphii, którzy przez cały rok skandowali Trust The Process. Mimo rozegrania zaledwie 31 spotkań (w dodatku z limitem minutowym), Kameruńczyk notował średnio ponad 20 punktów i prawie 8 zbiórek na mecz. Nagroda Rookie of The Year przeszła mu obok nosa, ale wszyscy wiedzieli, że to on był najlepszym debiutantem ligi. Trafił zresztą do All-Rookie First Team.

Smak zwycięstw i porażek

W kolejnej kampanii Joel był już na poziomie All-Star. Udział w Meczu Gwiazd zapewniły mu statystyki indywidualne na poziomie 22,9 PPG, 11,0 RPG i 3,2 APG, a także znakomite rezultaty Sixers, którzy jako drużyna zajęli ostatecznie 3. miejsce w Konferencji Wschodniej. Byli czarnym koniem sezonu 2017-2018, a ukoronowaniem ich świetnej postawy miały być pierwsze Playoffy od 2012 roku. Embiid tworzył groźny duet ze zdrowym już wówczas Benem Simmonsem. Trudno było powstrzymać ich w ataku, a defensywnie stanowili kotwicę swojego zespołu.

W pierwszej serii rozprawili się z Miami Heat, by w Półfinale Konferencji spotkać się z Boston Celtics. Tam ulegli 1-4, ale nie bez walki. W Game 5, zakończonym ostatecznie wynikiem 114-112 dla Koniczynek, Embiid był faulowany w ostatniej akcji. Sędziowie nie zauważyli jednak faulu, a Kameruńczykowi zostało pocieszanie się oficjalnym raportem ligi, gdzie przyznawano, że przewinienie miało miejsce. Mimo porażki Sixers byli ukontentowani osiągnięciami sezonu i liczyli, że już wkrótce znajdą się w gronie kandydatów do mistrzostwa.

Wydawało się, że w kampanii 2018-2019 uda się dotrzeć przynajmniej do Finału Konferencji. Embiid i Simmons dostali wsparcie w postaci Jimmy’ego Butlera oraz Tobiasa Harrisa, tworząc ciekawy kwartet ukierunkowany defensywnie. Wszystko to zawiodło w starciu z Raptors. Późniejsi mistrzowie złamali serca wszystkich fanów Philadelphii. Uczynił to konkretnie Kawhi Leonard, kiedy w Game 7 trafił niesamowity rzut na zwycięstwo. Reakcja Joela po tym wydarzeniu mówi wszystko o jego ambicji i osobistej tragedii, jaką przeżył po tym koszu ówczesnego skrzydłowego Toronto:

Droga do MVP

Można powiedzieć, że tamto wydarzenie zmieniło Kameruńczyka. Od tej pory stał się prawdziwą bestią, która na boisku chce pokazać totalną dominację. Największą bolączkę Embiida stanowią w zasadzie jego partnerzy. Od 2019 z Sixers pożegnali się Jimmy Butler, Ben Simmons oraz sprowadzony później James Harden. Ta przegrana seria z Toronto do dzisiaj wyznacza punkt, w którym Joel zbliżył się najbardziej do walki o mistrzowski pierścień NBA. Być może właśnie to stanowi w dalszym ciągu motywację dla jego indywidualnej postawy.

Z każdym kolejnym rokiem konsekwentnie śrubował swoje statystyki i poprawia umiejętności. Do pewnego czasu wydawało się jednak, że szczęście nie sprzyja mu również w kontekście nagród indywidualnych. W głosowaniach do nagrody MVP musiał uznawać wyższość Giannisa Antetokounmpo i Nikoli Jokicia. Na szczęście nic nie trwa wiecznie i w sezonie 2022/2023 spełnił ogromne marzenie o zdobyciu wyróżnienia dla najlepszego gracza ligi. Żeby je otrzymać wspiął się na kosmiczny poziom, zaliczając w ubiegłych rozgrywkach 33,1 PPG, 10,2 RPG i 4,2 APG, zostając przy okazji królem strzelców.

Mimo fenomenalnej formy nie udało mu się zaprowadzić Sixers do choćby Finału Konferencji. Na drodze do tego osiągnięcia stanęli Boston Celtics, którzy po zaciętej serii 7 meczów ponownie okazali się lepsi od drużyny z Miasta Braterskiej Miłości. Kameruńczyk przyznał kiedyś, że Koniczynki zawsze sprawiają Philadelphii lanie. Wydaje się, że miał 100% racji, biorąc pod uwagę, że nigdy nie udało mu się pokonać ich w Playoffach. Na szczęście dla Joela, może się to już wkrótce zmienić.

MVP potrzebuje drużyny

Każdy, nawet największy mistrz, potrzebuje na parkiecie wsparcia, żeby sięgać po najwyższe laury. W dotychczasowej karierze Afrykańczyka brakowało mu takiej pomocy w najważniejszych chwilach. W bieżącym sezonie sprawy mają się nieco inaczej. Rozkwita talent Tyrese’a Maxeya, renesans formy zalicza Tobias Harris, a do tego Embiid dostał prezent od losu w postaci Nicka Nurse’a. Po ostatnich perypetiach z Dociem Riversem jest to znaczący upgrade na ławce trenerskiej. Efekt? Philadelphia nie okupuje pozycji lidera, ale za to osiągnęła przełom pod względem organizacji gry. W dodatku sam Joel zalicza najlepszy sezon w karierze.

Wydaje się, że jeśli Kameruńczyk kiedykolwiek ma powalczyć o tytuł w barwach Sixers, to właśnie teraz. Młodszy już nie będzie, a co jakiś czas przytrafiają mu się urazy. Wspomniany Maxey jest do niego świetnie dopasowany na boisku, a metody coacha Nurse’a pozwalają uwolnić potencjał, jakiego drużyna nigdy wcześniej nie pokazywała. W dodatku sam podkoszowy zaznacza, że po zdobyciu nagrody MVP została mu już tylko jedna rzecz do zrobienia w NBA. Lepszej szansy może już po prostu nie dostać. Na pewno nie w Philadelphii.

To niesamowite, że z chłopca, którego jedynym atutem były warunki fizyczne, Joel Embiid przeistoczył się w prawdziwą bestię. W dodatku wiecznie głodną sukcesów. Młodzieniec z Kamerunu już dawno przestał być sympatycznym olbrzymem. Teraz marzy tylko o tym, by pokonać ostatnią przeszkodę, oddzielającą go od panteonu koszykarskich bogów, w którym przecież znajduje się jego idol – Hakeem Olajuwon. Jest na dobrej drodze by go dogonić albo nawet przebić. W dodatku udało mu się spopularyzować koszykówkę w Afryce, czego efektem jest, że obecnie na parkietach najlepszej ligi świata gra aż 16 koszykarzy urodzonych na Czarnym Lądzie. I pomyśleć tylko, że to wszystko dzięki Lucowi Mbah a Moute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dziewięć + dziewięć =