Domowe melodie zaczarowały Stary Maneż
2 min readKolejny z wyprzedanych koncertów Domowych Melodii. Kolejny wieczór pełen emocji. Stachu, Kuba i Jucho w piątkowy wieczór (24 marca) w Starym Maneżu wypełnionym po brzegi czarowali swoją muzyką, głosami i uśmiechem.
To niezwykłe trio, tworząc wyjątkową muzykę, bez medialnego szumu wkradło się na podwórko polskiej muzyki alternatywnej i jak widać, nikt nie chce, żeby z niego schodziło. Mimo że ich dwóch płyt idealnie słucha się w domowym zaciszu, to jest to zespół stworzony do grania na żywo. Na koncertach w nietuzinkowych strojach, tworzą za każdym razem jakąś historię, bajkę, w której każdy może zanurzyć się na swój własny sposób. Pomaga w tym także dobrze dobrana gra światłem i lekka mgła na scenie. Tak było i tym razem.
Wszystko zaczęło się od „Łona” z pierwszej płyty „Domowe melodie”. Choć jestem pewna, że większość ze zgromadzonych byłoby w stanie zaśpiewać tę piosenkę z pamięci, to na koncercie miała ona w sobie coś innego. I było tak z każdą piosenką. Pianino w swojej delikatności brzmiało jeszcze mocniej i do pary z uśmiechem Stacha, grającym na kontrabasie, wywołało u mnie przysłowiowe motylki w brzuchu. Zakochałam się w nich po raz kolejny od nowa. Miny pojawiające się na ich twarzach, nie raz unosiły kąciki ust publiczności.
Nie zabrakło oczywiście „Zbyszka” do pary z „Grażką”, sombrero przy „Rio”. Przy „Tu i teraz” naprawdę nic poza tą chwilą nie miało znaczenia. Pojawiła się również jedna nowa piosenka, kolejny raz jak ujęła to Jucho „z życia wzięta”, nikt tak pięknie nie mógł śpiewać o relacji z matką swojego lubego jak ona. Jako przedostatnią przed podwójnym bisem zagrali „P. Prezydencie”, bo jak stwierdzili, nie da się w obecnej sytuacji pozostać apolitycznym. Po brawach, jakie otrzymali zarówno po tym komentarzu, jak i po całej piosence można stwierdzić, że reszta podzielała ich zdanie.
Koncert był spotkaniem pełnym uśmiechu i emocji. Po ich twarzach widać było, że bawią się graniem. Nawet przy tak licznej publice są w stanie oddać swój domowy klimat. Domowe melodie stworzyli z fanami nić pewnego rodzaju przyjaźni, o którą potrafią dbać. Gdy uszy królika, które Justyna zakłada przy „Zbyszku”, zawieruszyły się na backstagu, pożyczyła uszatą czapkę od dziewczynki, która koncert spędzała na baranach. I tacy właśnie są. Bezpośredni, autentyczni, zwykli w swojej wyjątkowości.
fot. Ewa Herasimowicz