„Chłopcy dali z siebie wszystko” – hasło przewodnie dramatu pt. Chelsea

Graham Potter - trener Chelsea Londyn

Fot. Chelsea FC

Chelsea Football Club jest obecnie najciekawszą anomalią w piłkarskim świecie. The Blues z pozoru mają wszystko. Topową infrastrukturę, bogatą historię, świetnych piłkarzy, oraz przede wszystkim nowych właścicieli, którzy bardzo chętnie sięgają do portfela. Składać się to powinno na murowany sukces. Jest jednak zdecydowanie inaczej. Londyński klub jest obecnie pośmiewiskiem całej piłkarskiej Anglii, a nawet i Europy.

Jak zobrazować skale dramatu, który rozgrywa się na Stamford Bridge? Najprościej przytoczyć statystyki. Graham Potter zdobywa średnio 1,31 punktu na spotkanie. Chelsea wygrała jeden mecz w 2023 roku i przez dwa miesiące strzeliła zaledwie cztery gole. Do tego wszystkiego dołóżmy ponad 600 milionów euro wydanych na rynku transferowym i mamy materiał na świetną komedię. Obecnie bez wątpienia jest nią akurat Chelsea. Stamford Bridge to cyrk. Problem tylko w tym, że widownia w postaci sympatyków The Blues się nie śmieje. Cieszą się za to kibice innych drużyn.

Akt I: Odważna decyzja włodarzy Chelsea

Aby dokładnie prześledzić to, jak zmieniała się sytuacja na Stamford Bridge trzeba przenieść się w czasie do lata 2022 roku. Był to okres na krótko po przejęciu Chelsea przez Todd Boehly’ego i jego wspólników takich jak grupa Clearlake Capital. Konsorcjum wykupiło klub z rąk Romana Abramowicza i postawiło sobie jasny cel. Zrobić z niego markę znaną na cały świat i uczynić jednym z najlepszych zespołów globu. Plany co prawda ambitne, ale jak najbardziej realne. Inwestorzy obejmowali przecież drużynę, która jeszcze niedawno triumfowała w Champions League.

Jednym z głównych architektów tego historycznego, drugiego triumfu The Blues w Lidze Mistrzów był oczywiście Thomas Tuchel. Niemiec dostał początkowo od nowych władz spory kredyt zaufania i zdawało się, że to na nim będzie budowana „nowa Chelsea”. Był ulubieńcem trybun i nic nie wskazywało na przerwanie współpracy. Nawet wpadki w meczach na początku sezonu przeciwko Southampton oraz Leeds.

Nowe władze klubu już podczas letniego okna transferowego pokazały, że swojej nowej inwestycji nie traktują jako zabawki. Huczne tournée po Stanach Zjednoczonych i wzmocnienia głośnymi nazwiskami na pozycjach wskazywanych przez trenera były oznaką tego, że Chelsea chce na dłużej zagościć na futbolowym szczycie. Każda zachcianka Tuchela tego lata została spełniona i wzmocniono wszystkie wytypowane przez niego pozycję. Co prawda nie zawsze były to pierwsze wybory szkoleniowca, ale co do zasady każdy wspomniany przez niego obszar boiska został wzmocniony. Dostał nawet Pierre Emericka-Aubameyanga, który jest jego dobrym znajomym z czasów pracy w Bundeslidze. Po tym wszystkim Tuchel został zwolniony już po meczu z Dinamem Zagrzeb, co wydawało się kompletnie bezsensowne. Najbardziej zdziwiony musiał być Gabończyk, który przepracował ze swoim ulubionym menedżerem dosłownie kilka dni.

Akt II: Napisać własną historię Chelsea

Co ciekawe, Tuchel nie został zwolniony przez słabe wyniki sportowe. Władze The Blues mają bardzo spore pokłady cierpliwości (co teraz pokazują) i chętnie kontynuowałyby współpracę z Niemcem, gdyby nie jego toksyczny charakter. Były trener PSG powoli zniechęcał do siebie każdego w klubie, poczynając od piłkarzy po właścicieli. Uznali oni po prostu, że ich wizja nie pokrywa się z tym jaki plan na drużynę ma Tuchel i najlepiej uciąć ten związek już na starcie i zacząć jak najszybciej szukać nowych rozwiązań.

Po części czuli też, że Niemiec nie jest do końca „ich” człowiekiem. Była to w pewnym sensie pozostałość po rządach Abramowicza, z którymi koniecznie nowy zarząd chciał zerwać. Jednak po zwolnieniu trenera trzeba było wytypować nowego szkoleniowca. A tak się składa, że tego Boehly miał kogoś na oku już od dłuższego czasu. Znalazł go nad kanałem La Manche, w położonym zaledwie 53 mile od Londynu Brighton.

Celem Boehly’ego i jego współpracowników było wytworzenie w Chelsea pewnej marki, a ta nie była możliwa bez stabilizacji. Amerykański przedsiębiorca chciał wykreować w menedżera, który będzie utożsamiany z klubem i spędzi w nim wiele pięknych lat. Chciał też usprawnić działanie infrastruktury i zmienić politykę transferową. Na Stamford Bridge miała powstać kuźnia talentów. Stanowisko kowala zajął Graham Potter.

Nowi właściciele Chelsea garściami czerpali z projektów prowadzonych przez inne drużyny. System rozwoju klubu stosowany przez RB Lipsk lub City Football Group jest bezpośrednim punktem odniesienia do tego, co Boehly chce stworzyć w Londynie. Światowa marka z globalną siatką klubów i topowym systemem szkolenia młodzieży jest głównym celem biznesmena zza oceanu. Z zaciekawieniem spoglądał też w kierunku Brighton, które w ostatnich latach wypuszcza wielu świetnych piłkarzy zarabiając na nich krocie. Z tego powodu myślał właśnie, że Potter, człowiek znający ten system od wewnątrz, będzie świetnym wyborem na nowego szkoleniowca. Na ten moment wychodzi mu to jednak średnio.

Akt III: Niezły początek

Potter z pewnością jest ciekawą postacią w piłkarskim świecie, z pozoru nie do końca do niego pasującą. Jest to przecież człowiek bardzo dobrze wykształcony, mający do perfekcji opanowane techniki komunikacji z ludźmi. Nie daje się porywać emocjom i podchodzi do tematu z zupełnie innej strony niż reszta szkoleniowców. To właśnie tymi cechami wyróżniał się na rynku pracy i zaskarbił sobie sympatię właścicieli Chelsea. Szczególnie że za tym wszystkim szły także doskonałe wyniki sportowe. Drużyny Pottera grały efektownie, ale też efektywnie. Rozwijał on przy tym klubową młodzież i całkowicie zmieniał filozofię gry każdego zespołu, w jakim pracował. Taka wizja była wręcz wymarzonym scenariuszem dla zarządu The Blues i z początku mogło się wydawać, że zatrudnienie byłego już trenera Brighton jest strzałem w dziesiątkę.

W grze Chelsea podczas pierwszych spotkań pod nowym menedżerem nie było fajerwerków, ale były wyniki. Potter zdołał zanotować passę bez porażki w dziewięciu pierwszych meczach jako szkoleniowiec The Blues, co budziło spory podziw. Dodatkowo w trakcie tej serii stracił jedynie cztery bramki i był bliski pokonania Manchesteru United. Po drodze wygrał również dwa spotkania z AC Milanem po dwóch genialnych występach jego zespołu. 29 października Potter zaliczył jednak pierwszy poważny upadek. Chelsea przegrała aż 1:4 z byłym klubem Anglika, Brighton.

Akt IV: Chłopcy dali z siebie wszystko

I trzeba przyznać, że to wydarzenie było kluczowe w kontekście drużyny ze Stamford Bridge. Co prawda kilka dni po tym meczu The Blues zdołali pokonać Dinamo Zagrzeb, przypieczętowując tym samym zajęcie pierwszego miejsca w swojej grupie w Lidze Mistrzów. Później przegrali oni jednak trzy spotkania z rzędu, nie zdobywając w nich żadnej bramki. Były to mecze z Arsenalem, Manchesterem City oraz Newcastle. The Blues przerwę na mundial rozpoczynali więc będąc w kryzysie, ale był w tym jakiś pozytyw. Przez najbliższe półtora miesiąca mogli go w spokoju przepracować.

Głównym argumentem przemawiającym za nieskreślaniem Pottera były kontuzje, których doznało wielu kluczowych graczy Chelsea. Nie mógł on korzystać z usług m.in. Reece’a Jamesa, N’Golo Kante, Wesleya Fofany oraz Bena Chilwella. Mistrzostwa Świata w Katarze wypadały więc w bardzo korzystnym momencie. Angielski menedżer mógł w spokoju pracować nad swoim projektem i wpajać piłkarzom, którzy nie udali się na mundial, swoją filozofię gry. Dostał też czas, potrzebny na wyleczenie męczących ekipę urazów.

Po powrocie Premier League Chelsea udało się wygrać mecz, dość pewnie pokonali 2:0 ekipę Bournemouth. To jednak z początkiem nowego roku rozpoczął się prawdziwy koszmar. Pomimo hucznego i historycznego styczniowego okna transferowego, ich ulubieńcy od pierwszego stycznia wygrali zaledwie jedno spotkanie i zdobyli cztery bramki. Czy jest to wynik na miarę zespołu walczącego o najwyższe cele? Absolutnie nie.

Nie jest to nawet wynik na miarę klubu grającego w Premier League. Potter jednak jest jednak pozytywnie nastawiony do dalszej pracy. W wypowiedziach po przegranych meczach jego przekaz jest prosty. Piłkarze dali z siebie maksimum. To powtarzane jak mantra zdanie stało się już obiektem drwin i żartów kibiców w mediach społecznościowych.

Akt V: Gdzie leży problem Chelsea?

Chelsea jest obecnie organizmem cierpiącym przez niezidentyfikowaną chorobę. Boehly i jego współpracownicy spędzają teraz pewnie długie godziny rozmowach, które mają na celu wyeliminowanie problemu, który trapi The Blues. Próbowano naprawić ten mechanizm drogimi transferami, nie pomogło. Wcześniej wymieniono trenera, a nowy szkoleniowiec zadziałał jak tabletka przeciwbólowa. W krótkim okresie poprawił samopoczucie na Stamford Bridge, ale z czasem problemy powróciły. Najgorsze, że ze zdwojoną mocą i ekipa Pottera radzi sobie teraz jeszcze gorzej niż za Tuchela. Co kilka miesięcy temu wydawało się niemożliwe.

Boehly i spółka nie chcą aplikować teraz drugiej tabletki. Próbują działać z tym co mają i dalej wspierają byłego trenera Brighton. Mają nadzieję, że upływający czas działa na korzyść ich menedżera. Nie ma on go jednak nieograniczonej ilości, cierpliwość konsorcjum powoli zaczyna dobiegać końca i jeśli Potter nie znajdzie szybko recepty na lepsze wyniki, to jego praca w Londynie może przedwcześnie dobiec końca.

Warto się jednak zastanowić głębiej nad tym, czy to właśnie szkoleniowiec jest problemem. Potter ma przecież bardzo dobry warsztat i doświadczenie w najlepszej lidze świata. Brakuje mu jednak umiejętności pracy w najtrudniejszych warunkach. W zespole, którego kibice oczekują pasma sukcesów i presja jest przeogromna. Anglik dostał już teraz bardzo dużo czasu, którego z pewnością nie dostałby u Abramowicza. Jednak nie znaczy to, że może spokojnie pracować. Presja powoli zdaje się przytłaczać szkoleniowca, który sam przyznaje, że nie jest pewny czy dotrwa końca sezonu u obecnego pracodawcy.

Nie zrobiłem wystarczająco dużo w tym klubie, aby być dobrej wiary. Akceptuję to, moim zadaniem nie jest martwienie się tym (presją przyp. red.). Rozumiem pytanie, ale muszę nadal koncentrować się na drużynie i pomaganiu graczom. – Tak na pytanie o presję odpowiedział Graham Potter po przegranych derbach Londynu z Tottenhamem.

Czy Graham Potter jest odpowiednim człowiekiem do tej pracy? Nie wydaje mi się. Wygląda jakby trafił w środowisko, w którym kompletnie sobie nie radzi. Sprawdzają się więc przepowiednie wielu ekspertów, kilka miesięcy temu mówiących o tym, że funkcja menedżera Chelsea to jeszcze za duże buty dla Anglika. Znajomość tego jak prowadzić relacje międzyludzkie i zarządzać grupą nie jest wystarczająca. Tutaj potrzeba doświadczenia w radzeniu sobie z kryzysami, którego Potterowi zdecydowanie brakuje. Angielskie media informują nawet o tym, że kilku starszych piłkarzy Chelsea zaczyna wątpić w to, czy ich trener zdoła odwrócić tragiczną sytuację. Chociaż rzekomo nikt nie narzeka na szkoleniowca i zawodnicy chwalą sobie współpracę z nim. To jednak na takim poziomie nie wystarczy.

Akt VI: Konflikt tragiczny?

Problem jest jednak zdecydowanie bardziej złożony. Zwolnienie menedżera to jedno, ale po tak trudnej decyzji nie można drugi raz dać plamy. Na razie włodarze The Blues nie chcą przyznać się do błędu, jakim może się niedługo okazać zatrudnienie Pottera i uparcie go wspierają. Jeśli tak dalej pójdzie to mogą nie mieć jednak wyboru i wyrzucenie szkoleniowca z pracy będzie jedynym sposobem na naprawę swojego wizerunku w oczach fanów i polepszenie relacji z trybunami.

Trzeba jednak spojrzeć nieco dalej i zapytać się o jaki jest dalszy plan działania. Czy na rynku znajduje się obecnie szkoleniowiec na miarę Chelsea? Trener, który potrafi pracować w trudnych warunkach i miałby spójną wizję z właścicielami klubu? Menedżer, który zaskarbi sobie szacunek piłkarzy i będzie umiał zarządzić  tak wieloosobową szatnią, w której znajdują się przecież zawodnicy z olbrzymim ego i sporymi osiągnięciami na koncie? Człowiek, którego szuka zarząd The Blues musi mieć specyficzną kombinację cech, aby odniósł na Stamford Bridge sukces. Pytanie tylko, czy ktoś taki jest obecnie dostępny. Warto więc przyjrzeć się kilku opcjom.

Akt VII: Jeśli ktoś, to kto?

Pierwszym nazwiskiem najczęściej pojawiającym się w mediach jest ktoś, kto był już niegdyś łączony z tą posadą. Jest nim oczywiście Mauricio Pochettino. Były szkoleniowiec Spurs był głównym rywalem Pottera w wyścigu o stołek menedżerski w Chelsea. Przez byłą przynależność klubową z pewnością nie jest to opcja, która spotyka się z optymizmem ze strony kibiców The Blues, ale w sumie dlaczego? Koguty nie miały oporów przed tym, aby zatrudniać Villasa-Boasa, Jose Mourinho czy obecnego teraz na Tottenham Hotspur Stadium Antonio Conte. Może pora więc puścić w niepamięć dawną przynależność klubową Argentyńczyka?

Posiada on przecież kilka cech pożądanych na Stamford Bridge. Przede wszystkim jest on doświadczony w prowadzeniu długoterminowych projektów. W Tottenhamie spędził przecież sześć lat, podczas których znacząco podniósł prestiż drużyny i regularnie zajmował miejsce w czołowej czwórce ligi. Dodatkowo doszedł do finału Ligi Mistrzów. Bez wątpienia jest on osobą, która potrafi budować drużynę, inną kwestią jest to czy potrafi z niej potem skorzystać. Ma on jednak przy swoim nazwisku spory minus, jakim jest jego przygoda z PSG.

Pochettino nie radził sobie w Paryżu najlepiej. Przytłoczyło go współpracowanie z taką ilością gwiazd i pod taką presją, co zdecydowanie jest sporą rysą na jego wizerunku. Trzeba przyznać jednak, że Argentyńczyk z pewnością byłby ciekawym eksperymentem. Jest bezkonfliktowym trenerem, który nie boi się stawiać na młodzież i umiejętnie buduje zespół. Czy jednak na Stamford Bridge jest odpowiedni czas na eksperymenty?

Inną opcją, przywoływaną głównie przez hiszpańskich dziennikarzy jest Luis Enrique. Były selekcjoner reprezentacji Hiszpanii pożegnał się z pracą po minionych Mistrzostwach Świata w Katarze. Jednak nie załamał się i czym prędzej chce wrócić do wykonywania zawodu. Preferowane miejsce pracy? Londyn, a dokładniej Stamford Bridge. Jeśli ufać mediom z Półwyspu Iberyjskiego, to właśnie Chelsea jest jego wymarzonym pracodawcą. W wyścigu o posadę Hiszpan ma jedną zdecydowaną przewagę nad Pochettino. Doświadczenie na najwyższym poziomie, a co najważniejsze znaczące trofea na koncie.

Na przestrzeni trzech lat pracy na Camp Nou zdobył z Dumą Katalonii aż sześć trofeów. Problem w tym przypadku polega na tym, że poza epizodem w Blaugranie nie wygrał on nic w żadnym innym klubie. Największe wątpliwości budzi jego przedwcześnie zakończona przygoda z AS Romą. Hiszpan nie zdołał przepracować w Rzymie nawet roku i przedwcześnie pożegnał się z posadą. Podczas tych kilku miesięcy na Stadio Olimpico wykręcił zawrotną statystykę 1,39 punktu na mecz. Dla porównania tego jak źle miała się tam sytuacja, przypomnę, że Potter w Chelsea zdobywa obecnie 1,31 punka na mecz.

Oczywiście nie są to jedyne nazwiska łączone z Chelsea. Lista jest bardzo długa i pełna znakomitych szkoleniowców. Jednak to wyżej wspomniana dwójka to najbardziej realistyczne opcje, które potencjalnie mogłyby zastąpić Pottera. Obok nich wymieniani są też Hans-Dieter Flick, Zinedine Zidane oraz Jose Mourinho. Są oni jednak ekstremalnie abstrakcyjnymi opcjami. Flick skupia się cały czas na pracy w kadrze Niemiec. Były trener Bayernu Monachium ma coś do udowodnienia całemu światu. A co najważniejsze swoim rodakom i chce on poprowadzić drużynę Nationalelf na kolejnej wielkiej imprezie.

Zidane z kolei nie zaryzykuje swojej renomy dla pracy w tak trudnym środowisku. Nie przekonają go też do tego pieniądze, których z pewnością mu nie brakuje. Jeśli chodzi o Mourinho, to mógłbym sobie wyobrazić go podejmującego czwarty raz pracę w Chelsea. Byłby to jednak przejaw idiotyzmu i niemały skandal. Boehly i spółka szukają teraz trenera na długie lata, a kimś takim nie jest Portugalczyk.

Trzeba się jednak na razie wstrzymać z tymi rozważaniami na temat potencjalnych zastępców Pottera. Musimy założyć, że być może odwróci on swoją sytuację i spędzi na Stamford Bridge wiele udanych sezonów, chociaż taka wizja jest póki co dość abstrakcyjna. Dajmy jednak Anglikowi czas, dosłownie kilka spotkań. Jeśli w ciągu najbliższego miesiąca nic się nie zmieni, to presja ze strony fanów będzie już zbyt duża. Chelsea nie jest klubem, w którym można tak długo wdrażać swoją filozofię. Z kolei Graham Potter może nie być szkoleniowcem, który pasuje do takiego środowiska. Bez wątpienia The Blues i Anglik są połączeniem specyficznym. Czy mającym sens? Przekonamy się już niebawem. Wszystko jest jednak w rękach Pottera.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dziewiętnaście − 18 =