Nowelizacja-degradacja polskiego prawa strajkowego
8 min readPowraca temat nowelizacji ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych i rady dialogu społecznego. Projekt jako taki powstał już w ubiegłym roku, natomiast co jakiś czas wypływa na światło dzienne. Budzi on słuszne obawy wśród osób działających w związkach zawodowych ze względu na swoje kontrowersyjne zapisy. Kto śledzi losy projektów rządowych, ten wie, że mimo trafiania na jakiś czas do „zamrażarek”, są wyciągane w odpowiednich momentach. Nowelizacja ta również może podzielić taki los, dlatego trzeba o niej ostrzegać i jasno mówić o jej szkodliwości.
Już w uzasadnieniu do projektu można znaleźć stwierdzenia, które jasno naprowadzają nas na motywacje za nim stojące. Zakłada się tam ograniczenie możliwości związków zawodowych i nałożenie dodatkowych regulacji wpływających na zdolność związków zawodowych do prowadzenia sporów zbiorowych i strajków. Ciężko nie odnieść wrażenia, że nowelizacja tworzona jest, aby realizować interesy zatrudniających. Rząd może chcieć przed nadchodzącymi wyborami podbić sobie poparcie wśród tej grupy, która jest najbardziej roszczeniową grupą społeczną w Polsce. Mimo rozległego wsparcia finansowego w postaci tarcz antykryzysowych oraz rok do roku wzrastających dochodów (np. sektor bankowy w ubiegłym roku zarobił ponad dwa razy tyle, co w 2021 roku tj. 13,1 mld złotych, a rentowność firm zatrudniających ponad 10 pracowników jest od dwóch lat najwyższa w historii) ciągle im mało i głośno słychać ich użalanie się nad swoim losem. To bardzo głośno obrazuje nam to, kto w Polsce ma realny dostęp do mediów i władzy i jak bardzo ów dostęp skupia się w rękach zamożnych elit.
Co w zmianach?
Ustawa proponuje zmianę definicji przedmiotu sporu zbiorowego na nominalnie szerszą. Aktualny stan prawny opiera się na wyliczeniu tematów, których spór zbiorowy może dotyczyć, nowelizacja ma określać tylko, że „spór może być prowadzony we wszelkich sprawach zbiorowych, w których związki zawodowe reprezentują osoby wykonujące pracę”. W praktyce, idące za tym kolejne regulacje, skutkują przede wszystkim ograniczeniem możliwości działania dla mniejszych związków zawodowych. Sama ustawa, mnogość związków w miejscach pracy nazywa zagrożeniem lub przeszkodą. Obrazuje to wyraźnie kierunek władz w stosunku do związków zawodowych i to pod czyje dyktando lub w czyim interesie projekt był pisany.
Regulacje w projekcie będą wymuszać wyłanianie wspólnych reprezentacji związków zawodowych w danym zakładzie pracy, do prowadzenia i wszczynania sporów zbiorowych. Tworzy się też pojęcie organizacji reprezentatywnych. Będzie to ograniczenie możliwości działania mniejszych związków zawodowych, które w taką definicję na pewno wpisywać się nie będą. Takie zmiany niczego istotnie nie ułatwiają ani nie upraszczają. Jedyne czemu one mogą potencjalnie służyć to utrudnieniu działalności związkowej poprzez tworzenie sztucznych i zbędnych barier i doprowadzenie do uczynienia polskiego prawa, w zakresie sporów zbiorowych, jeszcze bardziej restrykcyjnym. Może to doprowadzić do ograniczenia postulatów związków zawodowych, a tym samym krzywdy dla osób pracujących w danym zakładzie, których potrzeby nie zostaną zaspokojone. Co więcej, będą tworzyć się monopole na działanie dla dużych organizacji związkowych co może być skutecznym ograniczeniem pluralizmu i zagrożeniem dla osób pracujących, gdyż pomimo, że ruch związkowy powinien być jeden, wspólny, to zdarzają się pęknięcia, a niektóre związki takie jak NSZZ Solidarność są zbyt mocno zblatowane z obecną władzą. Inne natomiast z partiami politycznymi, które mimo nominalnego poparcia dla postulatów pracowniczych w dalszym ciągu niosą ze sobą zagrożenia takie same jak inne partie. Będą one przede wszystkim realizować interes swój oraz grup społecznych z nimi powiązanych, z których wywodzą się ich politycy. Związki zawodowe nie powinny być dla partii tubami propagandowymi ani trampolinami do karier.
Więcej sztucznych barier!
Ponadto, nowelizacja zakłada możliwość sądowych kontroli legalności strajków i sporów zbiorowych, co budzi poważne wątpliwości ze względu na ryzyko union-bustingu. Już teraz zatrudniający, szczególnie większe korporacje jak np. Amazon, lubią nadużywać swoich uprawnień, chociażby poprzez składanie wniosków do sądów o ustalenie, czy dana organizacja faktycznie działa. Tak samo żądania dostarczania kolejnych dokumentów, których zatrudniający w ogóle nie potrzebuje, ani nie ma podstaw do żądania. Jak widać nadużywanie uprawnień wynikających z przepisów prawa lub uprawnień, które zatrudniający mniema, że ma, już teraz ma miejsce na szeroką skalę i jest istotnym utrudnieniem. Możliwe jest zatem wnioskowanie przez pracodawców o kontrole sądowe legalności sporów celem utrudnienia działalności związkowej i organizowania się osób pracujących.
To nie koniec sztucznych barier dla osób pracujących. Nowelizacja wprowadza odgórny limit długości prowadzenia sporu zbiorowego (9 miesięcy z możliwością wydłużenia o 3 kolejne), po upływie którego wygasałby on z mocy prawa. Najwyraźniej osoby pracujące zbyt długo chcą walczyć o swoje, co nie jest w smak zatrudniającym, którzy jak pokazuje historia sporów zbiorowych, lubią je po prostu ignorować. Teraz będzie to skuteczne. Dalej nakładane są dodatkowe obowiązki jak mediacje prewencyjne przed rozpoczęciem sporu zbiorowego. Ich skuteczność jest wątpliwa, gdyż nie wywiera to żadnej realnej presji na zatrudniającego, aby np. zwiększył płace. W jaki sposób mają one nakłonić zatrudniającego do podzielenia się osiągniętym zyskiem z działalności, z tymi, którzy realnie go wypracowują? Jak mediacje mają pomóc w przekonaniu zatrudniających do racji strony pracowniczej?
Co zaś tyczy się samych mediatorów, to projekt zakłada również, że ich lista będzie tworzona przez ministra właściwego do spraw pracy, na wniosek osoby zainteresowanej wpisaniem na listę. Ustawa ma określać kryteria takiego wpisu, jednakże zrezygnowano z ustalania tejże listy z partnerami społecznymi, reprezentowanymi w Radzie Dialogu Społecznego. Budzić to może obawy o arbitralność takiej listy i o to, że realny wpływ stron, pomiędzy którymi rzeczone mediacje mają być prowadzone na jej kształt, będzie zerowy.
Wyraźnie są to działania mające na celu uderzenie w związki zawodowe i ich działalność, gdyż jest ona szkodliwa dla pewnych grup interesu, które mają wpływ na władzę. Potencjalnie zmiany te będą czynić obecnie i tak restrykcyjne prawo w zakresie sporów zbiorowych jeszcze bardziej szkodliwym i wrogim dla osób pracujących.
Rada Dialogu Społecznego
Wobec skuteczności tej instytucji można mieć uzasadnione zastrzeżenia. Czy nie redukuje się jej do roli „przyklepywaczki” z góry przyjętych ustaleń oraz czy jakikolwiek skuteczny dialog może być prowadzony w sytuacji, gdy różnice pomiędzy pracownikami a zatrudniającymi wynikają stricte z konfliktu klasowego? Jaki jest jej realny wpływ na stan społeczeństwa w Polsce i rozwiązywanie konfliktów społecznych tak, aby realizowana była chociażby konstytucyjna zasada sprawiedliwości społecznej? Nowelizacja zakłada zwiększenie wydatków na funkcjonowanie RDS oraz jej wojewódzkich odpowiedników. Owe wydatki głównie miałyby dotyczyć zwiększonych honorariów dla osób zasiadających w RDS, które są wypłacane na zasadzie ryczałtu opartego o podstawę w postaci średniego wynagrodzenia w gospodarce narodowej. Nastąpić miał około 10% wzrost podstawy tego ostatniego, a więc projektodawca uznał, że należy podnieść wynagrodzenia w RDS.
Ruch ten może budzić wątpliwości, jeśli chodzi o jego zasadność w dobie kryzysu oraz uzasadnienie wynagrodzeń za zasiadanie w Radzie w ogóle. Powiązanie tej zmiany wraz ze wszystkimi wymienionymi wcześniej może być nakierowane na przekupienie na swój sposób np. osób reprezentujących stronę związkową w RDS, aby nowelizacja była przez nie lepiej postrzegana. Nie widać obiektywnych podstaw dla podtrzymywania wynagrodzeń na wysokim poziomie dla osób zasiadających w Radzie Dialogu Społecznego, ze względu na fakt, że każda taka osoba, tym bardziej, jeśli chodzi o stronę zatrudniających, ma określony dochód np. z tytułu prowadzenia działalności, gdyż inaczej nie zasiadałaby w Radzie. Wreszcie wątpliwy jest sens istnienia takich wynagrodzeń w ogóle. RDS nie powinna stanowić źródła zarobku, a funkcję społeczną, realizowaną dobrowolnie w imię pewnych idei. Ktoś powie, że takie same zasady można zastosować do osób działających aktywistycznie czy społecznie, które zbierają datki na Patronite czy innych serwisach. Różnica polega jednak na podstawie materialnej porównywanych osób. Tak samo, gdyby RDS zestawić z innymi organizacjami społecznymi, które potrzebują środków do realizowania działań. O tyle, o ile nieodpłatna praca jest szkodliwa, w tym przypadku w grę wchodzi pewien kontekst w jakim osadzona jest RDS.
To samo tyczy się polityków, podnoszenie sobie przez nich samych wynagrodzeń słusznie nas bulwersuje, gdyż ich działania bardzo często budzą zastrzeżenia, są oderwane od ludzi, których rzekomo mają reprezentować czy zwyczajnie tych działań nie ma. Klasa polityczna żyje sobie dostatnie w Warszawie i czerpie korzyści od grup interesu najczęściej biznesowego. Jest to całkowicie dobrowolna funkcja, która ma wiązać się z pewną misją i zadaniem, które zostaje powierzone. Jako argument za wysokimi wynagrodzeniami często podaje się zabezpieczenie przed korupcją, ów jednak szybko upada, gdy spojrzymy chociażby na ostatnie afery korupcyjne w Parlamencie Europejskim czy te, które miały miejsce na naszym podwórku mimo utrzymania wysokich honorariów. Realnym rozwiązaniem byłby ograniczony mandat poselski, o z góry zdefiniowanym zakresie i taki, który w dowolnym momencie może zostać cofnięty przez wyborców.
Jako klasa pracująca powinniśmy być świadomi tego, że takie zmiany jak te projektowane, realnie godzą w naszą wolność i podstawy demokracji jakie stanowi prawo do strajku. Godzą one również w nasze bezpieczeństwo, gdyż poprzez związki zawodowe mamy możliwość obrony naszych praw. Jest to wreszcie realny atak na prawa konstytucyjne i prawa człowieka. Próby takich działań powinny spotkać się ze zdecydowaną odpowiedzią klasy pracującej i związków zawodowych. Nowelizacja powinna zostać kategorycznie odrzucona, a podobne pomysły skutecznie wybite z głów władz na przyszłość.