Kultura umiera pierwsza

Kultura umiera pierwsza (1)Jeżeli o wartości sztuki miałyby decydować przynoszone przez nią zyski, jedną z najbardziej wartościowych stylistyk muzycznych w Polsce byłaby disco polo, jakość spektaklu określałaby ilość sprzedanych biletów, a polska poezja swoje epitafium zakończyłaby nazwiskami Herberta, Szymborskiej i Miłosza.

Kto dzisiaj słucha jazzu?

Pytanie to słyszę niejednokrotnie, rozmawiając z organizatorami koncertów. Scena jazzowa zaczyna się kurczyć, ponieważ tylko największe nazwiska mogą być gwarancją finansowego sukcesu. Na ostatni Artus Jazz Festiwal (organizowany przez Centrum Kultury Dom Artusa w Toruniu) zaproszono Anię Dąbrowską, która – jak usłyszałem od organizatorów – otarła się o jazz, nagrała w końcu utwór z Leszkiem Możdżerem. Wokalistka przysłużyła się oczywiście dobrej sprzedaży biletów, która jest warunkiem koniecznym funkcjonowania takich wydarzeń. Bydgoski Klub Kuźnia musiał z kolei zaprzestać organizowania koncertów jazzowych, po tym jak znacząco dopłacił do występu Jana A. P. Kaczmarka.

Do podobnych sytuacji dochodzi w każdym mieście w Polsce, i to nie tylko w świecie jazzu. Równie trudno mają pomysłodawcy koncertów klasycznych. Szczególnie, że Ministerstwo Kultury systematycznie z kultury się wycofuje. Budżety filharmonii zmniejszyły się w tym roku po raz kolejny, brakuje pieniędzy na promocję polskiej kultury zagranicą, ograniczane są programy festiwali.

Doskonałym przykładem z ostatnich dni jest festiwal operowy organizowany przez Operę Novą. Po dwudziestu latach wsparcia rząd zrezygnował z dofinansowania kolejnej edycji, sugerując w zamian ostrożne gospodarowanie środkami…

Ten sam los spotkał 48. edycję Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdroju. Trudności spotykają nie tylko muzyków jazzowych czy klasycznych. W tym roku z powodu braku środków odwołano wrocławski Assymetry Festival, wiele innych stoi pod znakiem zapytania. Festiwal Original Source up to date w Białymstoku uratowany został dotacjami z Urzędu Miasta.

Równie trudno jest ze sponsorami prywatnymi, którzy wycofują się ze wspierania kultury podając prosty argument – nierentowność. Z racji, że tylko część koncertów jest w stanie finansować się sama (zyski z biletów) wiele koncertów zostaje odwoływanych. Ostatnio w internecie pojawiły się artykuły krytykujące agencję artystyczną Arts House Marty Poszepczyńskiej, która odwołała koncerty m. in. Anity Lipnickiej i Renaty Przemyk. W rozmowie z dziennikarzem MM Bydgoszcz, w swojej obronie szefowa agencji powiedziała – Te panie po prostu się nie sprzedają.

Kwestia zapału

Polski dyrygent, Kazimierz Kord w wywiadzie dla Życia Warszawy w 2006 roku, powiedział że „dobry teatr to nie tylko kwestia środków, ale przede wszystkim zapału twórców”.

W życiu zawodowym współczesnego, polskiego aktora, potrzeba wyjątkowo wiele zapału. Poza rolami w dochodowym filmie, reklamie lub serialu – które zazwyczaj nie ubogacają wartościami artystycznymi, ale dają szansę dobrego zarobku – rzeczywistość jest bardzo trudna. Ze względu na ograniczane dotacje zaobserwować można zmniejszanie liczby wystawianych spektakli, walkę o role, lub nawet o miejsce pracy. Rok temu media poruszyły temat rozpaczliwego stanu Teatru Dramatycznego w Warszawie. Gdyby nie manifest ludzi związanych z tą dyscypliną sztuki, którzy pisali między innymi „Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem”, moglibyśmy spodziewać się zamknięcia tej placówki. Autorzy listu zwracali również uwagę na „skrajne niedofinansowanie stołecznych teatrów” i trudną sytuacji teatru artystycznego w ogóle.

Jedną z największych bolączek sztuki, są niejednoznaczne kryteria wyboru projektów, które należy wspierać, przez Ministerstwo Kultury. Wydaje się oczywiste, że trudno uszczęśliwić wszystkich starających się o dotacje, ale niektóre decyzje są dość niezrozumiałe.

Kto dzisiaj słucha jazzu?

Kto dzisiaj słucha jazzu?

W ubiegłym roku w tylko trzy teatralne projekty z Podlasia zostały wsparte przez Ministerstwo Kultury. W Małopolsce, mimo iż minister kultury wykazał się hojnością na 2014 rok, szczególnie dla krakowskich teatrów, wiele wydarzeń artystycznych zostało ominiętych (m. in. projekty Teatru im. St. Witkiewicza w Zakopanem, Teatru STU, czy Teatru Nowego). Niedofinansowane też są teatry prywatne, na co wielokrotnie już skarżyła się Krystyna Janda (Fundacja Krystyny Jandy na Rzecz Kultury prowadzi dwa teatry – Polonię i Och Teatr, oba w Warszawie).

Ale pieniądze nie są jedyną zmorą sztuki teatralnej. Jeden z najbardziej kontrowersyjnych, a jednocześnie rozpoznawalnych polskich reżyserów teatralnych, dyrektor Teatru Starego w Krakowie – Jan Klata, w wywiadzie dla TOK FM mówi o drugiej stronie medalu – W Polsce w ogóle jest za dużo teatrów, a w Warszawie szczególnie a w Warszawie szczególnie. Są przerosty etatowe w teatrach, szczególnie jeśli chodzi o zespoły aktorskie, nie ma etosu aktorskiego.

Stan teatru w Polsce można uznać za ciężki, stabilny, choć na szczęście – jeszcze – nie krytyczny. Nic dziwnego, że na drzwiach otwartych do Akademii Teatralnej czy PWST wykładowcy powtarzają młodym adeptom – „Aktorstwo musi być pasją, nie zawodem. Pasją, która czasem sprowadza się do walki o przetrwanie”.

Literacka proza życia

Równie kiepsko jest z literaturą. Trudno wydać własny tomik poezji, nie mówiąc już o jego istnieniu w świadomości czytelników. Jest niewiele wydawnictw, które decydują się inwestować w młodych poetów, i niewiele takich, które są w stanie ich wypromować. Tu również problemem są finanse, a także zbyt duża konkurencja wśród twórców.

Na portalu pisarze.pl, Rafał Sulikovski napisał bardzo ciekawy felieton zatytułowany „Głos trzeciego. Dyskusja wokół polskiej literatury współczesnej”. Zwraca tam uwagę na kilka najistotniejszych aspektów kryzysu literatury: brak mecenatu dla pisarzy i niski poziom wymagań odbiorców, co powoduje dewaluację wartości przekazywanych przez twórców; kryzys w czytelnictwie w ogóle, który kontrastuje ze zbyt dużym zagęszczeniem nowych pozycji literackich w księgarniach i niewłaściwe postępowanie krytyków.

Nadzieja umiera ostatnia

W świecie liczb i ekspansji nauk ścisłych jedno równanie podnoszone jest do coraz wyższej potęgi: brak finansowania kultury = nieznajomość sztuki = brak zapotrzebowania na kulturę. Jeśli nie ma pieniędzy na wydarzenia artystyczne, potencjalna publiczność nie może się z nią zaznajomić. A trudno o społeczny nacisk na instytucje kulturalne z prośbą o spektakle, czy koncerty, o których istnieniu nie wie. Światełkiem w tunelu powinny być przedsięwzięcia, które mają naszą kulturę wywindować. Miejsca, które kulturą stoją.

Za idealny przykład można uznać Wrocław – Europejską Stolicę Kultury 2016. A właściwie można by, gdyby nie pewne rysy na szkle, które łatwo odnaleźć w stolicy Dolnego Śląska. Wystarczy porozmawiać z Departamentem Kultury Urzędu Miasta Wrocławia, żeby się przekonać, że w 2016 roku wydarzeń będzie sporo, ale ze względu na brak pieniędzy rok wcześniej ograniczone zostaną liczby festiwali, koncertów i spektakli. Urząd Miasta ograniczył też finansowe wsparcie projektów. W związku z tym pozostaje z roku 2016 we Wrocławiu wziąć jak najwięcej, nasycić się kulturą na przyszłe lata, ponieważ nie wiadomo, jak one będą wyglądały.

Karl Kraus napisał: „gdy słońce chyli się ku zachodowi, to nawet karły rzucają długie cienie”. Przed skarłowaceniem naszej kultury ochronić możemy się tylko sami. Chociażby wspierając projekty na polakpotrafi.pl czy wspieramkulture.pl, gdzie każdy, kto ma zamiar spełnić swoje artystyczne marzenie, a nie ma na to funduszy, może poprosić o wsparcie społeczeństwa. Warto też od czasu do czasu zainteresować się nie tylko tym, co jest najłatwiej dostępne. Gdy nadchodzi kryzys – kultura umiera pierwsza. Na szczęście, nadzieja umiera ostatnia.

fot. Piotr Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *