Piekło na ziemi? To realia osiedli socjalnych i komunalnych
9 min readPatologia, odór, brud. Istne piekło na ziemi. Takim mianem określić można wiele bloków socjalnych i komunalnych w Polsce. Istnieją w celu pomocy ludziom potrzebującym. Niestety, nie zawsze należycie spełniają swoje zadanie.
Są za to w wielu przypadkach gettami oddzielonymi od reszty świata. Wychowują się w nich dzieci, widzą i słyszą wiele okrucieństw, które wpływają na ich psychikę. Mieszkają tam osoby starsze, które nie mogą zaznać spokoju u schyłku swojego życia. Za feralny przykład posłużą „zastępczaki” i „trójkąt” w Koszalinie. Miejsca, w które będąc nieznanym, lepiej się po zmroku nie zapuszczać.
Niechlubna wizytówka miasta
W największym mieście Pomorza Środkowego na ulicy Lechickiej znajdują się dwa bloki socjalne w opłakanym stanie. Sypiąca się elewacja, nieszczelne okna i panująca wokół aura grozy to realia tych budynków. Sytuacje, jakie miały miejsce w kamienicach i które nadal w nich występują, przyprawiają o dreszcze. W blokach występowały pożary, trzy lata temu nawet ze skutkiem śmiertelnym. Sytuacje społecznie niewytłumaczalne, jak chociażby odnalezione w piwnicy zwłoki w 2017 roku. Były w stanie zaawansowanego rozkładu, jak podawało koszalininfo.pl, śmierć mężczyzny mogła nastąpić nawet na kilka tygodni przed odnalezieniem ciała. Jak widać, rzeczywistość iście niczym z horroru.
Wchodząc na klatkę schodową czuć odór moczu i fekaliów, często spotykanym widokiem są osoby bezdomne, śpiące po kątach. Wszystko wokół jest brudne i odstręczające. Ze ścian, na których widnieją graffiti, schodzi farba. Przebywając w środku można poczuć się jak w opuszczonym budynku. Wydaje się to aż nierealne, że można żyć w takich warunkach. Wszystko dopełnione wszechobecną patologią.
— Budynek komunalny położony przy ulicy Lechickiej 29 istotnie jest w złym stanie technicznym. W budynku znajdują się lokale sobstandardowe najmowane na zasadzie najmu socjalnego na okres czasowy. Zarząd Budynków Mieszkalnych administrujący tym obiektem zlecił opracowanie dokumentacji technicznej w zakresie jego przebudowy i modernizacji celem uzyskania samodzielnych lokali mieszkalnych. Planowana modernizacja budynku zostanie zrealizowana po uzyskaniu środków zewnętrznych — podaje Urząd Miasta Koszalina.
Wspomnienia zakotwiczone w pamięci
Spotkałem jednego z byłych mieszkańców budynku – Patryka, który przebywał w mrożącym krew w żyłach środowisku będąc dzieckiem. Jego wyznania budzą w człowieku niewyobrażalne emocje. Dla bezpieczeństwa poprosił mnie o anonimowość.
Co Cię najbardziej irytowało, gdy mieszkałeś w „zastępczaku”?
Cóż, te bloki mają to do siebie, że toalety są dzielone między ludzi mieszkających na danym piętrze. Większość z nich nie potrafi zadbać o podstawową higienę własną oraz o czystość toalet. To było dla mnie najbardziej irytujące i budzące obrzydzenie.
Jakie warunki panowały w bloku?
Na pewno nie były to dobre warunki. Powojenny budynek, który moim zdaniem powinien zostać poddany renowacji, nigdy się jej jednak nie doczekał. Na klatce schodowej widoczny mocz i odchody, śpiący bezdomni.
Jak wyglądało mieszkanie, w którym żyłeś i ile osób w nim na co dzień przebywało?
Jeden pokój z małym aneksem kuchennym, przedzielony meblościanką. W takich warunkach żyła dwójka dorosłych i wraz ze mną trójka dzieci. Sporym problemem było wytłumienie mieszkania, którego tak naprawdę nie było. Dla przykładu, ktoś mógł oglądać telewizję kilka mieszkań dalej, a wszystko było słychać.
Dało się odczuć obecność sąsiadów, sprawiali problemy?
Jednym słowem patologia. Zero higieny osobistej, jakiejkolwiek kultury. Codziennością były bójki i kłótnie na klatce schodowej. Tak naprawdę, jak do tego nie dochodziło, można było uznać taki dzień za święto.
Jaka sytuacja najbardziej zapadła ci w pamięci, gdy mieszkałeś na Lechickiej?
Pamiętam dzień, gdy pewna kobieta przyprowadziła na klatkę schodową „karków”, którzy mieli rozwiązać problem wywarzonych drzwi jej mieszkania. Ci goście zaczęli bić syna sąsiadki, do każdego mieli problem. Musiał interweniować mój ojciec i jeden z sąsiadów. W pewnym momencie pod blok przyjechała policja. Ta kobieta, która przyprowadziła agresorów bardzo zestresowała się tą sytuacją, chciała uciekać, ale nie miała jak. Wyskoczyła z okna na półpiętrze, między drugim, a trzecim piętrem. Po czym wstała i uciekła przed siebie.
Zapewne jako dziecko bardzo chciałeś mieszkać w innych warunkach?
Pytanie… Oczywiście, że chciałem. Ile bym wtedy dał, by zamienić się miejscem z kolegami, mieszkającymi zaledwie kilka minut drogi ode mnie, ulicę czy dwie dalej, gdzie było zupełnie normalnie.
A jak wyglądało osiedle, wszystko to, co działo się wokół bloków?
Całe otoczenie w tym miejscu jest strasznie toksyczne. Dziecka tam dobrze nie wychowasz, chyba że nie będziesz z domu wypuszczał. Dużo patologicznych rodzin, problemy z narkotykami i wszędzie bezdomni. A do tego wszystkiego sporo osób, które mają w nawyku napastować losowych ludzi dla zaspokojenia własnych chorych potrzeb.
Czy życie w „zastępczaku” w jakikolwiek sposób na ciebie wpłynęło, a może wypierasz przeszłość i żyjesz z przeświadczeniem, że „było, minęło”?
Na pewno na mnie wpłynęło, nie miałem dużo, żyliśmy skromnie. Najważniejsze jednak, że otaczała mnie kochająca rodzina, zawsze miałem co zjeść, był dach nad głową. Teraz mieszkam zagranicą, gdzie porównując do polskich realiów, żyje nam się o wiele lepiej i łatwiej. Dzieciństwo nauczyło mnie jednego – szacunku do życia. Które w tej chwili, ze względu na swoje doświadczenia, bardzo doceniam.
To więcej, niż przerażające. Tak właśnie wygląda codzienność nie tylko wokół koszalińskich „socjali”. Podobne historie usłyszymy w wielu innych, podobnych miejscach. Tych w Polsce jest dużo. Bójki, napastowania i inne wynaturzone zachowania, które nie sposób zrozumieć – to nie jest relikt przeszłości, wszystko dzieje się w obecnych czasach, na naszych oczach. Nikt chyba nie robi sobie z tego szczególnego problemu, bo zmian na horyzoncie nie widać. To miejsca, w których empatia, jakakolwiek etyka, a przede wszystkim moralność nie mają prawa bytu. Przez to wszystko zanika aspekt człowieczeństwa, które jest poddane trudnej próbie. Na domiar złego w Koszalinie jest więcej podobnych okolic.
Inny świat niczym pobojowisko
O „trójkącie” muszę wspomnieć, bo to miejsce równie ciekawe jak lechickie „zastępczaki”. Ciekawe w nienajlepszym tego słowa znaczeniu, miejsca te mają jeden wspólny mianownik – te budynki się niemalże sypią. Dlaczego „trójkąt”? To potoczna nazwa nadana trzem równolegle ustawionym wobec siebie ulicom – Mariańskiej, Wróblewskiej i Barlickiego. Dawniej roiło się tam od patologii, a po zmierzchu nie warto było się tam zapuszczać, jeżeli chciało się w całości wrócić do swojego domu. Obcy nie byli tam mile widziani. To miejsce również przypomina getto. Co najgorsze, leży praktycznie w samym sercu Koszalina.
Zabudowania to w większości stare poniemieckie kamienice z początków XX wieku. Wyszarzałe, o lichym stanie elewacji i klatek schodowych. Najgorsze jest jednak w tym wszystkim to, że nie można się tam ze względu na to czuć w pełni bezpiecznie. Co jakiś czas na jakąś z trzech ulic musi przyjechać zastęp straży pożarnej, bo coś się pali albo gdzieś ulatnia się gaz. Podwórka między kamienicami to taki niechlubny skansen. Czas się tam zatrzymał. Buduje się nowe osiedla, finalizuje się coraz to kolejne inwestycje, a na „trójkącie” zmian nie widać.
To bloki komunalne, gdzie na co dzień żyją osoby z określonym, niższym dochodem. To oczywiście zrozumiałe, że takie miejsca muszą istnieć, bo dla wielu ludzi z problemami finansowymi są po prostu zbawieniem. Trzeba jednak nadmienić, że na przykładzie koszalińskiego osiedla często odstręczają one swoim wizerunkiem. Nie chodzi tu tylko o estetykę. Ta kwestia schodzi na dalszy plan, gdy zacznie się rozważać o wspomnianym przeze mnie wcześniej bezpieczeństwie. Ze względu na stan tych budynków trudno powiedzieć, czy oby na pewno jest ono na odpowiednim poziomie. Przechadzając się po kolejnych uliczkach można odczuć wrażenie, że to opuszczona część miasta.
Najlepsze jest to, że „trójkąt” ma paradoksalnie naprawdę duży potencjał. Trzy równoległe ulice jednokierunkowe, które mogłyby posłużyć za deptak z knajpami i atrakcjami. Takiego miejsca w Koszalinie brakuje, ludzie nie mają gdzie wieczorami się odnaleźć, nie licząc paru klubów i lokali z kebabami – tych jest pod dostatkiem. Stutysięczna miejscowość jest sypialnią. Taka inicjatywa to jednak tylko głośne myśli, bo nikt się osiedlem nie interesuje. Od kilkunastu lat prawie nic się tutaj nie zmieniło. Ewentualnie teraz trudniej jest dostać od kogoś łomot za sam fakt, że jesteś na nieswoim terenie.
Dramat wciąż trwa, a zmian jak na lekarstwo
Oczywiście warto zwrócić uwagę na to, kto w socjalnych lokalach mieszka. Bez dwóch zdań mieszkańcy mają duży wkład w to, w jakich warunkach żyją. Nie można zaprzeczyć, że w takich budynkach wiele osób po prostu nie dba o wspólne mienie, a co za tym idzie, warunki są odrażające — tym właśnie bronił się koszaliński Zarząd Budynków Mieszkalnych odnośnie do bloków na Lechickiej, których jest administratorem.
— Uzyskiwane z czynszów środki finansowe nie pokrywają kosztów utrzymania budynków i otaczających ich terenów. Szczególnie jest to widoczne w wymienionych przez Pana rejonach miasta Koszalina, czyli ul. Wróblewskiego, Barlickiego i Mariańskiej. Mieszkańcy tej dzielnicy nie dbają należycie o najmowane lokale mieszkalne, klatki schodowe, elewacje budynków, a także czystość i porządek na podwórkach. Zasoby komunalne są dewastowane na co Gmina Miasto Koszalin nie ma wpływu pomimo podejmowanych akcji uświadamiania mieszkańcom o konieczności dbania o estetykę swojego otoczenia i wizerunek miasta […] Budynki przy ulicy Wróblewskiego 7, 9, 11 wraz z przyległą działką, decyzją Prezydenta Miasta Koszalina, ze względu na zły stan techniczny i wysokie koszty remontu zostały przeznaczone do sprzedaży. W chwili obecnej trwa procedura przekwaterowania lokatorów do innych lokali mieszkalnych i procedura wydzielenia działki do sprzedaży — informuje Urząd Miasta Koszalina.
Spójrzmy na to z innej perspektywy – ktoś jednak tych nieodpowiednich ludzi do mieszkań przydziela. Nie wszyscy mieszkańcy mają jednak w poważaniu to, w jakich okolicznościach przyjdzie im żyć. Dochodzi więc do sytuacji, gdzie potrzebujący i wymagający pomocy ludzie przebywają w tym samym środowisku co osoby, które tego mienia nie szanują. Na marginesie, one też potrzebują pomocy, tylko poszerzonej.
Sprawa jednak jak wraca, tak szybko milknie. Koło się zatacza. Budynki jak odstraszały, tak robią to dalej. I żadne tłumaczenia tego nie usprawiedliwiają. Obecnie i tak jest lepiej, niż było kiedyś. Trochę się uspokoiło. Wraz z czasem nieco doinwestowano w takie newralgiczne miejsca, budując przy nich chociażby place zabaw czy remontując doszczętnie wyniszczone klatki schodowe. Z biegiem lat nieco zmieniła się również przebywająca tam społeczność. Marne to jednak pocieszenie, bo fundamenty pozostały te same.
Wiele takich przypadków występuje w naszym kraju. Niedopuszczalnych i niewytłumaczalnych. Wychowujące się w tych miejscach dzieci czerpią wzorce z patologicznego środowiska i mogą sobie nie poradzić w późniejszych etapach życia bądź powielić schematy, których świadkami są na co dzień. Emeryci też wcale łatwiej nie mają. Jest to poważny problem społeczny, który powinno się skutecznie zwalczać.
***
Aktualizacja: 18.02.2024