Dziennikarstwo uwrażliwiające na inność – rozmowa z Halszką Gronek
15 min readHalszka Gronek, absolwentka specjalizacji publicystyczno-dziennikarskiej na gdańskiej filologii polskiej, dziennikarka i sekretarz redakcji w czasopiśmie „Prestiż Magazyn Trójmiejski”.
Kolejna rozmowa z cyklu wywiadów z absolwentami Uniwersytetu Gdańskiego.
Rafał Skowroński: Zacznijmy od pytania o twój początek przygody dziennikarskiej. Czy przyszłaś na studia dla specjalizacji? Czy robiłaś przed studiami coś związanego z dziennikarstwem?
Halszka Gronek: Moja mama była dziennikarką i wydaje mi się, że sposób w jaki opowiadała o tym – chociaż oczywiście sama mnie zniechęcała do studiów humanistycznych czy społecznych – mógł mieć na mnie wpływ. Byłam w klasie matematyczno-fizycznej od początku nauki właściwie, byłam też finalistką olimpiady z fizyki. Dopiero w klasie maturalnej przechodziłam czas buntu. Buntu po prostu dla zasady, że nie będę robić tego, co inni mi mówią i pójdę na inne studia niż na fizykę, na którą chciałam iść. No i padło na polonistykę, dlatego że chciałam iść na coś, co było związane z humanistyką. Nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak socjologia, antropologia albo kulturoznawstwo. Nie znałam innych kierunków, które nauczałyby o ludziach i emocjach, więc stwierdziłam, że to chyba jest to, co jest mi najbliższe. Zaczęłam uczyć się w klasie maturalnej, po godzinach, polskiego i WOSu. Udało mi się dostać na polonistykę do Gdańska. Nie starałam się pójść na inne studia, więc to nie było tak, że na przykład nie dostałam się na dziennikarstwo albo na inny kierunek, tylko to był po prostu mój pierwszy i jedyny rzut. Specjalizację wybrałam dlatego, że nigdy nie chciałam być nauczycielką, a jeżeli chodzi o edytorstwo to wydawało mi się takie nudne. Takie miałam wyobrażenie. Zostało dziennikarstwo. Jak wspominam same studia na tej specjalności? Dobrze – właściwie te zajęcia były najciekawsze. To znaczy – były inne ciekawe rzeczy, ale to było chyba mi najbliższe. Ja zawsze lubiłam się uczyć i z wszystkiego byłam w stanie coś ciekawego wybrać dla siebie. Nawet z historii języka polskiego – z tych wszystkich jerów i innych dziwnych rzeczy. Ale rzeczywiście, będąc na specjalności dziennikarskiej czułam, że to jest coś, co jest mi najbliższe i że budził się jakiś taki bakcyl we mnie.
Uczyliśmy się głównie pisać. I wiele było w tym wszystkim myśli krytycznej, myśli humanistycznej. Na przykład – zajęcia z profesor Graczyk skończyły się jednym esejem, a przez cały semestr czy rok, już nie pamiętam, mówiliśmy o różnych problemach społecznych. Oczywiście o myśli feministycznej i to zrozumiałe ze względu na zainteresowania i obszary działań naukowych pani profesor, ale były różne wątki: emigracji, osób nieheteronormatywnych. Taka myśl krytyczna, która uwrażliwia, wydaje mi się, że w zawodzie dziennikarza jest bardzo pomocna, ale też w ogóle była dla mnie pomocna. Najwięcej wyciągnęłam właśnie ze specjalności dziennikarskiej tej myśli – takiego uwrażliwienia na świat i na ludzi. To było dla mnie najbardziej wartościowe.
Masz teraz w pracy kontakt z osobami, które skończyły dziennikarstwo jako kierunek?
Nie. To najciekawsze, że w mojej redakcji, gdzie pracuję obecnie, naczelny jest po politologii, zastępczyni naczelnego jest po krajoznawstwie i właściwie nikt, kto pracuje ze mną, nie jest po dziennikarstwie.
To ciekawe. Jesteś jednak w stanie wskazać różnicę pomiędzy dziennikarzami z dziennikarstwa, a dziennikarzami po specjalizacji dziennikarskiej na filologii polskiej?
Nie studiowałam na dziennikarstwie, ale moja przyjaciółka studiuje teraz na drugim stopniu. I wiem też z tego, co mówiono nam na zajęciach ze specjalności dziennikarskiej na filologii polskiej, że jeżeli chodzi o filologię i specjalność, to ona ma bardziej charakter erudycyjny – bardzo dużo zajęć było z literatury faktu i w ogóle z reportaży oczywiście. Z literatury non-fiction, która łączy literaturę sensu stricto z dziennikarstwem i z publicystyką. Natomiast z tego co wiem, na dziennikarstwie klasycznym jest więcej warsztatów praktycznych. Nie jeżeli chodzi o pisanie, bo wiem, że z pisaniem wielu dziennikarzy po dziennikarstwie w Gdańsku ma problemy, ale są warsztaty z występowania przed kamerą, z budowania pewności siebie, co jest ważne dla dziennikarza, zdecydowanie. Widzę po znajomych, którzy są świetnymi dziennikarzami z doświadczeniem, że właściwie ich nawet w życiu prywatnym nie można przegadać, bo są tak bardzo charyzmatyczni i świetnie sterują rozmową. To też pomaga, bo na przykład jak się robi wywiad z kimś ważnym, na przykład z Lechem Wałęsą czy kimkolwiek będącym na szczycie, to trzeba być pewnym siebie, inaczej nic z tego dobrego nie wyjdzie. Wiem, że na dziennikarstwie jest dużo zajęć z PRu i z reklamy. Bardzo często te osoby idą do agencji reklamowych, PRowych, marketingu internetowego. Albo kończą w telewizji, bo potrafią mówić przed kamerą.
Na stronie czasopisma „Prestiż Magazyn Trójmiejski” znalazłem informacje, że jesteś sekretarzem redakcji „Prestiżu”, że zajmujesz się tam też marketingiem i PRem, w końcu, że jesteś dziennikarką. Jaka była twoja pierwsza praca dla „Prestiżu”?
Historia sama w sobie była śmieszna, bo pracowałam wcześniej w redakcji internetowej, gdzie właściwe zajmowałam się czymś bardziej z zakresu copywritingu niż dziennikarstwa. Raz tylko miałam przyjemność zrobić wywiad. Zazwyczaj tworzyłam tekst na bazie tego, co już powstało. Oczywiście w taki sposób, żeby to nigdy nie był plagiat, żeby dodać coś od siebie – na tym mi zależało zawsze. Szef, który mnie teraz zatrudnia znalazł jeden z moich tekstów w sieci, przez po prostu wpisanie hasła w wyszukiwarce – mój artykuł ukazał się na pierwszym miejscu. Wszedł na mój profil i zobaczył, że mieszkam w Trójmieście. A że redakcja „Prestiżu” jest w Trójmieście, to stwierdził, że się odezwie i zaproponuje mi współpracę. Na początku była to współpraca dla dziennikarzy freelancerów, których jest większość, czyli praca oparta na wierszówkach. Jeżeli nie ma się działalności własnej i nie wystawia się faktur za teksty, to pisze się na podstawie wierszówek, czyli każdy tekst jest osobno wyceniany po stworzeniu i redakcja się z tobą rozlicza co jakiś czas. Zwykle na podstawie umowy o dzieło i śmieciówek. Tutaj nie ma mowy zbytnio (zwykle w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach) o umowach o pracę. Tak właśnie tworzyłam pierwsze teksty. One były nawet nie tyle dla „Prestiżu”, ale do dodatku specjalistycznego „Prestiż Private Banking”, skupionego na bankowości i finansach. To wynikało z tego, że teksty, które pisałam we wcześniejszej pracy były głównie na temat finansów.
O czym był mój pierwszy tekst? Chyba o leasingu jachtu jako sposobie na biznes. To była o tyle ciekawa i wielostronna praca, że właściwie przy jednym tekście, który potem okazał się naprawdę dużym tekstem, na chyba osiem stron w druku, z pięknymi zdjęciami, miałam przyjemność rozmawiać z kilkoma rozmówcami. Także z szychami w biznesie. Pierwszy raz rozmawiałam z takimi osobami, robiłam po raz pierwszy autoryzacje do tekstów. Więc to był kompleksowy artykuł i duże wyzwanie dla mnie. Tak naprawdę trafiłam na głęboką wodę, ale miałam też wsparcie naczelnego, który starał się być moim mentorem i właściwie uczył mnie.
Twoje ulubione teksty, które sama napisałaś? Ostatnio i tak w ogóle?
Odkąd pracuję w zawodzie, a to jest właściwie – włączając te lata copywritingu, który starałam się tworzyć jak najbardziej kreatywnie – od drugiego roku studiów na stopniu licencjata napisałam trzy teksty, które uważam za ciekawe dla mnie i za takie, z których byłam dumna. Właściwie dwa, a trzeci jest aktualnie w produkcji. Pierwszy był o trójmiejskich palarniach kawy. Rozmawiałam z ludźmi z takiej dosyć niszowej branży o tym, jak powstaje kawa. Właściwie zrobiliśmy – ja, fotograf i wspierający mnie wówczas naczelny – reportaż w jednej z palarni. Przechodziliśmy razem przez cały etap produkcji i opowiadano nam o miłości do tego, o niuansach produkcyjnych, które nie są oczywiste. Zebrałam materiał z czterech różnych palarni w Trójmieście. Wyszedł z tego ładny, według mnie też artystyczny tekst. Starałam się dodać dużo smaczków, bardziej literackich niż dziennikarskich, łącznie z takim opisem moich przeżyć podczas bycia w palarni: jeżeli chodzi o zapach, o to jakie tam były dźwięki, jak to wszystko wyglądało, jaki się dym z ziaren unosił.
Drugi tekst powstał przed świętami i opowiadał historię maku, jego znaczenia w kontekście dań świątecznych. Miałam okazję rozmawiać ze starszą panią, która opowiedziała mi jak w jej rodzinnych stronach uprawiano mak, jak tworzyło się kutie. Ona opowiadała o tym z perspektywy Kresów, ponieważ jej rodzina pochodziła z okolic Lwowa i do Polski przyjechali, uciekając przed rzezią wołyńską. Opowiadała, jak tam robiono kutie, wspominała przy tym swoją babcię, swoich rodziców, którzy już nie żyją. To było dla niej ważne przeżycie – cieszyła się, że ktoś pierwszy raz opisze ją w prasie, więc też byłam bardzo zadowolona z tego, że mogę komuś uczynić przyjemność. Przy tym temacie zagłębiłam się w symbolikę maku w wierzeniach starosłowiańskich i wschodniosłowiańskich. Miałam komentarze naukowców z Uniwersytetu Gdańskiego, z katedry slawistyki. Tak naprawdę był to tekst interdyscyplinarny.
Teraz jestem w trakcie produkcji tego trzeciego ważnego dla mnie tekstu – jest trochę artystyczny, przynajmniej taki mam zamiar. Jest poświęcony ludziom sztuki wysokiej – trójmieszczanom – z teatru, z opery, z filharmonii, z teatru tańca. To jest taki cykl wywiadów-miniatur o tym, jak im się wiedzie i żyje w czasie pandemii koronawirusa, dlaczego uważają, że warto mówić o kulturze wysokiej, dlaczego dla nich tak ciężkie jest przekwalifikowanie się na kuriera czy sprzedawcę. To są ludzie, którzy od najmłodszych lat poświęcali się w pełni sztuce i działaniu w kulturze. Poświęcili temu dużo czasu, często pochodzą z rodzin inteligenckich, mają pewne wyobrażenia o tym, co robią i muszą je mieć, żeby robić to z pasją i miłością. Dla nich przejście do takich prac awaryjnych, w związku z pandemią, która trwa teraz, jest kryzysem życiowym. Nie mówię tego drwiąco, to są często tragedie życiowe: wiążą się z problemami z tożsamością, z samoakceptacją, z dowartościowaniem.
Korzystając z okazji, chciałbym zapytać: jak dokładnie wygląda praca sekretarza redakcji?
Sekretarz redakcji to jest osoba, która wie wszystko i wszystko spina. Wie o każdym temacie, o każdym problemie, wie co się dzieje w środku redakcji. Ma projekty, którymi zarządza. Odpowiada często za komunikację ze światem, czyli na przykład obsługuje skrzynkę redakcyjną, telefon redakcyjny, odpowiada na zapytania. Ja prowadzę, też dlatego, że jestem sekretarzem, trzy czy cztery stałe rubryki w „Prestiżu”, mówiące na przykład o tym, jakie są teraz wydarzenia i które z nich objęliśmy patronatem medialnym. Odpowiadam też za social media w związku z byciem sekretarzem: za Instagrama, za Facebooka, za LinkedIna.
Czyli to jest też ta część obowiązków związana z marketingiem i PRem?
To zależy od redakcji: ile ma działów, pionów, stanowisk. U nas marketing nigdy nie był tak naprawdę potrzebny. Bardziej jest potrzebny w przypadku takich pism jak „Vogue” albo „Elle”, które mają duże kapitały, są drogie same w sobie i muszą ludzi zachęcać do tego, żeby ich kupowali, ale też, żeby u nich się reklamowali, bo prasa zwykle żyje z reklam.
Wspominałaś o dziennikarstwie, które idzie w kierunku reportażu. Co myślisz o tym rodzaju pracy dziennikarskiej?
Nie będę ukrywać, że to jest moje marzenie, żeby tworzyć reportaże. Na tym etapie nie czuję się na to jednak gotowa. Trzeba mieć w sobie naprawdę duży bagaż doświadczeń i chyba mieć mocną głowę, bo często tematy po prostu są w stanie zmęczyć i zasmucić. Zwłaszcza kiedy robi się reportaże z podróży do krajów trzeciego świata i kiedy poznaje się problemy ludzi. Ale ktoś to musi opisywać. Myślę, że jest dobrze jak się pisze na tematy lajfstajlowe, o nowych płytach muzycznych albo nowych kolekcjach ciuchów od Versace, ale o rzeczach trudnych, smutnych i ciężkich też trzeba pisać. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że to jest właśnie to, co chciałabym robić w życiu. Na razie jeszcze nie jestem na tym etapie, nie mam też takich możliwości, a nie wiem czy kiedykolwiek będę miała możliwości, żeby podróżować i pisać reportaże, bo też chciałabym mieć dom i stabilizację, i rodzinę. Ale to jest moje marzenie, do którego staram się dążyć. Większość ambitnych dziennikarzy w końcu pisze książki. Czytam te książki, to jest mój ulubiony gatunek literacki. Widzę, jakie to jest ważne, jak to bardzo uwrażliwia odbiorców, jak przedstawia i ukazuje świat, którego większość z nas nie jest w stanie poznać na własną rękę. To jest medium, które tak naprawdę opowiada nam o tym jak żyją ludzie, kim są i że są często zupełnie inni niż my; otwiera oczy, poszerza horyzonty. Uwrażliwia na inność.
Jak myślisz, czy wydawanie czasopism papierowych dzisiaj ma jeszcze sens?
Wielu naczelnych redaktorów uważa, że trzeba przechodzić coraz bardziej on-line, bo takie są trendy na rynku. Sama cenię i zawsze chciałabym publikować w druku. Jestem konserwatywna pod tym względem, przywiązana do papieru. Tak sobie marzę, żeby on nigdy nie zniknął, żeby zawsze chociaż w niskich nakładach drukować. Reszta oczywiście w wersji cyfrowej, bo siłą rzeczy to jest teraz modne, tego oczekują ludzie i coraz więcej jest prenumerat internetowych. Po prostu jest to też wygodniejsze.
Mówiłaś teraz o drukowaniu. Podczas pracy też wolisz korzystać z papierowych nośników czy raczej pracujesz cyfrowo?
Tekst piszę na komputerze. Zwykle jak proszę o komentarze – jeżeli sobie ich nie nagram, ale też jeżeli nagrywam to robię transkrypcję cyfrową – to zwykle dostaje je w wersji cyfrowej, na przykład przez e-maile. Chyba pracuję głównie na komputerze i jakoś sobie nie wyobrażam pracować na papierze. Wiadomo, że jak coś się wydarzy albo potrzebuję szybko coś zapisać, to sięgam po papier albo po telefon, ale jednak komputer stał się bardziej użyteczny i praktyczny. No i wiele rzeczy ad hoc sprawdzam w Internecie, nawet do słownika zaglądam tam. To jest najprostszy przykład: szybciej jest sprawdzić coś w Słowniku Języka Polskiego w wersji elektronicznej niż szukać w książkach, których nie mam pod ręką, kiedy ich potrzebuję.
Wróćmy jeszcze na koniec do tematu studiów. Możesz podać jeden powód, dla którego poleciłabyś komuś filologię polską? I komu odradziłabyś takie studia?
Poleciłabym filologię polską osobom, które lubią literaturę, nie do końca jeszcze wiedzą co z tym zrobić, chcą trochę więcej o niej się nauczyć, chcą poszerzyć swoje myślenie, trochę się uwrażliwić – to mi dały te studia. Wiem, że teraz coraz częściej się mówi o tym, że studia nic nie dają, że pracuje się w innym zawodzie niż się studiowało. Okej, ale to nie jest tak, że to jest na nic. Teraz studiuję na innym kierunku, na socjologii, ale widzę, ile filologia polska mi dała, jak mnie zmieniła i ukształtowała jako człowieka. Komu nie polecałabym tych studiów? Osobom, które nie lubią czytać, bo jednak lektur było naprawdę wiele. Osobom, które nie lubią pisać, bo na pewno takich ćwiczeń było dużo. Właściwie nie wiem dlaczego ktoś, kto nie lubi czytać i pisać, miałby iść na polonistykę. W ogóle skąd by miał taki pomysł? Ale jeżeli ma, to niech tego nie robi. Jeżeli ktoś go namawia, bo na przykład jest z rodziny polonistów, filologów, ale on tego nie czuje, to niech nie idzie absolutnie.
Jest może jakiś przedmiot ze studiów, który szczególnie ciepło wspominasz?
Tak – wspominam bardzo dobrze zajęcia z profesor Horodecką, poświęcone głównie reportażowi. Nie dość, że były świetnie przygotowane pod względem technologicznym, to pani profesor zawsze była wspaniale przygotowana. Miała zawsze w swojej prezentacji slajdy z jakimś dziwnym obrazkiem tylko po to, żeby ten obrazek przez skojarzenie przypomniał jej, że w tym miejscu miała o czymś powiedzieć. Potrafiła mówić pięknie i zaciekawiać nas tematem, bardzo uwrażliwiała, miała też ogromne ambicje, żeby nam pomagać. Sama mogłam liczyć na wielokrotne wsparcie, właśnie w obszarze zawodowym. Wiele e-maili wymieniłam z panią profesor prywatnie po godzinach, na temat tego, co bym chciała robić w życiu, w którą stronę bym chciała pójść. Świetny pedagog z wielką misją, z wielkim talentem i bardzo cieszę się, że mogłam uczestniczyć w jej zajęciach. Pamiętam też zajęcia z profesor Graczyk, tutaj opinie były różne – skrajne. Ze względu na samą kontrastowość, którą pani profesor ma w sobie i jakąś taką ognistość i radykalność we własnych przekonaniach. Akurat moje przekonania się z jej przekonaniami zgadzały albo przynajmniej odkryłam, że się zgadzają na zajęciach. Bardzo mnie uwrażliwiły, bardzo otworzyły mi oczy, bardzo zmieniły mnie jako osobę. Do tej pory myślę, że mój największy rozwój osobisty właśnie nastąpił pod wpływem profesor Graczyk.
Chciałabym też wspomnieć ogromne wsparcie, jakie dostałam na etapie nauki od doktora Dajnowskiego, którego też uważam za świetnego dydaktyka. Zauważył, że interesuję się teorią literatury podczas zajęć i umożliwił mi wejście, wówczas jako najmłodszej uczestniczce, do koła Teoretyków Literatury. Tak samo jak z profesor Horodecką wymieniłam z doktorem Dajnowskim wiele wiadomości. Kiedy organizowano konkurs na dydaktyka roku, to napisałam do dyrekcji, że zgłaszam kandydaturę doktora Dajnowskiego. Bardzo pomocny, a zajęcia z nim pokazały mi tę dobrą stronę nauki. To, że na uczelni wyższej możesz mieć swojego mentora naukowego, opiekuna naukowego, który jeżeli będziesz chciał i będziesz chętny do tego, żeby pracować, to on ci pomoże. Gdybyś chciał zrobić doktorat, gdybyś chciał się rozwijać dalej, to po prostu weźmie cię pod swoje skrzydła, jeżeli dostrzeże w tobie talent. To jest bardzo ważne na etapie wchodzenia na wyższe stopnie naukowe. Bez takiego wsparcia jest naprawdę trudno.
Jakie są twoje dalsze plany zawodowe? Rozumiem, że kontynuujesz działania dziennikarskie?
Na razie tak. Chcę też coraz bardziej zajmować się tymi dziedzinami dziennikarstwa, które mnie szczególnie interesują, reportażami i dziennikarstwem społecznym. Na dziennikarstwo śledcze chyba nie mam sił psychicznych, chociaż bardzo jest dla mnie intrygujące i doceniam to, co daje dziennikarstwo śledcze. Zwłaszcza, że mój naczelny w „Prestiżu” jest dziennikarzem śledczym z dużym dorobkiem, był nawet nominowany do Grand Press za reportaż śledczy. Ale to chyba nie jest dla mnie, zbyt niebezpieczne i za bardzo obciążające. Za to dziennikarstwo społeczne, reportaż z podróży, ale z kontekstem społecznym, to jest to, co chciałabym zrobić.
Dziennikarstwo jest w takim razie czymś co jeszcze wciąż nazwałabyś bardziej pasją niż pracą?
Pasją i misją. Zdecydowanie. Tu nawet nie muszę się zastanawiać. To, że to jest praca, to fantastycznie, dzięki temu mogę żyć, ale gdyby chodziło mi tylko o pracę, to na pewno nie wybrałabym dziennikarstwa.
Dziękuję za rozmowę a dodatkowo, mam nadzieję, że za parę lat zobaczę jakiś twój reportaż w Wydawnictwie Czarnym, Dowodach na Istnienie lub w innym ważnym dla ciebie wydawnictwie.
Byłoby wspaniale. Nie wiem czy za kilka, może za kilkanaście. Mogę dodać na koniec, że dzięki profesor Horodeckiej i moim przemyśleniom uzupełnionym zbieraniem doświadczenia w zawodzie dziennikarskim, mam takie mocne postanowienie, żeby studiować w Polskiej Szkole Reportażu w Warszawie. To jest bardzo kosztowne, ale bardzo chcę to zrobić – nawet te koszty mnie nie odstraszą. Mam nadzieję, że pomoże mi się to rozwinąć, bo to jednak obcowanie z uznanymi reportażystami: z Tochmanem, ze Szczygłem, z Krall, ze Springerem. Naprawdę myślę, że to byłoby ciekawe doświadczenie, duża szansa, którą chcę wykorzystać.