Nowe postrzeganie ofiary, czyli recenzja „Królowej Kier”
4 min readSzok. Zdecydowanie taka emocja towarzyszyła mi podczas seansu „Królowej Kier” w ubiegły piątek w Filmowym Klubie Kosmos. Ta duńska produkcja z 2019 reżyserii May el-Toukhy wychodzi naprzeciw stereotypom dotyczącym przemocy seksualnej, otwiera całkiem nowe pole do polemiki z kulturą gwałtu.
Amerykańskie produkcje przyzwyczaiły już nas do burzliwych romansów starszych, dojrzałych ludzi z nastolatkami. Najczęściej takie relacje są zbyt romantyzowane albo ofiarą jest w nich młoda dziewczyna uwiedziona przez dorosłego faceta np. swojego nauczyciela. O takich przypadkach wykorzystywania kobiet jest też głośno w mediach, otaczającym nas środowisku. I faktycznie nie da się zaprzeczyć, że problem jest ogromny i trzeba o nim mówić głośno. Choć zwraca się na to już dużą uwagę, zdarzają się sytuacje, w których problem jest stygmatyzowany i zapomina się, że ofiarą może być także osoba płci męskiej. „Królowa Kier” odważnie prezentuje nam właśnie perspektywę, w której to ofiarą staje się młody chłopak, a oprawcą kobieta.
Anne to kobieta w średnim wieku. Jej życie jest nieskazitelnie ułożone. Ma kochającego męża, dwie pocieszne córki, dobrą sytuację materialną i uwielbianą przez siebie pracę. Jest ona prawniczką, która szczególnie zajmuje się sprawami przemocy seksualnej wobec młodocianych. Bańka zimnej skandynawskiej perfekcji, w której żyje, pęka gdy do ich domu wprowadza się syn jej męża z pierwszego małżeństwa. Naiwny Gustaw znajdujący się w okresie typowego młodzieńczego buntu, szybko daje się uwieść macosze, a konsekwencje tej relacji doprowadzają jedynie do szeregu tragedii.
Magia kina często ma do siebie to, że sprawia, że potrafimy pokochać i kibicować najmroczniejszym charakterom. A nawet jeśli nie, to jesteśmy w stanie znaleźć usprawiedliwienia dla karygodnych czynów. Oglądając ten film, nawet przez moment nie spojrzałam przychylnym okiem na tytułową bohaterkę. Nie przekonuje mnie choćby stwierdzenie, że decyzje, które ona podejmuje, są podszyte kryzysem wieku średniego. Taki moment w życiu faktycznie sprawia, że człowiek zaczyna przewartościowywać swoje dokonania, z nostalgią wspominać chwile młodości i podejmować często impulsywne wybory mające na chwile przywrócić życiu szaleństwo. Nie tłumaczy to jednak skrajnej podłości i manipulacji. Anne nie rozpoczyna także romansu pod wpływem zauroczenia czy miłości. Ma się wrażenie, że to z jej strony jedynie zimna kalkulacja mająca zapewnić jej trochę wrażeń. Jest też niezwykle samolubna w swoich poczynania, bo niszczy życie nie tylko młodemu chłopakowi, ale także jego ojcu – swojemu własnemu mężowi. Nie umiejąc ponieść konsekwencji, wpada w wir jeszcze większych kłamstw, postępuje obrzydliwie. Sama łamie prawo, którego z racji zawodu przysięgła bronić. Doświadczenie w pracy, zamiast powstrzymać ją przed aktami niemoralności, ułatwia jej jedynie prowadzenie okrutnej gry ze swoją ofiarą. I to właśnie odsłania najsmutniejszą prawdę, jaką pokazuje film – ofiarą często się nie wierzy. Chłopak przez swoją kryminalną przeszłość staje się niewiarygodny w oczach opinii publicznej i nawet własnej rodziny. Nie tylko zostaje on sam z problemem, ale także napiętnowano go łatką oszusta, co nieodwracalnie odbija się na psychice nastolatka.
Film moim zdaniem dopracowany został przez reżyserkę w każdym możliwym calu. Zważywszy, że był to jej debiut w filmach długometrażowych, to należą jej się ogromne wyrazy uznania. Głowna problematyka filmu mówi sama za siebie. Nie jest sztucznie podsycana przez efekty wizualne i dźwiękowe. Kadry wydają się zimne, nieco surowe. Widzimy idealny dom Anne w niezwykle chłodnych barwach. Tylko kiedy główni bohaterowie są razem, pojawia się nieco ciepła. Muzyka występuje dopiero po czasie, nie zwraca szczególnej uwagi, ale pozwala lepiej wniknąć w ten bezuczuciowy duński świat. Widza porywa przede wszystkim gra aktorska Trine Dyrholm, która genialnie tworzy obraz okrutnej manipulatorki i Magnusa Kreppera – zagubionego rodzica. Choć ja sądzę, że najbardziej należy docenić Gustava Lindha, który mimo młodego wieku udźwignął psychicznie trudną rolę ofiary przemocy seksualnej.
„Królowa Kier” to film o prawdziwej tragedii, jaka ma miejsce w pozornie normalnym, dostatnim domu. Pokazuje wynaturzenia zaistniałe w społeczeństwie. Przede wszystkim otwiera nam oczy na kwestie postrzegania ofiary. O tym, kim ona jest, nie powinna decydować płeć, wiek, status, czy chociażby nasze wcześniejsze błędu. Film uczy, by słuchać, rozumieć. I dlatego moim zdaniem musicie go obejrzeć.