„Bałem się zaszufladkowania” – wywiad z reżyserem Janem Orszulakiem

Jan Orszulak
fot. Ania Brykała

Od ostatnich wywiadów z ekipą przygotowującą film „Autarkia” minęło nieco ponad pół roku. Korzystając z okazji, jaką jest bliska już premiera sztuki „Henryk Pjoter i diabelskie nasienie”, porozmawiałem z reżyserem Janem Orszulakiem. Zapytałem go o kulisy prac nad filmem i plany na kolejne produkcje.

Gdy widzieliśmy się ostatnio, byłeś w trakcie zdjęć do swojego filmu dyplomowego „Autarkia”.  Zdradzisz, jak postępują prace nad tym projektem?

Miło mi ogłosić, że „Autarkia” jest już skończonym filmem. Niestety praca nad nim przedłużyła się na etapie postprodukcji. Sam montaż trwał 5 miesięcy, do tego jeszcze konsultacje z moim opiekunem artystycznym, czyli panem Markiem Brodzkim, reżyserem polskiego „Wiedźmina”… Ostatecznie doszliśmy do porozumienia i finalny produkt jest ukończony.

Kiedy my, jako widzowie, będziemy mogli obejrzeć „Autarkię”?

Każdy student filmówki, czy to warszawskiej czy łódzkiej, robiąc film dyplomowy, zrzeka się praw do niego na rzecz producenta, czyli szkoły filmowej. To ona musi wyrazić zgodę. Obecnie z niecierpliwością czekam na odpowiedź, choć nie wiem, kiedy ją otrzymam. Jeżeli film dostanie się na festiwale, to planujemy zrobić premierę zamkniętą dla twórców i mediów na Uniwersytecie Gdańskim lub w Kinie Kameralnym. Tak pół roku później „Autarkia” trafi już do Internetu. Tak, jak „Lala z Zapałkami”, która czekała rok na swoją premierę.

Przy „Lali…” problematyczny okazał się już sam tytuł…

Tak, dokładnie… Teoretycznie, prawa autorskie do „Dziewczynki z zapałkami” Andersena, na której wzorowana jest „Lala…”, wygasły 70 lat po śmierci autora, więc można było wziąć ten tytuł. Uznałem jednak, że jest tak dużo dzieł podobnych, lub nawet takich samych, w japońskiej twórczości, iż nie będę powielał tytułu. To miała być „nasza” Dziewczynka z zapałkami, taka bardziej brutalna, więc „Lala” do niej lepiej pasowała.

fot. Ania Brykała

Nie chcę zdradzić zbyt wiele fabuły tego krótkiego formatu, ale ciekawi mnie jeden z wątków, a mianowicie gwałt. Czemu zdecydowałeś się na tak trudny temat?

Po pierwsze, wielu młodych ludzi nie zdaje sobie sprawy, jakie to jest ważne i niestety częste zjawisko. Mamy jakieś społeczne przyzwolenie na molestowanie czy przestępstwa seksualne. Jeszcze przed „Lalą…” zrobiłem w Warszawie spektakl „ENE DUE RIKE FAKE” na podstawie dramatu Marzeny Matuszak. W sztuce dorosłe kobiety opowiadały, jak były molestowane w dzieciństwie… Po tym artystycznym doświadczeniu dodałem ten wątek do filmu, jak również zainspirowałem się w kwestii tytułowej bohaterki. W obu utworach noszą to samo imię, Lala.

Można by pomyśleć, że w swojej twórczości podejmujesz tylko trudne tematy, ale Twoim najnowszym dziełem, które zobaczymy już w tym tygodniu, jest komedia…

To parodia „Harrego Pottera i przeklętego dziecka”, którą zatytułowaliśmy „Henryk Pjoter i  diabelskie nasienie”. Już teraz zapraszam wszystkich na premierę. Odbędzie się ona już zaraz, bo 2 grudnia, o godzinie 19 na Neofilologi UG.

Będzie to pokaz ekskluzywny, czy planujecie wyjść do szerszej widowni, poza UG?

Właśnie po to zrobiliśmy parodię, żeby była możliwość pokazywania „Henryka…”, gdzie tylko zechcemy. Będziemy również mogli w końcu na tym zarabiać, co jest ważne w naszej sytuacji, bo teatr studencki ma dość małe możliwości zarobku i utrzymywania się. Poza tym, ta forma została na nas trochę wymuszona przez okoliczności.

Spektakl od początku był przygotowany jako pełnoprawna adaptacja Harrego Pottera – chciałem to zrobić „trudno”, niekomercyjnie, na prawie cytatu dla użytku uniwersyteckiego. Napisałem też do przedstawicieli J.K. Rowling o zgodę i … uzyskałem odmowę! Wydaje mi się, że nie chcieli żadnej konkurencji dla oryginalnego spektaklu autorki, który ma być wystawiany w Hamburgu, a potem w całej Europie.

Z tego względu musieliśmy zmienić tytuł i formułę, ale plus jest taki, że teoretycznie możemy na tym zarabiać i będziemy chcieli z tego korzystać.

Zastanawia mnie, czemu zdecydowałeś się na pracę nad tym akurat dziełem? Jesteś potterheadem?

Jak mam być szczery, to nigdy bym się tak nie określił. (śmiech)

Każdą część obejrzałem z 10 razy, fakt. Można powiedzieć, że ja właściwie dorastałem równo z Harrym. Zawsze mi się marzyło, żeby zrobić coś z takim magicznym światem i zagrać na scenie. Wiadomo, że tutaj mamy trochę ubogie możliwości pod względem tego, co można zrobić „magicznego” w spektaklu, ale stwierdziłem, że jest to fajne wyzwanie.

Henryk Pjoter to de facto Harry – z odrobinę zmienioną fabułą, skrócony i zaadaptowany na polskie realia. Jest też nieco bardziej poważny, bo wziąłem na warsztat wszystkie traumy Pottera, których, jako dzieciaki, nie zauważaliśmy w jego życiu. Nie zastanawialiśmy się, jak Henryk sobie radzi jako dorosły ze swoim brzemieniem. Pjoter również ma słabości – tu zdradzę, że jedną z nich jest alkohol. Dodatkowo, w sztuce pojawia się motyw problemów wychowawczych z synem głównego bohatera…

Nawet w parodii uderzasz w czułe struny i poruszasz trudne tematy… Nie boisz się zaszufladkowania?

Myślę, że ja dopiero teraz tak sobie „skręcam”, sprawdzam. Bałem się zaszufladkowania po „#Kordian”, „Hamlet.Miłość” i „ENE DUE RIKE FAKE”, chciałem zrobić coś rozrywkowego… i mimo wszystko, „Henryk…” jest rozrywkowy. Jedynie „podprogowo” są tam przemycone treści głębokie i ważne dla nas, dorosłych. Bohaterowie i my przeszliśmy już o wiele więcej niż wtedy, gdy byliśmy dziećmi, więc mam nadzieję, że dojrzali fani Harrego utożsamią się z naszym Henrykiem.

Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że jak robię komedię, to i tak trochę dramatu zawsze w tym będzie, więc Henryk Pjoter to jest komediodramat z naciskiem na komedię.

fot. Ania Brykała

Jakie masz plany na przyszłość?

Zaraz po naszej rozmowie rozpoczniemy próbę nowego składu Standby Studio z tegorocznego naboru i zaczynamy robić „Otella” Szekspira. Nie będzie to klasyczna sztuka, bo tytułowy bohater będzie „wodzem” naszego polskiego podwórka na rodzimym blokowisku. Należy się przyszykować na dużo dresiarstwa i wulgarności językowej – to mocny spektakl, ale w konwencji komediowej. Na pewno będę starał się przemycać ważne wartości, zarówno te ujęte w oryginalnym tekście, np. rasizm (Otello był przecież czarnoskóry), jaki i tematy aktualne.

Jestem ciekawy, jak teraz podejdę do Szekspira: po 4 latach przerwy, za to z dyplomem reżyserskim. Szczególnie, że Otello to jedna z mocniejszych postaci, po Hamlecie i Makbecie, w dorobku artystycznym Szekspira…

Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

jeden × dwa =