Adele – o powrocie na scenę z „30”

fot. twitter.com/adele

Adele, a dokładniej, Adele Laurie Blue Adkins – jedna z najbardziej rozpoznawalnych wokalistek XXI wieku. Brytyjska piosenkarka, jak i autorka tekstów. Laureatka 15 nagród Grammy oraz zdobywczyni Oscara. Królowa czarnego eyelinera po 6 latach nieobecności powróciła na scenę muzyczną z nowym albumem zatytułowanym: „30”.

Jej poprzedni album, który był trzecim studyjnym dzieckiem artystki, wydany w 2015 roku, ”25”, stał się ogromnym sukcesem na miarę tytułu jednego z najlepiej sprzedających się albumów wszechczasów, mając na sobie takie hity jak promocyjne „Hello”, „When We Were Young” czy „Water Under The Bridge”. Po takim dziele Adele postawiła poprzeczkę samej sobie bardzo wysoko i presja, jaka została narzucona na nowy projekt, była olbrzymia.

Przełomowy październik

I tak 1 października, w centrach najpopularniejszych miast świata, zaczęły pojawiać się plakaty i światła z wymowną „30”. Dwa tygodnie później na streamingach zadebiutowało „Easy On Me” – które zapowiedziało powrót artystki na scenę muzyczną oraz było predykcją nowego albumu. Miał ukazać się już w 2020. Artystka w marcu, występując na scenie podczas wesela swoich przyjaciół, poinformowała, że wyjdzie on we wrześniu. Jednak pandemia zastopowała proces twórczy na parę miesięcy.

Częścią promocji był również 2,5-godzinny koncert telewizyjny, pod nazwą „One Night Only”, który odbył się 18 października. Prowadzącą wydarzenie była Oprah Winfrey, przeprowadzająca pierwszy telewizyjny wywiad z artystką od czasu promocji „25”. Koncert został obejrzany w czasie premiery przez 11,7 miliona widzów.

Przy wydaniu tego albumu Adele współpracowała z Melted Stone – jej własną firmą wydawniczą i Columbia Records.

fot. facebook.com/adele

Z dedykacją dla rówieśników chodzących na terapie

Albumy Adele tytułowane są względem wieku, w jakim znajduję się artystka w trakcie ich powstawania, stąd – „30”. Mają one być zbiorem myśli i przeżyć piosenkarki z tego okresu w jej życiu; głównym motywem jest rozwód artystki ze swoim długoletnim partnerem Simonem Koneckim. Ten album jest o niej, ale nie dla wszystkich.  Autorka kieruje go do swojego pokolenia, ludzi, którzy pod względem przeżytych doświadczeń mogą się z nią utożsamić. Jak sama mówi, w wywiadzie z Zane’em Lowe’em: „Jeśli wszyscy tworzą muzykę pod Tik-Toka, kto tworzy muzykę dla mojej generacji?”.

Spotify zmienia się dla Adele

Album jest opowieścią, którą słuchacz odkrywa jak karty, z każdym kolejnym utworem. Sama artystka kładzie duży nacisk na znaczenie kolejności odsłuchiwania utworów. Przez co poprosiła serwis streamingowy Spotify, by usunęli możliwość losowego odtwarzania piosenek przy albumach, na co on się zgodził. Od tej decyzji, wszystkie utwory są puszczane według kolejności, ustalonej przez artystę.

Album jako jej wersja wydarzeń

Zatem pierwszym, który oferuje „30”, staje się „Strangers By Nature”, do którego inspiracją była Judy Garland – amerykańska piosenkarka i aktorka. Ta piosenka, niczym soundtrack z filmu lat 50 ma być próbą wyjaśnienia, prawie w baśniowy przy tej aranżacji sposób, swojej decyzji o odejściu. Jeśli mówimy już o filmie, to ta piosenka mogłaby być tłem dla sceny, w której dwójka bohaterów, pomimo tego, że się bardzo kocha, zaczyna rozumieć, że ta miłość nie wystarczy, by utrzymać ich związek. Zatem dochodzą  do wniosku, że po prostu „nie byli sobie pisani”, stają się sobie obcy, ale najwidoczniej, tak miało być.

fot. facebook.com/adele

Następnie przechodzimy do wcześniej wypromowanego „Easy On Me” które jest apelem do jej 9-letniego syna Angelo. Piosenkarka tłumaczy mu w nim powody rozwodu. Ona, najbardziej przypomina brzmieniem „starszą” Adele – sentymentalną i melancholijną, pełną instrumentalnej tradycji. Chcę, by jej dziecko zrozumiało, że decyzja o odejściu od jego ojca nie była prosta czy szybka. To był proces, składający się z wielu czynników, które próbowała przezwyciężyć, ale nie zawsze, niezależnie jak bardzo by się nie próbowało, po prostu się nie da – i to nie jest oznaka słabości.

Po niej przechodzimy do równie wrażliwego „My Little Love”, które jest listem miłosnym dla jej syna, pokazującym mu prawdziwe oblicze mamy, jak powiedziała w wywiadzie dla magazynu „Rolling Stone”: „Ma pokazać Angelo, kim naprawdę jest jego matka: wielowarstwowa i skomplikowana kobieta o własnej tożsamości, która zmagała się z trudnościami, płakała i cierpiała”Częścią utworu stały się wiadomości głosowe, które artystka wysłała do swoich przyjaciół mówiące o tym, że czuję się zestresowana poczuciem samotności i przerażona wizją, że to uczucie może z nią pozostać na długo. Przez nie możemy poczuć nowy wymiar transparentności ze słuchaczem – tą bliskość i bezpośredniość w rozmowie o emocjach.

Po nich możemy usłyszeć popowy beat, połączony ze stylem reagge w piosence „Cry Your Heart Out”. Pomimo skocznej i pozornie wesołej melodii piosenka opowiada o depresji, z jaką zmagała się artystka – o czasie po rozwodzie, kiedy uważała, że cały świat się zawalił. Tytuł jest wskazówką od brytyjki – daj sobie się wypłakać – najprościej ujmując. To, jak wspomniała w wywiadzie z Lowe artystka, było dla niej oczyszczające.

fot. facebook.com/adele

Lecz po nich przychodzi „Oh My God”, w stylu R&B, które jest pierwszym utworem, gdzie Adele starając się odzyskać kontrolę nad swoim życiem, próbuję znowu postawić siebie – swoje potrzeby, na pierwszym miejscu. Wyznaję, że od czasu swojego drugiego albumu, była stale w związku i nowym stanem rzeczy jest dla niej singielstwo. Od tego utworu bije świeżość – i pod względem artystycznym, jak i metaforycznym. Nie mówimy już tylko o przygnębieniu i strachu wiszącym nad podjętą przez wokalistkę decyzją, ale uświadamianiu sobie, że ta zmiana może przynieść coś lepszego, jeśli uwierzy się w jej motywy.

Ten nastrój przewija się również w następnym utworze w kolejności – „Can I Get It”. Jest on skupiony głównie na dźwiękach gitary – motywie, który rzadko otrzymywaliśmy od artystki. Adele oznajmia w nim, że jest gotowa znów pokochać, znów zbudować związek, ale nie taki, który opierał by się tylko na fizycznym aspekcie, bo to nie to, czego szuka. I te oczekiwania dodają piosence charakteru – czuć w niej odwagę, świadomość tego, czego artystka oczekuje od relacji.

„I Drink Wine” jest nie tylko opowieścią o piciu alkoholu przez brytyjkę, ale jest również pierwszym otrząśnięciem i racjonalnym spojrzeniem na związek, w którym już się nie znajduje. Adele zadaje w tej piosence pytania retoryczne — Jak można stać się tak ograniczonym poprzez wybory, które dokonuje ktoś inny? Jak oboje staliśmy się wersją osoby, której nawet nie lubimy? To śpiewane rozważania na tematy typu: wcześniej ich nie poruszaliśmy albo nie chcieliśmy poruszać, bo baliśmy się wniosków, do których po nich dojdziemy.

Po chwili ostudzenia uczuć, Adele wita nas utworem „All Night Parking”, w którym śpiewa o ponownym zakochaniu się i próbie budowania relacji z kimś innym; jak pochłaniające jest to uczucie. Ta piosenka nadaje albumowi dozy lekkości. Ociepla tę gorycz i ból, który słychać w poprzednich utworach. Tutaj wszystko jest takie proste i błahe, jak zakochani.

Adele kończy swój związek w albumie piosenką „Women Like Me” z bezpośrednim zwrotem do swojego byłego męża – o zmarnowaniu przez niego potencjału ich relacji, o tym jak starała się utrzymać ich związek w ryzach, ale bez zaangażowania z drugiej strony, nie widziała w tym dłuższego sensu. Lenistwo partnera, powielone narzekaniem i brakiem zrozumienia dla siebie i piosenkarki powoduje, że nie jest on w stanie jej dłużej zatrzymać przy swoim boku, bo ona wie, że na to nie zasługuje. To tekst, z którym utożsamić się mogą ci, choć oddani i zaangażowani, również znający swoją wartość i wiedzący, że „do tanga trzeba dwojga”.

fot. facebook.com/adele

I po tym pożegnaniu wkraczają oni, przyjaciele. W piosence „Hold On” za chórek robią rzeczywiści najbliżsi wokalistki. Ta piosenka to zbiór słów otuchy i wsparcia podczas boleśnie przechodzonego rozwodu. Jest hymen, dla tych wszystkich złamanych serc, które uważają, że po rozstaniu nie będą w stanie znów pokochać, znów otworzyć się na kogoś nowego. Wokalistka śpiewa w nim, żeby dać sobie czas, i by rozumieć, jego istotę, tak jak potrzebę samotności–okres refleksji, wyciszenia, poskładania tych rozbitych kawałków duszy w całość.

Kontynuacją tej myśli jest „To Be Loved” – prosty instrumentalnie utwór, który wywołuje ciarki na skórze już po pierwszych naciśnięciach klawiszy pianina. W tej piosence słyszymy, że artystka zdaje sobie sprawę z jej przeszłości i popełnionych błędów. Rozumie, że nie dało uniknąć się tego, co siłą rzeczy musiało nastąpić i że zmiany, choć trudne, są jedyną drogą ku rozwojowi. Wie, że jej doświadczenia sprawiły ją silniejszą, przez co w końcu czuję, że decyzja, jaką podjęła – odchodząc od męża – była słuszna. Jest to zwieńczenie i odpowiedź na wszystkie dylematy i rozterki, pojawiające się przez całą muzyczną opowieść tego albumu, który kończy „Love Is The Game” – piosenka, do której inspiracją, jak w wywiadzie dla Vogue opisuje sama autorka, był film „Śniadanie u Tiffany’ego”. Ten utwór miał brzmieć jak ostania piosenka filmu, w którym przy pojawiających się już napisach końcowych, wszystko się układa. Podczas „One Night Only” artystka podzieliła się przemyśleniem wiążacym się z tym utworem. “Nie jesteśmy w stanie kontrolować absolutnie niczego”, więc pozwólmy sobie odpuścić i zaakceptować stany rzeczy, takimi, jakimi są.

fot. twitter.com/adele

Ten album różni się od trójki pozostałych diametralnie, mimo iż muzycznie, tak jak zawsze w wykonaniu artystki, jest postawieniem na klasykę. Daję możliwość zachłyśnięcia się jego intymnością. Wzbudza pewien szok, że wokalistka pozwala zajrzeć słuchaczowi do swojego serca w tak szczery i autentyczny sposób, co sprowadza się do refleksji nad własnymi uczuciami i przeżyciami. Daje możliwość utożsamienia się z bólem i smutkiem, który często przysłania świat wielu, tak jak i paraliż wywołany niewiadomą, jaką dają zmiany. Ale daje również nadzieje na to, że po tym przepłynięciu przez morze własnych łez, znajdziemy się na suchym brzegu, by móc zrozumieć, że każda decyzja, podjęta względem własnego komfortu jest decyzją dobrą. Że to przepłynięte morze było po coś, było potrzebne, do zrozumienia, że można zacząć od nowa. Jak wyznaje w wywiadzie z „The Q Interview”: „The living of life never ends when you’re in it” co w wolnym tłumaczeniu znaczy tyle, że radość z życia nigdy nie zanika jeśli na jego przeżywaniu się skupimy – i może to jest puentą…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

13 + 11 =