„Musi być o kwiatkach” – recenzja filmu „Hiacynt”

fot. Bartosz Mrozowski/Materiały prasowe Netflix

Polska 2021 rok. Sytuacja społeczności LGBT+ od lat 80 wcale nie uległa diametralnej poprawie. Jedyna różnica to brak milicji. Jeszcze nie znalazł się drugi Kiszczak, który na nowo zakładałby różowe teczki. Tylko dzisiaj nie o tym. Nie będzie kwiatków i słodkich, pudrowych kolorów. Będzie za to chłód, ciemność i ból na ekranie. Pośród ostatnich netfliksowych nowości „Hiacynt” jest krótko mówiąc – najlepszy.

Paradoksalnie filmy bardziej zapadają mi w pamięć poprzez dźwięki. W „Hiacyncie” usłyszałam kilka tak ważnych dialogów, że nie chcą mnie zostawić. Parafrazując: „bo jak geje, to musi być o kwiatkach”. Wcześniej nie zastanawiałam się nad nomenklaturą akcji „Hiacynt” z lat 80. Reżyser filmu, Piotr Domalewski, pozbywa się tej krzywdzącej łatki. Daje nam mroczny thriller, pokazując prawdę o szarej rzeczywistości. To nie tylko obraz, to także świetnie napisana historia. Nie bez powodu, Marcin Ciastoń na 46. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni odebrał nagrodę za najlepszy scenariusz.

To nie jest thriller polityczny. Szczerze, ciężko określić gatunek. Historyczne aspekty tej obrzydliwej inwigilacji nie zostały szczegółowo wyjaśnione. To po prostu nie jest film dokumentalny. Za to mamy tam osobiste dramaty, miłosne i rodzinne. Przecież właśnie taka była akcja „Hiacynt”. To bardzo emocjonujący seans, gdzie nawet główny wątek poszukiwań seryjnego mordercy spada na drugi plan. Trzęsące się dłonie i drżące głosy są bardziej wyraźne. „Podpisz, podpisz…”

Kolory w tym filmie zasługują na więcej uwagi. Aż czuć temperaturę. Możemy zobaczyć sceny w wersji ciepłej i zimnej. W tych cieplejszych dominują brązy, czerwienie i pomarańczowe barwy. Są bardziej intymne, pełne uczuć. Możemy poczuć na własnej skórze ciepło i bliskość. Zimne są za to przytłaczające, dominuje szarość i ostry niebieski. To jak błądzenie we mgle. Obserwujemy parę, która wydobywa się z ust na zimowym powietrzu. Chłód przeszywa i kłuje pod niezapiętą kurtką.

Temperatura została oddana nawet poprzez muzykę. Na początku gorące Maanam, domówka, na której czujemy jakbyśmy tam byli. Później kulminacyjny moment i „Co mi Panie dasz” w chłodnej oprawie. Dreszcze, naprawdę. To są momenty, kiedy cieszysz się z subskrypcji Netfliksa. „Hiacynt” pobudza wszystkie zmysły. Odkładając już na bok samą tematykę – ten film jest po prostu piękny.

Potrzebujemy w polskim kinie takich filmów. Cieszy mnie widok podejmowania tematów odważniejszych, prawdziwych, prosto z życia. Nie ma już miejsca na wybielanie historii i udawanie, że coś się nie stało. To też film po prostu o miłości. Miłości, która jest skomplikowana i bardzo boli. O szukaniu samego siebie w miłości. „Hiacynt” momentami jest oszczędny w słowach. Wystarczy tylko jedno zdanie i aż czujesz je w sercu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

pięć − 1 =