„Ciche miejsce” i reprezentacja mniejszości
4 min readReprezentacja mniejszości to jeden z najżywszych tematów współczesnej popkultury. I dobrze, ponieważ twórcy filmów czy seriali muszą w tej kwestii jeszcze dużo zrobić. Mniejszości wciąż zbyt rzadko angażowane są do pracy przy tworzeniu produkcji. Horrory w reżyserii Johna Krasinskiego — „Ciche miejsce” (2018) i „Ciche miejsce 2” (2021) przychodzą twórcom z pomocą, pokazując jak sposób przedstawiać mniejszości w filmach i udowadniając, że przy odrobinie dobrej woli zapewnienie dobrej reprezentacji nie jest trudne.
Reprezentacja na ekranie i poza nim — dlaczego to ważne?
Filmy, seriale, gry czy książki mają na nas wielki wpływ. Mogą nas kształtować, inspirować i kreować nasze wyobrażenia o rzeczywistości. Ludzie, często podświadomie, mają potrzebę oglądania na ekranie postaci, które przypominają im ich samych — pozwala nam to się z nimi utożsamić. Jest to szczególnie ważne w kontekście reprezentacji mniejszości. To, czy dana grupa pojawia się na ekranie oraz to, jak jest przedstawiania, ma wpływ na życie (w tym dorastanie) wielu osób. Jakakolwiek grupa by to nie była — osoby LGBTQA+, osoby czarnoskóre czy osoby z niepełnosprawnością — łatwo znaleźć niezliczone świadectwa, w których mówią, w jaki sposób reprezentacja ich grupy (lub jej brak) się na nich odcisnęła. Niestety zazwyczaj nie są to historie radosne. Mniejszości często są przedstawiane w krzywdzący i stereotypowy sposób.
Wynika to z tego, że większość historii w popkulturze opowiadają ludzie niepochodzący z mniejszości — głównie mężczyźni. Najczęściej biali, heteroseksualni, cispłciowi i pełnosprawni fizycznie. To z kolei wynika z szeregu uwarunkowań społecznych, o których nie sposób napisać w jednym tekście w gazetce internetowej, przyjmijmy więc to za fakt. Taki stan rzeczy prowadzi do sytuacji, w której niezwykle trudno osobom marginalizowanym zaistnieć — czy to na ekranie, czy poza nim.
„Ciche miejsce”, czyli jak powinna wyglądać reprezentacja
W dwóch horrorach Johna Krasinskiego reprezentacja stoi na wysokim poziomie, zarówno w fabule filmów, jak i wśród obsady. Jedną z głównych postaci (w drugiej części stwierdziłabym, że główną) jest Regan — głucha dziewczyna, grana przez Millicent Simmonds, która również nie słyszy od urodzenia. Jest to ważne, ponieważ twórcy popularnych produkcji mają tendencję do obsadzania ról osób z niepełnosprawnościami zdrowymi aktorami, odbierając w ten sposób szansę na zatrudnienie i tak marginalizowanej grupie. Ludzie próbują to nieraz tłumaczyć względami praktycznymi, jednak obsada „Cichego miejsca” udowadnia nam wszystkim, że dostosowanie planu zdjęciowego do, jak w tym przypadku, osoby głuchej, wcale nie jest takie trudne. Millicent Simmonds towarzyszyła tłumaczka języka migowego, co umożliwiało sprawną komunikację między aktorami a reżyserem. Jednocześnie warto zaznaczyć, że ekipa filmowa poszła o krok dalej — aktorzy, odgrywający pozostałe role, nauczyli się języka migowego nie tylko po to, by swobodnie rozmawiać z Simmonds — język migowy odgrywa kluczową rolę w narracji.
Akcja filmu toczy się w świecie, który opanowały stwory niezwykle wyczulone na najcichsze dźwięki — najmniejszy hałas grozi niemal natychmiastową śmiercią. Z tego powodu główną formą komunikacji rodziny, wokół której toczy się akcja, jest język migowy. „Ciche miejsce” (i w nieco mniejszym stopniu jego sequel) są filmami niemalże pozbawionymi głosowych dialogów. Co więcej, kiedy kamera skupia się na Regan, widz obserwuje świat z jej perspektywy — panuje więc całkowita cisza, czasami przerywana szumami i świstami, które słyszą niektóre osoby głuche. Bohaterka, mimo braku słuchu, nie jest postacią niekompetentną czy stanowiącą balast dla reszty rodziny (co jest jednym z najbardziej stereotypowych tropów). Wręcz przeciwnie, świetnie odnajduje się w sytuacji, a brak możliwości słyszenia, nie definiuje Regan — jest po prostu częścią jej życia.
To jest zabieg, którego nie zastosowano dotychczas w filmach. Nowatorstwo Cichego miejsca zagwarantowało osobom głuchym reprezentację na skalę nieporównywalnie większą niż jakakolwiek inna produkcja i pokazało publiczności, zwłaszcza jej słyszącej części, że komunikacja to nie tylko dźwięki, ale i gesty.
Film spotkał się z szeregiem pozytywnych opinii ze strony osób głuchych, które były zadowolone z przedstawienia swojej społeczności na ekranie. Zadowolenie płynęło również z ust aktorów, zdradzających podczas wywiadów, że język migowy zbliżył ich do siebie. Największe wzruszenie budzi we mnie jednak wypowiedź mamy Millicent Simmonds, która (według Johna Krasinskiego) powiedziała, że jego film dał jej coś, czego nigdy się nie spodziewała — spojrzenie na świat z perspektywy córki. Sama Millicent stała się symbolem dla innych osób niesłyszących — dowodem na to, że mają szansę zaistnieć w branży filmowej.
Widzimy więc, w jaki sposób (przy minimalnym wysiłku) popularny horror wywiera realny wpływ na życie osób głuchych, opowiadając historię postaci, której odwaga i determinacja dodaje im otuchy, a także oferując słyszącym widzom nową perspektywę. To jest właśnie siła dobrej reprezentacji.