#5 Kultowe serie: „Biuro”
5 min readJeśli ktoś kazałby mi wskazać najlepszy, a przynajmniej najzabawniejszy serial komediowy, to nie zastanawiałabym się zbyt długo. Wybór padłby właśnie na „Biuro” Ricky’ego Gervaisa i Stephena Merchanta. Ta z pozoru nieskomplikowana fabularnie komedia ma dokładnie to czego potrzeba, żeby rozśmieszyć swoich widzów.
Ma też kilka rzeczy, które sprawiają, że jest on nie do podrobienia. Jak na przykład specyficzny humor, przeszywające nas „ciary żenady” podczas oglądania, które tym razem są akurat pozytywnym odczuciem i przede wszystkim jedynego w swoim rodzaju Steve’a Carella. Muszę przyznać, że znajdzie się kilku kandydatów na dobrego przeciwnika jak „Parks and Recreation” czy „Brooklyn 9-9”, to „Biuro” pozostaje jedyne w swoim rodzaju.
Serial emitowany był przez stację NBC w latach 2005-2013. Polskojęzyczną wersję początkowo oglądać można było na Comedy Central, a aktualnie 8 sezon da się zobaczyć na Fox Comedy lub całość na Amazon Prime Video. Produkcja potrzebowała jednak kilku lat, żeby zaistnieć w naszej polskiej świadomości i nie cieszyła się zbyt dużym zainteresowaniem przez pierwsze lata emisji. Natomiast w Stanach Zjednoczonych przez całe 8 lat swojego istnienia utrzymywała silną pozycję telewizyjnego hitu, co idealnie odzwierciedlają zdobyte nagrody i nominacje m.in. do Emmy czy Złotych Globów.
O pracy na wesoło
Tytułowe biuro to regionalny oddział firmy papierniczej Dunder Mifflin, mieszczący się w niewielkim miasteczku Scranton w Pensylwanii. Jego pracownicy na przestrzeni odcinków wpadają, a raczej sami się pchają, w różne komiczne sytuacje. U tych osób, którzy nigdy „Biura” nie oglądali, może pojawić się w głowie pytanie: „Co zabawnego może być w pracy w biurze?”. Odpowiedź brzmi: wszystko. Sęk w tym, żeby dobrze dobierać żarty i posiadać wyczucie chwili i postaci.
Mówiąc o tej produkcji, nie mogę nie wspomnieć o fenomenalnej roli Steve’a Carella, który, chociaż od czasu zakończenia emisji wcielił się już w wiele innych ról, także tych poważnych, to dla mnie już zawsze pozostanie Michaelem Scottem. Trzeba powiedzieć to jasno: Carell wchodząc na plan, po prostu zamienił się w bohatera. Zwłaszcza że w prywatnym życiu zupełnie nie przypomina swojego serialowego wcielenia. Michael, będący zresztą szefem całej ekipy, jest uosobieniem niewinnego głupka i niespełnionego komika. W zasadzie, gdyby podsumować całą fabułę, to sprowadzała ona by się do tego, co szalonego znowu narodziło się w głowie szefa oddziału. Bohater ma niewyparzony język, brakuje mu wyczucia momentu i samokontroli. Jego teksty są często nie na miejscu, bywają niepoprawne politycznie, a sama jego obecność na ekranie zwala na oglądających aurę niezręczności.
Dokument na opak
Jednak skłamałabym, mówiąc, że serial swój fenomen zawdzięcza jedynie dobrze napisanym dialogom, charakterystycznym bohaterom i wyjątkowemu poczuciu humoru jego twórców. Największą część swojego sukcesu zawdzięcza formie.
„Biuro” to serial mockumentalny, czyli najprościej mówiąc – kręcony w formie dokumentu, niejednokrotnie zresztą nawet parodiując swój pierwowzór. Do najpopularniejszych przedstawicieli takich gatunków dorzucić można jeszcze wspominane już przeze mnie wyżej „Parks and Recreation”, czy przeżywający ostatnio swoją drugą młodość „Chłopaki z baraków”. To jednak „Biuro” należy uznać za najlepszy przykład tego, jak dobrze kręcić mockumenty. Jego twórcy perfekcyjnie lawirują wśród wszystkich możliwości do tworzenia komizmu, jakie daje im ta forma. Mowa tutaj przede wszystkim o sposobie kręcenia: dramatyczne zbliżenia na twarze bohaterów lub sugestywne spojrzenia do kamery, zwłaszcza te praktykowane przez odgrywającego rolę Jima, Johna Krasinskiego.
Poza tym jest jeszcze jeden aspekt, który uwielbiam w formie, w jakiej zostało nakręcone „Biuro”, a mianowicie brak śmiechu z puszki. Twórcy zaufali swoim widzom, że ci docenią ich poczucie humoru. Zresztą serial jest po prostu zabawny sam w sobie, a komizm nie musi być nam wskazywany palcem.
Dunder Mifflin na świecie
„Biuro”, jakie znamy nie istniałoby gdyby nie jego odpowiednik stworzony przez BBC kilka lat wcześniej. Wiele osób serial kojarzy, ale mało kto wie, że nie jest on oryginalnym pomysłem stacji, a jest to jedynie remake. Warto zaznaczyć jednak, że Merchant i Gervais maczali palce w obu wersjach. Brytyjskie „Biuro” emitowano w latach 2001-2003 i doczekało się jedynie dwóch sezonów. Wystarczyły one, żeby zdobyć mały sukces. Początkowo innowacyjna formuła mockumentalna i zaskakująco banalna fabuła nie interesowały odbiorców z Wysp. Z czasem się to zmieniło.
Brytyjczycy mają mniej więcej wszystko to, co omawiana przeze mnie wersja amerykańska. Rolę dziwacznego, na siłę zabawnego szefa przejął Gervais pod postacią Davida Brenta. Poza nim mamy też uroczą i niewinną recepcjonistkę, Dawn Tinsley (Lucy Davis), imię i nazwisko brzmi nawet podobnie jak Pam Beesly, zaręczoną z mięśniakiem z magazynu i oczywiście zakochanego w niej leniwego, lecz utalentowanego sprzedawcę – Tim’a Canterbury, którego zagrał, znany wszystkim przede wszystkim z roli Bilbo Bagginsa w „Hobbice” Petera Jacksona, Martin Freeman. Ciekawostką jest to, że oprócz Amerykanów swoją interpretację kultowej komedii postanowili stworzyć także Szwedzi („Kontoret”), Francuzi („Le Bureau”) i Niemcy („Stromberg”).
„That’s what she said”
Nie mogłabym zakończyć tego odcinka bez rzucenia w przestrzeń najpopularniejszego serialowego żartu. Te słowa wypowiada Michael za każdym razem kiedy, no cóż, jego rozmówca powie zdanie, w którym według naszego bohatera został zawarty jakiś podtekst. Przez wszystkie sezony pada ono tak wiele razy, że wielu zastanawiałoby się jakim cudem to może jeszcze śmieszyć. To jest jednak tylko potwierdzenie, jak dobrym aktorem jest Steve Carell. Potrafi to powtarzane do znudzenia słowa zamienić za każdym razem w inny żart.
Jest to prawdopodobnie najnowszy serial ze wszystkich tych, które wymieniałam w serii. Nowy, wcale nie oznacza gorszy czy niepasujący do idei tych tekstów. Nie można zaprzeczyć, że „Biuro” zyskało już miano serialu kultowego. Spróbujcie małego doświadczenia: spytajcie kogokolwiek, czy o nim słyszał. Zapewniam was, że odpowiedź będzie zawsze potwierdzająca.