The Umbrella Academy – recenzja serialu
3 min readTrzeba Wam wiedzieć, że… nie cierpię kinematografii opowiadającej o superbohaterach. Jeżeli więc, tak jak ja, stronicie od produkcji Marvela czy DC, to mam nadzieję, że po przeczytaniu tej recenzji skusicie się chociaż na jeden z seriali Netflixa.
The Umbrella Academy to oryginalna produkcja tegoż właśnie największego serwisu streamingowego. Łączy w sobie kilka gatunków: od dramatu, przez science-fiction, po czarną komedię. Można więc powiedzieć, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Faktycznie: zarówno wzruszeń, jak i dobrego, często inteligentnego humoru, to tu nie brakuje.
W Stanach Zjednoczonych pierwszy odcinek We Only See Each Other at Weedings and Funerals (Widujemy się tylko na weselach i pogrzebach) wyemitowano 15 lutego 2019 roku, a już dwa miesiące później zapowiedziano powstanie drugiego sezonu. Zapewniły to pozytywne oceny, jakie serial zebrał wśród odbiorców oraz krytyków: w serwisie Rotten Tomatoes przyznano mu 76% czerwonych pomidorów przy średniej głosów 7,27/10. Pod koniec ubiegłego roku Netflix potwierdził, że nakręci trzecią serię Akademii – zdjęcia mają wystartować już w lutym, a ich rezultat zobaczymy prawdopodobnie w okolicach Bożego Narodzenia.
T. U. A. nie jest, bynajmniej, zwykłą produkcją, w której bohaterowie mają peleryny, latają po metropoliach w zakrywających ich personalia maskach i znajdują się na miejscu zawsze przed wymiarem sprawiedliwości. To niestandardowy format, odbiegający od tych filmów na podstawie komiksów, które znamy. Opowiada on o losie przybranej siódemki rodzeństwa, posiadającej moce dość nadzwyczajne: podróżowanie (nie zawsze celne) w czasoprzestrzeni, rozmawianie ze zmarłymi czy nawet plotkowanie, a to tylko część z nich. Chciałoby się powiedzieć: „Nieprawdopodobne, a jednak”.
Każdy z odcinków to wciskająca w fotel historia, kontynuacja poprzedniego epizodu, łącząca i wysnuwająca tyle różnych, niespodziewanie splatających się wątków, fabuł, że czasem wystarczy mrugnąć, aby musieć sięgnąć po pilota i cofnąć do poprzedniej sceny, w celu zrozumienia, co właśnie się wydarzyło. Znajdziemy tu, oczywiście, motywy miłosne (ale takie, że głowa mała), śmierci, odwieczną walkę dobra ze złem, fortuny, dramatyczne decyzje… Jednak, czy bez tych wątków ktoś w ogóle zechciałby to oglądać?
Na uwagę zasługuje również wielokrotnie zmieniająca się sceneria, obsadzona nie tylko w czasach współczesnych. Producenci musieli więc bardzo przyłożyć się do tego, aby uwiarygodnić Akademię, tworząc świat zupełnie inny niż ten, jaki dzisiaj znamy.
Jeżeli więc przed sesją masz ochotę na wszystko, tylko nie na naukę, przebywasz aktualnie na kwarantannie bądź w izolacji, albo po prostu szukasz nowego, dobrego serialu, a obejrzałeś już całego Netflixa, to wierzę, że T. U. A. jest właśnie dla Ciebie. Jeden odcinek na pewno nie zaszkodzi, a kto wie, może zaprzyjaźnicie się na stałe…? – polecam z całego serca!