Dekada Kanyego

photo by Rodrigo Ferrari

photo by Rodrigo Ferrari

Kto by pomyślał dziesięć lat temu, że ten narwany chłopak z Chicago z dziwnym imieniem, stanie się jednym z najważniejszych artystów naszych czasów. Jednocześnie jednym z najbardziej znienawidzonych i wyszydzanych. Dekadę od kultowego już debiutu, robimy szybkie tournee po muzycznej osi czasu Kanyego Westa. Przypominamy Wam kim jest, co zrobił dla muzyki i dlaczego go nie lubicie.

Schyłek lat 90. ubiegłego wieku i początek nowego, to dominacja nurtu „gangsta faboulous” w muzyce rap. Za duże ciuchy, spluwy, kasa i wypełnione modelkami błyszczące fury na chromowanych felgach. Gdzie tu miejsce dla różowych polówek i plecaczków Louis Vuitton? Nic dziwnego, że wytwórnie nie dawały Kanyemu szans na karierę rapera. Ceniono za to jego talent do produkcji muzyki, dlatego w 2002 roku Roc-A-Fella Records (z Jayem-Z i Damonem Dashem na czele) zaoferowała mu kontrakt. Sukces płyty „The Blueprint” Jaya był w pewnym stopniu zasługą Kanyego, więc to nie tak, że nagle ktoś się zlitował i pozwolił mu zostać raperem. Po prostu Roc-A-Fella bała się, że jakaś inna wytwórnia podkradnie im złote dziecko, maszynkę do robienia hitów…

Żegnaj szkoło

Jak bezczelnym, a może odważnym i siebie pewnym trzeba być, by debiutancki album zakończyć kawałkiem mówiącym: „Słyszeliście? Mówiłem, że jestem zajebisty, a wy nie wierzyliście”. Inspirowany porzuceniem uczelni, „The College Dropout” okazał się jednym z najlepszych albumów 2004 roku. Zagarnął koszyk nagród, zebrał świetne recenzje i co najważniejsze, zdobył przychylność słuchaczy. Okazało się, że pochodzące z dobrych domów dzieciaki, jak West, też mają swoje problemy, niekoniecznie z narkotykami, i można o tym rapować. I brzmi to naprawdę świetnie.

„Jesus Walks” rządziło w radiu i w klubach. Tymczasem Kanye ponownie wziął się do pracy, a z nim Jon Brion, kompozytor filmowy, oraz trzydziestoosobowa orkiestra. Końcowy efekt to „Late Registration” w 2005 roku. Nie było już mowy o „przymrużaniu oka” i traktowaniu Kanyego jak hip-hopową ciekawostkę. Rap-krajobraz wypełniony biedą, przemocą i brudnymi ulicami, po których jeździły lśniące Range Rovery, należące do dilerów narkotyków lub wypożyczone przez raperów, zaczął się zmieniać.

Starcie tytanów

Potem przyszedł czas na „Graduation”. Premiera, niekoniecznie przypadkiem, pokryła się z premierą „Curtis”, albumu 50 Centa. Fifty zapowiedział, że jeśli Kanye będzie miał w pierwszym tygodniu większą sprzedaż niż on, to kończy z rapem. No i się przeliczył. „Graduation” zdeklasowało konkurencję, zasypało radiostacje hitami i zebrało świetne recenzje, dlatego z kilku powodów możemy uznać 11 września 2007 za szczególną datę. Pierwszy powód to symboliczny zmierzch gangsta. 50 Cent nie dotrzymał obietnicy i kontynuował karierę, ale nie powtórzył już sukcesu swoich dwóch pierwszych płyt. Drugi, to początek trendu łączenia muzyki elektronicznej z rapem, który obecnie jest normalną praktyką w produkcji.

Pod koniec 2007 miała miejsce osobista tragedia, która zmieniła Kanyego, prywatnie oraz zawodowo. Na skutek komplikacji po operacji plastycznej zmarła Donda West, matka artysty. Kilka miesięcy później rozpadł się jego wieloletni związek, co przelało czarę goryczy. Zamknął się w studiu i tak powstało „808s & Heartbreak”, najbardziej wrażliwe, introwertyczne i osobiste dzieło w karierze. Dopiero z perspektywy czasu, gdy obserwujemy poczynania Drake’a, The Weeknd i im podobnych, dostrzegamy jak istotny i pionierski był to album. Pomimo, że już wtedy przyjął się stosunkowo dobrze, a single radziły sobie wręcz doskonale.

Wróg publiczny

OK, ale muzyka to nie wszystko. Kanye West wielokrotnie pokazywał, że potrafi być nierozsądnym, nieodpowiedzialnym i egoistycznym dupkiem. I za to kochamy go nienawidzić. Po przegranej w kategorii New Breakthrough Artist, tylko wymaszerował wściekły z gali American Music Awards 2004. Tylko, bo w 2006, podczas MTV European Music Awards, pijany wbiegł na scenę. Jego klip do „Touch The Sky” przegrał z „We Are Your Friends” grupy Justice, pomimo zainwestowanego miliona dolarów i Pameli Anderson (o czym nie omieszkał wszystkich poinformować). Rok wcześniej, podczas charytatywnego koncertu na rzecz ofiar huraganu Katrina, zignorował scenariusz i w publicznej telewizji powiedział, że George W. Bush „nie dba o czarnych”… Ale to wszystko nic, w porównaniu do fali kpin i krytyki towarzyszącej sytuacji z 2009 roku. Gala nagród MTV Video Music Awards i znów Kanye szturmuje scenę, ale tym razem w obronie innych poszkodowanych. Wschodząca gwiazdka pop, Taylor Swift, „niesłusznie” odbiera statuetkę za swój wideoklip, więc Kanye wyrywa jej mikrofon i oznajmia publiczności, że to Beyonce ma „najlepszy teledysk wszechczasów”. Po tamtej nocy West doświadczył medialnego linczu, nawet prezydent Obama nazwał go osłem! Tak jak R. Kelly’ego pogrążyła afera z sikaniem na nieletnie fanki, tak incydent z Taylor wyglądał na początek końca jego kariery…

Koniec banicji

Nic bardziej mylnego. Udał się na wygnanie, mianując Hawaje swoim artystycznym azylem. Sprowadził ulubionych artystów i producentów (Justin Vernon z Bon Iver, Kid Cudi, Jeff Bhasker, Mike Dean i wielu, wielu innych). Część z nich tam zamieszkała i razem pracowali, odpoczywali, jedli posiłki. W 2010 Kanye powrócił ze swoim piątym solowym albumem, wywołując gwałtowny opad szczęk wśród recenzentów muzycznych oraz słuchaczy. I chociaż obsceniczne, aroganckie i wulgarne teksty o władzy i sławie nie wszystkim przypadły do gustu, to nie było wątpliwości, że „My Beautiful Dark Twisted Fantasy” to najbardziej kompletny album w dorobku Westa, opus magnum. Od tamtej pory jest nie do zatrzymania. 2011 rok to „Watch The Throne”, kolaboracyjny album z Jayem-Z, i garść hitów: „Niggas In Paris”, „Otis”, „No Church In The Wild”. Kolejny rok i G.O.O.D Music Records, label należący do Kanyego, wypuszcza naszpikowany gwiazdami mixtape (nie pełnoprawny album, tylko mixtape). Połowa zawartości „Cruel Summer” to międzynarodowe bangery, w tym nominowane do Grammy w dwóch kategoriach „Mercy”.

Yeezus hates you

W międzyczasie zajmował się modą, uparcie próbując stać się częścią jej brutalnego światka, który stale go odtrącał. Projektowanie butów dla Nike to nie to samo, ledwie namiastka marzeń. Opinia publiczna też nie pomagała, każąc robić muzykę, a nie… Do tego bezlitosne media nie dające spokoju przez związek z Kim Kardashian. I oto mamy obraz jednego z najbardziej sfrustrowanych celebrytów, ale frustracja wkrótce znalazła ujście. Szósty krążek solowy Westa, „Yeezus”, to najgłosniejsza premiera 2013 roku, przecierająca nowe muzyczne szlaki. Dzięki całej galaktyce producentów zaangażowanych w projekt, łączy rap z industrialem, dancehallem, techno, Chicago drillem i Bóg wie z czym jeszcze! Najbardziej prestiżowe recenzje były jednomyślne co do wybitności nagrania, lecz reakcje słuchaczy, delikatnie mówiąc, mieszane.

Potem było kilka emocjonalnych i chaotycznych wywiadów, podczas których tracił panowanie lub nazywał siebie „największą gwiazdą rocka”. No i trasa koncertowa, genialny „Yeezus Tour”. Na dzień dzisiejszy, Yeezy ma szczęśliwą, kochającą rodzinę, dwadzieścia jeden statuetek Grammy (tylko siedmiu artystów w całej historii zdobyło ich więcej) i korzystny kontrakt na linię butów od Adidasa. Co więcej, świat mody wreszcie go zaakceptował i jesienią tego roku pojawi się jego kolekcja ubrań, ale najważniejsze, że szykuje nowy album. Produkcją zajmą się Rick Rubin oraz Q-Tip, a jednym z gości będzie najprawdopodobniej James Blake.

No, Kanye, dostałeś wszystko czego chciałeś, teraz czas się zrewanżować. Twój ruch.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

4 + 15 =