Śledztwo na Ibizie – recenzja „White lines”

Kiedy widzowie na całym świecie fascynowali się czwartym sezonem „Domu z Papieru”, jego twórca przygotowywał się do kolejnej swojej premiery na Netflixie. Od piątku 15 maja na platformie można oglądać kolejne serialowe dziecko Alexa Piny – „White lines”. Po sukcesie historii o Profesorze i jego ekipy, można było spodziewać się kolejnego hitu wyprodukowanego przez hiszpańskiego producenta.

Dwadzieścia lat po tajemniczym zniknięciu młodego DJ z Manchesteru jego ciało odnalezione zostaje…na Ibizie. Kiedy informacja ta dociera do siostry chłopaka – Zoe Walker, decyduje się ona przeprowadzić śledztwo dotyczące śmierci brata. Nic w tym dziwnego, że dziewczyna zdecydowała się wziąć sprawy w swoje ręce, gdy policja oraz detektywi odmówili jej pomocy. Zdeterminowana Zoe, aby poznać prawdę, musi rzucić swoje dotychczasowe zajęcia i pojechać na Ibizę. Gdy tam dociera, rozpoczyna dochodzenie. Prawdę próbuje odkryć też człowiek, do którego należy ziemia, na której znaleziono ciało Axela – Andreu Calafata.

W serialu mamy do czynienia z dwoma przestrzeniami czasowymi: akcja teraźniejsza jest przeplatana retrospekcjami z przeszłości rodziny Walkerów. Widz dowiaduje się o wyjeździe Axela z ponurej Anglii i o marzeniach o nowym, lepszym życiu na wyspie. Niektóre wspomnienia są dla Zoe wręcz traumatyczne, co powoduje konieczność walki z demonami przeszłości oraz jej charakterem.

Podczas poszukiwania prawdy o śmierci chłopaka na jaw wychodzą kolejne, niekiedy kontrowersyjne fakty z jego życia. Serial pełen jest absurdalnych scen takich jak pościg policyjny, wyrzucenie z auta narkotyków na autostradzie, czy też połamanie nóg koledze zmarłego Axela. Praktycznie każda scena jest napełniona „dodatkami”: narkotykami, imprezami i piękną, słoneczną plażą, przez co główny watek schodzi na dalszy plan. Samych bohaterów też specjalnie nie da się polubić ze względu na ich nieodpowiedzialne decyzje oraz co tu dużo mówić, brak charyzmy. Prawdę mówiąc, trudno ogląda się produkcję, nie darząc głównych postaci sympatią.

Sama tematyka serialu na pierwszy rzut oka może wydawać się interesująca. Rzeczywiście zamysł na tę produkcję moim zdaniem był jak najbardziej udany. Niestety nieco gorzej z wykonaniem. Po obejrzeniu zapowiedzi byłam bardzo ciekawa tej historii, ale po seansie poczułam rozczarowanie. Poza główną tematyką kryminalną, potencjałem aktorskim oraz pięknymi widokami w serialu nie ma nic dobrego. W niektórych momentach fabuła stała się zbyt zagmatwana i ciężko było połapać się w wydarzeniach. Występowało też bardzo wiele, niekiedy dziwnych zwrotów akcji, które zamiast dodać jakości całokształtowi – wprowadzały mnie w konsternację. Niestety na tle „Domu z Papieru” najnowszy serial wypada dość blado.

Oczywiście serial ma kilka zalet takich jak scenografia czy potencjał aktorski. Trzeba przyznać, że widoki na  malowniczą wyspę są  przyjemne dla oka. W rzeczywistości nie jest to co prawda Ibiza, bo zdjęcia były kręcone na Majorce i w Almerii, można jednak poczuć letni i przyjemny klimat. Sama obsada również moim zdaniem jest warta uwagi. W rolę Zoe wciela się znana między innymi ze „Strażników Galaktyki” Laura Haadock, a oprócz niej na ekranie można oglądać Daniela Maysa oraz innych, obiecujących brytyjskich i hiszpańskich aktorów. Co prawda widz może mieć zastrzeżenia, co do jakości ich gry w tym serialu, jednak wynika to nie z braku kunsztu, a nieprzejrzystych postaci, w które się wcielają. Niestety sama scenografia i aktorzy wiosny nie czynią i bez dobrego uporządkowania akcji serial nie spełni oczekiwań wymagających widzów.

Jeżeli oczekujecie więc drugiego „Domu z Papieru”, to niestety się rozczarujecie. „White lines” to co najwyżej serial, który może lecieć w tle do innych czynności bądź nieco odprężyć mózg. Nic wartościowego w serialu niestety nie znajdziecie, a szkoda, bo wydawało się, że produkcja ma potencjał na coś więcej. Cóż, Alex Pina tym tytułem fortuny nie zbije.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

3 × dwa =