„Zimna wojna” – razem, ale osobno
3 min readKochają się, ale nie mogą być razem. Czy to zapowiedź kolejnego słabego romansidła? Tym razem nie – „Zimna wojna” to film inny niż wszystkie. Główna nagroda w Cannes jest tego najlepszym dowodem. Czy skończy się happy endem?
Wiktor (Tomasz Kot), Lech (Borys Szyc) i Irena (Agata Kulesza) na polecenie władz tworzą zespół ludowy. W tym celu zbierają młodzież z różnych wsi w całej Polsce. Jest tam też Zula (Joanna Kulig), która od razu wzbudza fascynację Wiktora. Para nawiązuje romans, a potem na skutek różnych wydarzeń rozdziela się. Zakochanym spotykamy potem na ulicach Berlina, Paryża i Jugosławii. Czy zakończenie „żyli długo i szczęśliwie” w tym przypadku się sprawdzi? Czy Wiktor i Zula znowu będą razem?
„Zimna wojna” to nie tylko dramat dwójki zakochanych, którzy szukają się po całym świecie. To też znakomicie oddane realia tamtego okresu – kult Stalina, obozy pracy czy problemy z wyjazdem za granicę i obywatelstwem. Wraz z bohaterami chodzimy ulicami rozrywkowego Paryża i konfrontujemy go z zaniedbaną Polską, a także staramy się dostać paszport. W lepszym odbiorze pomaga czarno-biała forma filmu. W całość wplątana jest jeszcze cudowna muzyka – od ludowego folkloru, przez jazz, aż po piosenki z paryskich barów. Moja ulubiona scena? Joanna Kulig śpiewająca piosenkę „Dwa serduszka, cztery oczy”. Prosta czarna sukienka, sznur pereł i kadr skupiony tylko na niej. Mistrzostwo.
Moim zdaniem to Joanna Kulig zdominowała ten film. Aktorka idealnie pasowała do roli trochę dziecinnej, nieobytej ze światem kobiety, która ma anielski głos i nieziemską urodę. Partnerujący jej Tomasz Kot także grał dobrze – jego rola wrażliwego, pogubionego i szukającego miłości muzyka ryzykującego wszystko dla ukochanej budzi podziw. Dwójce zakochanych nie ustępują także aktorzy drugoplanowi. Szczególnie tutaj należy zwrócić uwagę na Borysa Szyca, grającego rolę urzędnika państwowego, który dla awansu i dobrych kontaktów z władzą jest w stanie zrobić wiele.
Paweł Pawlikowski to reżyser, którego twórczość w ostatnich latach należy śledzić. Od 2000 roku twórca nagradzany jest na różnych międzynarodowych festiwalach. Swoją drogę na szczyt Pawlikowski zaczął w Wielkiej Brytanii. Najpierw była nagroda dla najlepiej rokującego debiutanta za film „Ostatnie wyjście”. Cztery lata później najlepszym filmem brytyjskim zostało „Lato miłości”. Na szczęście reżyser wrócił do kraju. Dzięki temu Polska doczekała się „Idy” (2013), nagrodzonej Oscarem za najlepszy film nieanglojęzyczny. Teraz „Zimna wojna”, która przyniosła Pawlikowskiemu Złotą Palmę w Cannes.
To nie mogło się nie udać, skoro współscenarzystą „Zimnej wojny” był Janusz Głowacki, autor scenariuszy do filmów: „Rejs”, „Trzeba zabić tę miłość” czy „Wałęsa. Człowiek z nadziei”. Dlatego wszystko się tak dobrze ogląda. Dodatkowo to film bardzo osobisty — Paweł Pawlikowski zadedykował go rodzicom, a główni bohaterowie otrzymali ich imiona. Być może to sprawiło, że w „Zimnej wojnie” jest jakaś magia. Z tego powodu polecam go nie tylko miłośnikom romansów na dużym ekranie, ale też wszystkim, którzy chcą poznać realia zimnej wojny i spędzić przyjemnie czas w kinie.
A dla niecierpliwych zwiastun: