Ostatnia z trylogii – recenzja „Soboty”
3 min readWydany 6 listopada 2015 roku, nakładem wytwórni Stoprocent, krążek „Sobota”, zapowiadany był jako ostatni z trylogii płyt z pseudonimem rapera w tytule. Niedługo po premierze, krążek znalazł się na podium oficjalnej listy sprzedaży OLiS.
Po sukcesie poprzednich płyt Soboty – które pokryły się złotem, i pozytywnych zmianach w życiu prywatnym, zapewne każdy spodziewał się porządnego podsumowania i autorefleksji. Tym czasem raper nie do końca idzie tą drogą. Kawałki o zmianach, które zaszły w jego życiu, przeplatają się z imprezowymi singlami. Z jednej strony dostajemy historię o kobiecie jego życia, dziecku i ustatkowaniu, z drugiej – luźne wersy o wszystkim i o niczym.
Największa gwiazda wytwórni Stopro nie zwalnia tempa, jednak jego najnowszy album nie jest spektakularnym powiewem świeżości. Powielają się utarte schematy i motywy z poprzednich płyt. Zmieniają się jednak tematy i styl. Krążek nie zawiera samych pozytywnych kawałków, ale jest ich dużo więcej niż w „Sobotażu” czy „Gorączce Sobotniej Nocy”, które słynęły z chamskich, ulicznych tekstów i ciężkich bitów. To czego nie można odmówić raperowi, to fakt, że jego teksty są bardzo chwytliwe. Niezmiennie od lat tworzy single, które wpadają jednym uchem… i zostają na długo. Nowa płyta również zawiera tracki, których nie sposób pozbyć się z pamięci – i nawet nie warto. Album może i jest dojrzalszy, ale z delikatnym przymrużeniem oka. To wciąż ten sam Sobota, którego można odpalić na imprezie i wyluzować.
Krążek rozpoczyna utwór „Mówią o mnie”, w którym raper konfrontuje się z opiniami na swój temat. Melodyjny bit od razu wprawia w pozytywny nastrój, a z tekstu można wywnioskować, że nie rusza go to co mówią o nim ludzie… a wręcz przeciwnie – śmieszy i motywuje do działania. Wypuszczony jako jeden z pierwszych singli – „Hej, jak leci?” niesamowicie zaskoczył wszystkich jego fanów. Znacznie odbiegał konwencją od dotychczasowych produkcji Soboty, jednak kawałek został tak dobrze przyjęty, że od tamtej pory każdy czekał na jego album. Do premiery pojawiło się jeszcze kilka tracków ze świetnymi teledyskami. Ogromną popularnością od początku cieszył się utwór „Przepraszam” – typowany jako jeden z najlepszych. Kolejny singiel – „Bandycki raj” to dowód niesamowicie dobrego, elastycznego flow rapera.
Pisząc o płycie, nie można pominąć samego producenta, który na koncie ma niejedną współpracę ze szczecińskim raperem. Ci, którzy mieli przyjemność posłuchać ich wcześniejszych wspólnych dokonań, wiedzą, że połączenie sił obydwu panów zazwyczaj kończy się wyjątkowo dobrze. Jak zwykle bezbłędny Matheo przygotował zróżnicowany zestaw bitów, który wpada w ucho już po pierwszym przesłuchaniu. Trudno się dziwić – w swoim fachu jest jednym z najlepszych. Niesamowicie elastyczny i wszechstronny – bez problemu tworzy muzykę pod liryczne kawałki i prawdziwie imprezowe bangery. Wśród gości na płycie znaleźli się również Lukasyno, Wini, Rena, Auman, Bonson oraz Piotr Klatt z Róż Europy, który użycza i ponownie wykonuje znaną piosenkę zespołu „Jedwab”.
Album Michała Sobolewskiego może nie jest płytą roku. Znajdzie się wielu, którzy skrytykują zbyt dużą ilość auto-tuna lub lekko popowe brzmienia. Przyda się więc spora dawka dystansu, bo album na pewno zasługuje na uwagę. To po prostu bardzo dobra dawka wpadających w ucho kawałków, które zostaną w pamięci na długo.