Na dwa głosy: Rogi
4 min readTradycyjnie „Na dwa głosy” pojawia się tylko raz w miesiącu. Teraz wyjątkowo zainspirowani Halloween, postanowiliśmy wziąć na warsztat dwa filmy. Po „Furii” przyszedł czas na „Rogi” z Danielem Radcliffem w roli głównej.
Magdalena Drozdek: Iga Perrisha (Daniel Radcliffe) poznajemy, gdy budzi się w swoim domu po nocy pełnej alkoholu. Chłopak dowiedział się o morderstwie swojej ukochanej – Merrin (Juno Temple). Wszyscy o okrutną zbrodnię posądzają właśnie Iggiego. Pewnego ranka bohater budzi się z rogami wystającymi ze skroni. Sam fakt ich posiadania jest już zastanawiający, a dochodzą jeszcze ich tajemnicze moce, dzięki którymi wszyscy spotkani przez Iggiego ludzie zaczynają zwierzać się mu z najbardziej skrywanych myśli. Matka chce zabić swoje dziecko, druga wyrzeka się swojego, ktoś inny chce podpalić swoje znienawidzone miejsce pracy… Tylko kto zabił niewinną Merrin?
Marek Listwan: Klasyk klasyków – Alfred Hitchcock – mawiał, że film ma zaczynać się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma stale rosnąć. „Rogi” zaczynają się od gwałtu, morderstwa, a potem bohaterowi rosną tytułowe rogi i jesteśmy świadkami wielu scen, które można zaliczyć do soft porno. Czy w takim razie założenie Hitchcocka znajduje tu swoje odzwierciedlenie?
Magda: Nie mieszajmy Hitchcocka w to bagno. Na początku jest jedna wielka niewiadoma, bohaterowie bez sensu miotają się po ekranie i gdzieś tam w tej beznadziejności zaczyna się rysować jakaś fabuła. Trudno właściwie ten film zakwalifikować do jakiegokolwiek gatunku. Miszmasz wszystkiego.
Marek: Wiesz co mnie rozbawiło niemal do łez? To, co działo się z ludźmi w pobliżu głównego bohatera. Gdy pierwsza kobieta zaczyna wyrażać na ucho „Harry’emu Potterowi” swoje najczarniejsze myśli, od razu pomyślałem, że ktoś tu w Hogwarcie pouczył się tej niegrzecznej szkoły magii. Po prostu nie mogłem spojrzeć na to na poważnie.
Magda: No tak, tytułowe Rogi podziałały jak eliksir prawdy w wersji hard. Właściwie gdyby nie Daniel Radcliffe, to ten film w życiu by się nie przebił. Cała promocja oparła się na jego twarzy. Wszyscy piszą dziś o „Rogach”, ale chyba nikt nie widział filmu, bo mimo nafaszerowania filmu wszystkimi możliwymi trickami filmowymi, gagami itp., to i tak wychodzi z tego kiczowata wydmuszka.
Marek: Nie chciałbym zdradzać zbyt wiele z fabuły tego „arcydzieła”, ale w pewnym momencie, pojawiają się tam efekty specjalne. Nie wiem ile wyniósł budżet filmu, ale smutne jest to, że w 2013 roku (bo wtedy była światowa premiera) CGI jest w nim co najwyżej o jedną klasę lepsze niż w rodzimym „Wiedźminie” z 2001. W jednym zdaniu: kupa udekorowana stokrotką, jest dalej kupą i śmierdzi tak samo.
Magda: To raczej efekty specjalnej troski. To, że bohater jakoś się tam zmienia nie znaczy jeszcze, że mamy tu jakiś efekt. Właściwie kino jest dziś na takim poziomie, że z dobrodziejstw technologii można czerpać garściami, a reżyser w przypadku „Rogów” sięga po te najprostsze chwyty. Mimo wszystko i tak upolowałam jedną dobrą scenę, czyli tą, w której Ig podjudza dziennikarzy, żeby walczyli między sobą o wywiad z nim. Mistrzowska satyra.
Marek: Ha! Faktycznie! To było genialne. Ale przecież to miał być horror/dramat, a nie komedyjka pokroju „Legendy Telewizji” z Willem Ferrellem.
Magda: Jeśli oglądasz to i myślisz o tym w kategorii horroru, to widzu – strzeż się. Jakby spojrzeć na to jako czarną komedię – to chyba za dużo drastycznych w założeniu scen i podniosłego kryminału. Sama formuła filmu i etos mściciela miał w kinie już tyle pięknych i naprawdę zapadających w pamięć odtwórców, że „Rogi” wypadają naprawdę kiepsko. To już nawet „Punisher” wychodzi przy tym na oscarową produkcję.
Marek: Punisher był fajny! Proszę go nie obrażać tak haniebnym porównaniem! Natomiast „Rogi” to trochę soft porno, trochę horror i trochę dramat. Czyli nic specjalnego, bo jak coś jest do wszystkiego to jest do… niczego. Ale jest w tym element dramatu: gdy kupisz bilet, głupio wyjść z kina, więc oglądasz do końca i ostatecznie wychodzisz odmóżdżony, jak po najsroższych pigułach.
Magda: Największym horrorem jest tu sam fakt, że ktoś w bogatym repertuarze wybiera właśnie ten film. Pięknie się nam trafiło. Ale po „Snowpiercerze” już nas nic nie powinno dziwić. Koniec końców, „Rogi” są za długie, przegadane i kiczowate do bólu. Reżyser chciał pobalansować na krawędzi, a wpadł w sam środek ognia.