Pearl Jam, czyli serce grunge’u
8 min readPrzenikliwe, mroczne i zniekształcone dźwięki, momentami łagodniejące i zaskakujące swą czystością – taka jest właśnie twórczość Pearl Jam’u, grunge’u w czystej postaci. Zespół ma za sobą 24 lata kariery, a wciąż cieszy się niemalejącym uznaniem. Zaliczany jest, wraz z Nirvaną, Soundgarden i Alice in Chains, do „Wielkiej Czwórki z Seattle”.
Twórczość zespołu jednoznacznie kwalifikuje się jako grunge. Lecz sami muzycy pytają „Co to właściwie znaczy?”. W potocznym tłumaczeniu słowo oznacza coś starego, wżarty brud. Grunge, jak rock, charakteryzuje się buntem wobec świata. Często jest to jednak bezsilny sprzeciw. Dźwięki wydają się być nieokiełznane niczym ludzkie emocje. Krzyk i ból nagle milkną przechodząc w nieskrępowaną ciszę. Muzyka Pearl Jam’u po prostu trawi nasze wnętrze.
Spotkajmy się w Seattle
Urodzony w Seattle Stone Gossard jako dziecko grał na mandolinie. Następnymi instrumentami, które pochwycił były bas i gitara. Wtedy też zaczęły się jego pierwsze próby w garażowych zespołach. W końcu jednak (1984 r.) w jednym z rockowych klubów spotkał Jeffa Amenta, z którym kolejne 3 lata spędził na graniu w Green River.
Pochodzący z małego miasteczka w Montanie Ament od najmłodszych lat wprowadzony był w świat muzyki przez grającą na pianinie mamę. Czuł jednak, że w tym miejscu nic nie osiągnie. Postanowił więc ze swoim ówczesnym zespołem wyjechać do Seattle (1983 r.). Kapela rozpadła się, a Jeff dołączył do Green River. Po kolejnym podziale, nadszedł czas na Mother Love Bone. Był to świeży twór o niezwykłym potencjale. Wokalista Andrew Wood świetnie radził sobie na scenie i przyciągał tłumy. Jego charyzma jednak na nic się zdała, bowiem tuż przed wydaniem pierwszego albumu, Wood zmarł z przedawkowania.
Tymczasem… McCready od dziecka wsłuchiwał się w grę Hendrixa i Santany. W końcu rozpoczął naukę gry na gitarze u lokalnego muzyka. Założył nawet swój pierwszy zespół i kiedy tylko ukończył liceum ruszył w podróż do Los Angeles, by podpisać kontrakt z wytwórnią. Skończyło się to jednak fiaskiem, kapela rozpadła się pół roku później, a McCready porzucił gitarę na rzecz college’u. Na scenę wrócił za sprawą przyjaciela Russa Reidnera. Niebawem jednak miał zadzwonić Stone Gossard z nową ofertą.
Ament postanowił jeszcze raz spróbować z Gossard’em. I tak cała czwórka, wraz z Dave’em Krusenem (perkusista) zaczęła nagrywać pierwszą kasetę o roboczej nazwie „Stone Gossard Demos”.
Brakowało tylko wokalisty.
Natchniony surfer
Pochodzący z Chicago Edward Muller wychowywany był w wielodzietnej rodzinie – ma trzech młodszych braci. Jego rodzice postanowili zaopiekować się grupą sierot, w których żyłach płynęła krew irlandzka i afroamerykańska. Eddie szybko poznał twórczość Jamesa Browna, Michaela Jacksona czy The Jackson Five. W połowie lat 70. przeprowadził się z rodziną do San Diego. Wówczas rozpoczęły się kłopoty w domu i szkole. Rodzice postanowili wrócić do rodzinnego Chicago. Dorastający chłopak chciał natomiast zostać w mieście i oddać się muzyce. Wtedy też dowiedział się, że jego prawdziwym ojcem jest ktoś inny niż człowiek, który go wychowywał. I poczuł prawdziwą radość. Z ojczymem nigdy się nie dogadywał, wciąż się kłócił i walczył. Zabrakło między nimi porozumienia, więzi.
Bilogiczny ojciec, przedstawiony mu jako przyjaciel rodziny (Edward Louis Severson II) był muzykiem grającym w restauracjach. Zmarł na stwardnienie rozsiane, więc Eddie nie zdążył spędzić z nim zbyt wiele czasu. Mimo wszystko czuł z nim niezwykłą więź: −Dziwna rzecz, jak wiele podobieństw istnieje między mną a nim. Co prawda nie miał wpływu na moje życie, ale… Wyglądam tak jak on. Rodzina patrzy na mnie tak, jakbym go zastępował. Stąd wzięło się «Alive». Jestem dumny z mojego ojca. Akceptuję swoje pochodzenie. Cały czas noszę w sercu mnóstwo ciepła dla ojca.−
W końcu Eddie postanowił przyjąć nazwisko panieńskie matki – Vedder. Przez lata 80. zaciągnął się do bardziej hardcore’owo-punkowych zespołów jak The Butts czy Surf&Destroy. Następna była orkiestra Bad Radio (późniejsza Greta). Eddie wciąż jednak nie czuł się na odpowiednim miejscu. Zarabiał na życie pracując całe dnie na stacji benzynowej. Kiedy miał wolne, szwędał się po rockowych klubach, by pomagać kapelom – oczywiście za darmo. Zdarzało mu się uczestniczyć w jam sessions, które dawały mu możliwość zaprezentowania swojego wokalu. Jednego wieczoru poznał pierwszego perkusistę Red Hot Chili Peppers, Jacka Ironsa (późniejszego członka Eleven). Ta znajomość miała mu przynieść znacznie więcej niż wspólne granie w koszykówkę czy rozmowy o muzyce. Właśnie Irons przyniósł mu w październiku ’90 demo z pięcioma utworami znajomych z Seattle. Vedder tak skomentował swe odczucia −Kiedy dostałem tę pierwszą kasetę demo, wiedziałem że muszę się ruszyć i coś zrobić, bo muzyka na niej była naprawdę niezwykła. Nawet jeśliby mieszkali na Alasce, to też bym tam pojechał. Czegoś tak szczerego jeszcze dotąd nie słyszałem. −
Po całonocnym odsłuchu, wziął deskę surfingową i poszedł nad ocean. −To było fantastyczne uczucie – kombinacja braku snu, ekscytacji kontaktu z zimną wodą i muzyki zalewającej moją głowę. Wyszedłem z wody, polazłem do tej chaty na plaży w której mieszkałem i z miejsca napisałem trzy kawałki – „Once”, „Alive” i „Footsteps”. Kiedy pisałem, moje stopy były mokre i wciąż oblepione piaskiem.” Eddie wysłał płytkę z podpisem „Mamasan”. Na odpowiedź nie musiał długo czekać – muzycy byli zachwyceni jego głosem. Nowy skład przyjął chwilowo nazwę Mookie Blaylock – na cześć ich ulubionego koszykarza. Nazwa jednak szybko została zmieniona na rozsławione Pearl Jam. A pełen skład (Gossard, Ament, McCready, Krusen i Vedder) byli gotowi do pokazania się światu. Kontrakt podpisali z wytwórnią Epic, od której zażądali zupełnej swobody twórczej.
Podczas nagrywania drugiej płyty zrezygnował ówczesny perkusista. Zastąpił go Dave Abbruzzese − jego pałeczki usłyszymy na „Vs.” i „Vitalogy”. Wkrótce zastąpił go jednak Jack Irons. Podczas trasy promującej Yield Irons zachorował. Gossard zadzwonił więc do byłego perkusisty Soundgarden, Matta Camerona. Zapytał go po prostu jakie ma plany na wakacje – a Cameron na stałe został w Pearl Jam.
Jammujący dżem
*Wiele legend krąży o pochodzeniu nazwy zespołu. Może wzięła się ona od prababci Veddera Pearl, której specjalnością były halucynogenne konfitury. Może po prostu pochodzi ona od wspólnego jammowania lub albumu Janis Joplin „Pearl” albo też procesu powstawania pereł, których konsystencja przypomina dżem. Tajemnica pozostaje, bo żadna z wersji nie jest tą ostateczną. Choć czy potrzebna jest jednoznaczna odpowiedź? To po prostu Pearl Jam.
„Ten” czyli podwójne High fives
Pierwsza wydana płyta Pearl Jam’u. Stworzona przez 10 rąk, oczu i uszu. Nazwa ma także związek z numerem z jakim grał ulubiony koszykarz muzyków Mookie Blaylock. Przez wielu fanów wciąż uważana za najlepszą. To na niej znajdziemy też najpopularniejsze utwory zespołu jak Alive czy Jeremy. Powstała bardzo szybko i stanowi buntowniczo-nostalgiczną całość. Wsłuchując się w teksty utworów poznamy osobiste historie Veddera, obraz pewnego chłopca zabijającego się na oczach całej klasy czy historię seryjnego mordercy. Muzyka przesiąka nas swą surowością i gwałtownością dźwięków. Niski głos Eddiego w utworach takich jak Garden czy Release zachwyca swą głębią. W momencie kulminacyjnym zapada jednak cisza, jeszcze bardziej trawiącą nasze wnętrzności.
Nie Bushowi, Tak żółwiowi
Kolejne dwie płyty („Vs.” i „Vitalogy”) to okres poszukiwania przez zespół swojej drogi muzycznej. Tutaj też znajdziemy utwór Immortality poświęcony śmierci Kurta Cobaina. Następny krążek („No Code”) jest pełen sprzeczności. Żywe, dynamiczne kawałki kontrastują z melancholijnymi, spokojnymi dźwiękami Who You Are czy Present Tense. „Yield” niemal całkowicie różni się od poprzednich albumów. Jego źródłem miały być bardziej rockowe niż grunge’owe klimaty, co można wyraźnie usłyszeć. Czy to ze względu na swą odmienność, czy ogólną zmianą gustów muzycznych w ówczesnym świecie – płyta nie cieszyła się taka popularnością jak poprzednie. Co ciekawe, zespół powrócił wtedy do nagrywania teledysków. Praktyki tej zaprzestał po „Ten”.
Do późniejszej twórczości zaliczymy „Binaural” i „Riot Act”, krytykujące George’a W. Busha. Mało który zespół tak wyraźnie manifestował swoje poglądy polityczne. Kiedy na jednym z koncertów Eddie założył maskę Busha, publiczność nie była zachwycona, lecz muzycy pozostali wierni swoim przekonaniom. Nagrali także Love Boat Captain, ku pamięci zmarłym podczas festiwalu w Roskilde. Na wydanej w 2006 r. „Pearl Jam” słychać wyraźny powrót do poprzedniego głębszego grunge’owego brzmienia. Liryka utworów skupia się na problemach społecznych współczesnego świata, wojnie, polityce czy pozycji człowieka.
Następnie wydano reedycję „Ten” i nowy album „Backspacer”. Nazwa płyty to również imię żółwia, który brał udział w pewnego rodzaju zawodach. Zespół chciał w ten sposób zwrócić uwagę społeczeństwa na grożące tym zwierzętom niebezpieczeństwa. W akcji uczestniczyli także artyści tworzący plakaty i inne dzieła ilustrujące Backspacera. Reedytowano także „Vs. i Vitalogy”. Niebawem będziemy mieli okazję usłyszeć ich koncert na Gdyńskim Open’erze. Będą tam już po raz drugi (pierwszy w 2010 r.). Nie będzie to jednak typowy koncert festiwalowy, a część trasy promującej nowy krążek „Lightning Bolt”. Tytuł albumu nasuwa na myśl burzę, pioruny. Dźwięki przypominają odgłosy wody, poruszania się ziemi − skupiają naszą uwagę na „tu i teraz”.
(Nie)zwyczajni
Stone Gossard − zdobył nagrodę za najbrzydsze szorty w grupie oraz za najbardziej drastyczną zmianę fryzury.
Mike McCready – podobno gra z każdym, kto go o to poprosi. Był widziany w sukience. Posiadacz najbrzydszych butów w zespole.
Jeff Ament – jest fanem koszykówki, za co zyskał tytuł najbardziej umięśnionego członka zespołu. Zajmuje się grafiką kapeli, nosi dziwne kapelusze.
Matt Cameron – jeden z założycieli Soundgarden. Śpiewał „Puberty Love” w filmie „Attack of the Killer Tomatoes”.
Eddie Vedder – gra na akordeonie i harmonijce. Jest fanatykiem Pete’a Townshenda. To były surfer, który wielbi winyle. Kibicował Chicago Bulls (koszykówka).
To oni rozpoczęli walkę z największą firmą sprzedającą bilety w USA, Ticketmaster’em. Wszystko dlatego, żeby bilety na ich koncerty były tańsze. Chcieli, aby młodzież mogła sobie pozwolić na taką rozrywkę. Przenosili swoje koncerty ze stadionów na błotniste obrzeża miast (niestety doszło też do tragedii – w Roskilde zadeptano 9 osób). Ostatecznie nikt nie przyłączył się do ich protestu. Długotrwający proces zakończył się ich przegraną.
Pearl Jam jest jednym z niewielu zespołów, który dba o środowisko. Wciąż biorą udział w nowych projektach, od 2003 roku badają zużycie energii i emisję dwutlenku węgla do atmosfery podczas swoich podróży. Od każdego sprzedanego biletu na koncert Pearl Jam’u 2$ przeznaczane są do Vitalogy Foundation działającej na rzecz środowiska, zdrowia społeczeństwa i nauki o potrzebie zmian.