09/05/2025

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

Stutthof: Wspomnienia świadka pamięci Jana Brodzińskiego

8 min read
Widok na stary obóz

Widok na stary obóz/fot. z archiwum Muzeum Stutthof w Sztutowie

Dorośli odbierają wydarzenia inaczej. Omawiają je, konkludują i przewidują skutki. Dzieci nie – one tylko doświadczają. I ma to formę radości albo bólu.

Dzieciństwo

Urodziłem się 4 kwietnia 1934 r. w Bydgoszczy jako najmłodszy syn Mariana i Heleny Brodzińskich. […] Wybuch II wojny światowej 1 września 1939 r. odmienił życie rodziny. Pod koniec sierpnia ojciec poszedł z wojskiem na wojnę. […] Matka zdążyła pozbierać dzieci i wyjechać do Warszawy. […] W czasie obronnych dni walki o Warszawę nie byliśmy w mieście. […] Pamiętam nisko lecące samoloty, zrzucały bomby na miasto i wracały. Wieczorami robiło się ciszej, siedzieliśmy pełni obaw, zwarci obok siebie. […] Po zajęciu Warszawy przez Niemców wróciliśmy do miasta. Mieszkaliśmy na Mokotowie. […] Pewnego wieczoru wrócił do domu ojciec. Udało mu się uciec z obozu internowania gdzieś pod Kowlem. […]

Nadszedł czas okupacji. […] Pamięć dziecka wiele nowego tutaj wnieść nie może. Ale wdarły mi się w pamięć obrazy zbrodni okupanta jakich doświadczyliśmy. Życie w ustawicznym strachu i niepewności. Obawa czy matka lub ojciec wrócą do domu. Obserwowałem dziwne zachowania dorosłych, jakieś tajemnicze spotkania, z których byłem usuwany. Podsłuchiwałem rozmowy, których sensu nie rozumiałem. Tyle tylko, że mówili o wojnie i walce.

[…] Wybuch powstania warszawskiego 1 sierpnia 1944 r. nas zaskoczył. […] Rodzice tego dnia byli poza domem. […] Już po pierwszych dwóch tygodniach powstania zostali przez Niemców wypędzeni do Pruszkowa i zaraz potem wywiezieni do obozu w głąb Niemiec. […] Nasz dom się zachował. […] 21 września Teresa (siostra autora – przyp. red.) poszła na piętro do kuchni. Przez zabarkowane okno padły strzały. […] Przebiegła jeszcze kilka kroków, wołając „Antek, jestem ranna!” (Antek, brat autora – przyp. red.) i zamilkła. […] Pochowali ją ludzie na trawniku przed domem. Tego nie widziałem, ktoś zauważył, żeby mnie zabrać, żebym nie był obecny. […]

27 września […] kapitulacja Mokotowa. […] A na ulicy wrzaski niemieckich żołdaków. […] Nie uszliśmy kilku kroków, kiedy rozkazali Antkowi i innym mężczyznom odejść na bok. Mnie z innymi popychali do przodu. […] Poczułem się strasznie. Bałem się. Po raz pierwszy byłem sam, gdzie ten Antek? Zabrali go z innymi do zasypania rowu […] Po wykonaniu pracy kazali iść w ślady głównego nurtu ludzi pędzonych poza miasto. I tak po godzinach, idąc zobaczyłem go nagle przed sobą. […] Dogonił mnie. Już razem i z innymi doszliśmy do miejsca przeznaczenia, do Pruszkowa.

W Pruszkowie długo nas nie trzymano. Siedziałem gdzieś w kącie […] Ogłoszono komunikat: wszyscy mężczyźni w wieku 16–45 lat mają wychodzić na transport. Konsternacja. Antek się kwalifikuje. Co robić? […] Chodźmy razem, powiem, żeby mnie nie zabierali, bo potrzebujesz opieki, nie mogę cię samego zostawić. Tak zrobiliśmy. SS-man nawet wysłuchał, co Antek po niemiecku mu powiedział, zadecydował inaczej. „Jedziecie na lekkie roboty do Niemiec, możesz brata zabrać”. […] I tak znalazłem się w transporcie mężczyzn – jedyny nieletni. Nie pamiętam, ile czasu trwała podróż. Ludzie zdezorientowani, ale po kierunku jazdy pociągu i nazw niemieckich stacji wydedukowali, że jedziemy do Stutthofu. Do obozu przyjechaliśmy pod wieczór. Wysypani z kolejki wąskotorowej, skierowano nas na duży plac obozowy. […] Płakałem, długo nie mogłem się uspokoić. […] Rano rozpoczęła się procedura przyjęcia do obozu. Zostałem rozebrany, ostrzyżony na łyso, umyty pod prysznicem, z którego kapała zimna woda. Ubrany w nieswoje, za duże ubranie stanąłem przed stołem do rejestracji. Ci co za nim siedzieli nie wiedzieli co zrobić z chłopcem. Nie chcieli mnie zarejestrować, bo nie należałem do ludzi z transportu. […] Dano mi ostatecznie numer. Zostałem więźniem o numerze 93.792 z czerwonym winklem. Antoniego zarejestrowano wcześniej, otrzymał numer 93.017.

KL Stutthof

Kiedyś po latach, w dorosłym życiu myślałem, co by się stało, gdybym numeru nie otrzymał. Zapewne musiałbym zginąć, jak inni, którzy z transportu bezpośrednio szli do komory gazowej. […] Niemcy III Rzeszy, a nie żadni naziści […] podkreślam: Niemcy zabijali nas w obozach. […] Przez dwa tygodnie trwał okres tzw. kwarantanny. Polegała na zapoznaniu się z życiem i porządkiem w obozie. Praktycznie polegało to na ciągłym staniu w szeregu, ćwiczeniu czapkowania. Więzień spotykając Niemca miał czapkę zdjąć (mitzen out), gdy go minął miał czapkę włożyć na głowę (mitzen up). […] Dzieliłem prycze z Antonim, leżeliśmy „na waleta”, czyli nogami do głów. Jeśli dobrze pamiętam blokowym byt Emil – kryminalista niemiecki z zielonym winklem. Mówili, że dawny bokser. Wybierał co silniejszych więźniów i ich maltretował. […]

Zmorą obozową, przynajmniej dla mnie, były apele. Rano i wieczorem wymóg stania przed blokiem. Apel trwał od dwóch do czterech godzin, w zależności od szybkości policzenia wszystkich więźniów. Nie daj Boże, jak się któryś z więźniów zawieruszył lub uciekł, staliśmy bez końca… Zwłaszcza jesienią i zimą, przy braku dostatecznie ciepłej odzieży, stanie na apelu stawało się katuszą. Próbę ucieczki z obozu karano śmiercią. Pamiętam egzekucje dwóch kilkunastoletnich chłopców (może Rosjanie?), których powieszono na placu obozowym w obecności wszystkich więźniów. Na tym samym placu wymierzano karę chłosty. Na rozstawionym drewnianym koźle bito pejczem więźnia do nieprzytomności. Dla przestrogi mieliśmy na to opatrzeć. Inna plaga to robactwo. Gryzły mnie wszy we dnie i w nocy. Walka daremna. Wieczorami wraz z innymi stawałem pod światłem na środku sztuby i biłem je w zdjętej koszuli, niewiele pomagało. Aż zarządzono generalne odwszenie. […]

Pozwolono więźniom na pisanie listów. Znając niemiecki, pisał list Antoni w swoim i moim imieniu. […] Jeden z listów, a może więcej został wystany do Bydgoszczy, do znajomych rodziców, do państwa Maców. […] Rodzice wyszli z powstania po dwóch tygodniach i z Pruszkowa zostali wysłani do Blumbergu, do Badenii, w pobliżu granicy niemiecko-szwajcarskiej. Umieszczono ich w obozie pracy (Gemeinschaftslager Zollhaus). W terenie górzystym zbudowano fabrykę Der Fa. Kopperschmit U. Suhne, w której robiono części do samolotów, prawdopodobnie Messerschmittów. Rodzice pracowali w tej fabryce […] praktycznie mogli swobodnie się poruszać po terenie, obóz nie był strzeżony. Podobnie jak Antek, ojciec napisał do Maców do Bydgoszczy. Bingo. Już rodzice wiedzieli, gdzie jesteśmy uwięzieni.

Cierpieliśmy głód, zwłaszcza Antoni się skarżył. Obozowe jedzenie […] jak wiadomo było złe i w niewielkich ilościach. Jak mi Antek mówił „Jasiu, jaki jestem głodny” zakradałem się pod kuchnię. Kucharz albo jego pomagier, widząc chłopca dawali mi w misce ciepłe mleko i tzw. zulage – kawałek chleba przełożony margaryną i kawałkiem mięsa. Mleko wypijałem na miejscu, chleb zabierałem dla brata. Sytuacja żywnościowa trochę się poprawiła, gdy zaczęły przychodzić paczki z Bydgoszczy od Maców. Każdy z więźniów mógł otrzymać jedną lub dwie (nie pamiętam) miesięcznie. Odbiór paczki następował na bloku wieczorem. Paczka rozpakowana przez sztubowego podlegała rewizji i częściowej konfiskacie. Zazwyczaj dostawałem chleb, cebulę, kawałek boczku. Produkty jak jabłko, cukier, kawałek czekolady były zabierane. Z żalem patrzyłem, jak znikały w łapach sztubowego.

[…] Przyszedł na blok z biura na „starym obozie” i odczytał z kartki dwa numery: mój i Antoniego. […] Eskortujący nie chciał powiedzieć, gdzie nas prowadzi. Doszliśmy do biura. […] Na krześle siedziała nasza matka. Ten umundurowany powiedział: jesteście zwolnieni z obozu, możecie wyjść.

Jak do tego doszło i jak to się stało? Rodzice w Blumbergu dostali list od Antoniego. Długo nie czekając matka poszła z tym listem do komendanta obozu. Wyjaśniła, że ma synów w Stutthofie, chce tam jechać, spowodować ich zwolnienie i przywieźć do obozu do Blumbergu. […] Dostała zezwolenie na wyjazd, list polecający do Stutthofu. […] Przez Gdańsk dotarta do Stutthofu. Na terenie obozu sprawa była krótka. My tutaj nie decydujemy, zwolnienia więźnia może dokonać główne biuro w Gdańsku. Mama wróciła do Gdańska i poszła, gdzie trzeba. Modląc się siedziała na korytarzu dwa dni. Wreszcie ją wezwali: powiedziała przez tłumacza: tu jest list z Blumbergu proszę zwolnić mi synów. Przeglądając dokument osobisty matki (tak zwaną kenkartę) Niemiec zwrócił uwagę na nazwiskopanieńskie matki. Precht. […] Mama wyjaśniła: Precht to był konsul niemiecki w PrusachWschodnich. Ożenił się z Polką i powstała rodzina, z której ja się wywodzę.[…] Po tych wyjaśnieniach Niemieckazał matce wyjść. Znowu czekanie. Wreszcie zawezwał ją ponownie i powiedział: „Pani dzieci są wolne”. […] Od razu z obozu wyjść nie mogliśmy. Lekarz naczelny kazał nam odbyć dwutygodniową kwarantannę zuwagi na tyfus panujący w obozie. Mama wróciła do Bydgoszczy, my do szpitala.[…] Miłe zaskoczenie, spotkaliśmy naszego brata ciotecznego Zygmunta Hoffmanna. […] Wyszliśmy razem we trójkę za bramę. Zwolnienie z obozu Entlassungsschein miało datę 22 stycznia 1945 r.

Na dworcu kolejowym w Gdańsku przewalały się tłumy. Ludzie uciekali na zachód: Linia frontu się zbliżała. Koncepcja mamy, aby uciekać do Bydgoszczy, nie wracać do Blumbergu – nie do wykonania. Pociągi z Gdańska do Bydgoszczy już nie odchodziły. Co chwilę zatrzymywała nas żandarmeria. Podejrzane wydawały się nasze łyse głowy. Nie było innego wyjścia, trzeba jechać do Blumbergu. […] Przez przypadek, przed nami stanął wagon pocztowy. Ktoś otworzył drzwi i tłum wepchnął nas do środka. Na paczkach dojechaliśmy do Berlina. […] Łączonymi połączeniami dotarliśmy do Blumbergu.

Nawet Niemcy byli zdziwieni, że nas zwolniono z obozu koncentracyjnego. […] Nowe warunki bytowe nieporównywalne z tymi, jakie mieliśmy w Stutthofie. Mogłem swobodnie sięporuszać. Wokół przyjaźni ludzie, oprócz grupy Polaków sporo południowców. Rodzice z Antkiem chodzilido pracy, ale wieczorami byliśmy razem. […]Dostaliśmy rozkaz ewakuacji. Mieliśmy jechać pociągiem na wschód, bez żadnej eskorty. Pociąg jechałwzdłuż Jeziora Bodeńskiego przez Lindau do Memingen. Patrzeliśmy na cudowne orgie świateł wolnejSzwajcarii po drugiej stronie jeziora, a my nadal w ciemnościach wojny.Pod Memingen pociąg nagle zatrzymał się w szczerym polu. Konduktor oznajmił, że dalej nie jedzie.Koniec ucieczki. Szliśmy przez las, dotarliśmy do jego skraju, do wsi. Dickenreichshausen.Przyjęła nas starsza kobieta, z synem i córką, mieszkali w dużym gospodarstwie. Ulokowała nas w stodole.Pachnące sianko, obok krówki, jajecznica na śniadanie, ale nadal niepewność i strach.

Nareszcie nastał ten dzień. Patrzę rano, jak wójt wywiesił na wieży kościelnej białą flagę. Niedługo po tym zobaczyłem amerykańskich żołnierzy. Przejechali w jeepie przez wieś. Radość nie do opisania, byliśmy wolni. Wojna skończyła się w pierwszych dniach maja (kapitulacja Niemiec), czekaliśmy na powrót do października 1945 r. Wróciliśmy do Polski pierwszym transportem.