Diabelski Pamiętnik #8: Co nam zostało?

Zawodnicy Manchesteru United na Old Trafford

Fot. https://www.instagram.com/p/C2Gvlz6sUH_/?img_index=1 – autor: instagram.com/manchesterunited

W ostatnim meczu przed pauzą zimową Manchester United znów stracił punkty. Co prawda tym razem z poważnym rywalem, bo z Tottenhamem, ale nie zmienia to trudnej sytuacji Czerwonych Diabłów. Na Old Trafford muszą zapewne pytać samych siebie – Co nam zostało? To samo pytanie zadaję sobie w Diabelskim Pamiętniku, który będzie swoistym podsumowaniem dotychczasowych “osiągnięć” mojej ukochanej drużyny w sezonie 2023/2024.

Ostrzeżenie: Niniejsza rubryka jest przeznaczona dla osób o mocnych nerwach. Jeżeli nie chcesz doświadczać stanu totalnej beznadziei, zawodu i irytacji, unikaj tego i reszty artykułów z tej serii. Ich czytanie grozi nabyciem silnych tendencji masochistycznych.

Old Trafford to nie twierdza

Nie wiem, drogi Pamiętniczku, czy United grali w tych rozgrywkach bardziej istotne spotkanie. Sytuacja w tabeli przed starciem z Hotspur nie była zbyt dobra – 8 punktów straty do Top 4. Mecz z bezpośrednim rywalem w walce o Ligę Mistrzów wydawał się idealną okazją do wskoczenia na właściwe tory. Czerwone Diabły, by udać się na przerwę zimową w dobrych nastrojach, musiały wygrać. Niestety, mimo przełamania Marcusa Rashforda i starań Rasmusa Hojlunda, nie udało się.

Trzeba postawić sprawę jasno: Old Trafford to nie jest już żadna twierdza. Przeciwnicy boją się wprawdzie wyjazdów do Manchesteru, ale na Etihad. W czerwonej części tego miasta nikt nie przeszkodzi im w narzuceniu swojego stylu i strzeleniu paru bramek. Diabły od dawna nie przypominają nastawieniem agresywnego Mateusza Borka, lecz raczej jego bezkonfliktowego kolegę z Kanału SportowegoMichała Pola. Bądźmy szczerzy, redaktor z Saskiej Kępy nie wlewa strachu w niczyje serca.

Na murawie widać było, że Tottenham nie czuje żadnego respektu przed drużyną Erika Ten Haga. Sprawy prezentowały się wręcz odwrotnie i to podopieczni Holendra grali bardziej zachowawczo. To prawdziwy cud, że United dwukrotnie wyszło na prowadzenie. Z kolei żadnym zaskoczeniem nie było to, że Koguty w obu przypadkach nie musiały się wysilać, by doprowadzić do remisu. Filozofia Ange’a Postecoglou po raz kolejny przyniosła rezultaty. W północnej części Londynu trafili na prawdziwą perełkę rodem z Australii.

Brak jakości

Największym problemem Manchesteru, w tym meczu, jak i całym sezonie, jest brak jakości. Nawet jeśli na boisko wyjdą Alejandro Garnacho, Bruno Fernandes i Kobbie Mainoo, nie bardzo mają z kim pograć. Istnieje ogromna przepaść pomiędzy najlepszymi i najgorszymi graczami tej ekipy. Przez to Czerwone Diabły są zbalansowane równie dobrze, co Titanic po uderzeniu w górę lodową. Ta sytuacja znajduje swoje odzwierciedleniu w stylu, jaki prezentuje ekipa Ten Haga. Czy też raczej powinienem napisać – braku stylu.

Tottenham bezlitośnie wykorzystywał osamotnienie Mainoo w środku pola. Bez względu na to czy grał tam Christian Eriksen, czy Scott McTominay, centralna strefa boiska była zdominowana przez graczy w białych koszulkach. Doświadczony Duńczyk maczał zresztą palce przy bramce Rodrigo Bentancura, kiedy to nie wrócił za akcją. Szkot z kolei biegał po murawie bez celu, a kiedy w ostatniej minucie gry dostał wrzutkę na centymetry, nie potrafił jej zamienić na gola. Może to i lepiej, bo wtedy pewnie znowu byłby wychwalany pod niebiosa za swój talent do zdobywania bramek. A to, jak wiadomo, jest najważniejsza umiejętność defensywnego pomocnika!

Nie lepiej mają się sprawy w obronie. Nawet nie chcę liczyć (i Tobie też nie polecam, Pamiętniczku), który to już raz w bieżącej kampanii Czerwone Diabły straciły bramkę po stałym fragmencie gry. Andre Onana miał rządzić w polu karnym przy dośrodkowaniach, a tylko bezradnie rozkłada ręce. Koledzy nie ułatwiają mu sprawy. Krycie przy rzutach rożnych i wolnych woła o pomstę do nieba. W takich momentach doceniam Harry’ego Maguire’a. Anglik, co by o nim nie mówić, przydaje się w polu karnym, swoim i rywala. Kto by pomyślał, że jego kontuzja będzie miała taki wpływ na te rozgrywki…

Coraz mniej celów

Nie było Cię jeszcze na świecie, drogi Pamiętniczku, gdy Manchester United rozgrywał równie tragiczny sezon. Była to kampania 2021/2022, w której za sterami Czerwonych Diabłów zasiadali Ole Gunnar Solskjaer, Michael Carrick i Ralph Rangnick. Trzech szkoleniowców w trakcie jednych rozgrywek to nigdy nie jest dobry znak. Za przykład niech posłuży dzisiejszy Ruch Chorzów, gdzie Janusz Niedźwiedź także jest trzecim trenerem na przestrzeni kilku miesięcy. Przypomnę tylko, że ta zasłużona drużyna znajduje się obecnie w strefie spadkowej.

Manchesterowi nie grozi co prawda strefa spadkowa ani karuzela trenerska, ale to nie znaczy, że jest dobrze. Właściwie powiedzieć, że nie jest dobrze to nic nie powiedzieć. Im dalej w las, tym mniej celów pozostaje na horyzoncie ekipy z Old Trafford. Nic dziwnego, że pojawiają się głosy o tym, że Erik Ten Hag ma okres próbny do końca bieżących rozgrywek. United odpadli już z Pucharu Ligi Angielskiej (do przeżycia) i Ligi Mistrzów (katastrofa), zostawiając sobie walkę o powrót do europejskiej elity i zdobycie Pucharu Anglii. Rok wcześniej na tym etapie kampanii wciąż liczyli się w walce na wszystkich frontach.

Nie zapowiada się, by ligę dało się jeszcze jakoś uratować. Trudno sobie wyobrazić, że Arsenal albo Tottenham dostosują się formą do poziomu Czerwonych Diabłów. Ewentualnym ratunkiem dla drużyny z Old Trafford może być kryzys Aston Villi i zajęcie 5. miejsca, które po reformie Champions League może dawać awans do tych rozgrywek. Z drugiej strony zastanawiam się: czy warto zabijać się o promocję tylko po to, by znowu kompromitować się z tuzami pokroju Kopenhagi i Galatasaray?

Transfery zawodzą

Przed sezonem 2023/2024 po raz kolejny wydano grube miliony na transfery. Nie jest to nic nowego, w końcu pisałem już o gigantycznych środkach przeznaczanych na sprowadzanie nowych graczy na Old Trafford. Problem stanowi fakt, że w zasadzie żaden z tegorocznych nabytków nie stanowi wartościowego wzmocnienia zespołu. Pierwsze skrzypce muszą grać ci, którzy są młodymi talentami z akademii (Mainoo, Garnacho) albo starzy wyjadacze (Bruno, Maguire, Rashford). Manchester United rywalizuje z Chelsea pod względem tego, kto głupio wyda więcej pieniędzy.

Nową twarzą, która pojawia się w składzie najczęściej, jest Andre Onana. Mam nieodparte wrażenie, że przy wyborze następcy Davida De Gei za bardzo skupiono się na grze nogami, a za mało na umiejętnościach bramkarskich. Kameruńczyk popełnił już mnóstwo błędów, a obrońcy potrzebują pewności za plecami. Tej nie da też na pewno Altay Bayindir, sprowadzony z Fenerbahce. Turek do tej pory nie zadebiutował w pierwszej drużynie. Nie otrzymał szansy nawet w ostatnim starciu z trzecioligowym Wigan.

Rozczarowaniami są także Mason Mount, Sofyan Amrabat i Rasmus Hojlund. Dwaj pierwsi nie różnią się poziomem od Scotta McTominaya (o zgrozo!), podczas gdy były napastnik Atalanty zaliczył zaledwie 2 trafienia w lidze. Wypożyczenia Sergio Reguilona nawet nie skomentuję, bo Hiszpan był opcją awaryjną na boki obrony i wiele sobie nie pograł. W tym wypadku za najlepszy transfer minionego lata uznaję… Jonny’ego Evansa. Irlandczyk z Północy wpadł na Old Trafford potrenować, a okazał się dotychczasową ostoją linii obrony. Chapeau bas, zarządzie!

Bez ekscytacji

Trwające rozgrywki, drogi Pamiętniczku, sprawiły, że nie czekam na kolejne mecze z równym podekscytowaniem, jak przed rokiem. Nie chodzi tu nawet o prezentowany przez moich ulubieńców styl. Łapię się na tym, że boję się po prostu kolejnych kompromitacji. Przed spotkaniem z Liverpoolem zastanawiałem się, jak wytłumaczę miesięczną absencję na uczelni, spowodowaną zapadnięciem się pod ziemię. To wiele mówi o tym, jak nisko cenię poziom gry Manchesteru United.

Czerwone Diabły jeszcze w ubiegłym sezonie potrafiły walczyć o każdy centymetr boiska. Teraz, gdy patrzę na spuszczoną głowę Marcusa Rashforda, widzę w nich raczej więźniów na spacerniaku niż wojowników. Gubi się nawet Ten Hag, który na kolejnych konferencjach prasowych rzuca frazesy coraz bardziej oderwane od rzeczywistości. Z każdą kolejną wpadką martwię się jeszcze mocniej o zdrowie sir Alexa Fergusona, który na emeryturze musi oglądać tą abominację piłki nożnej.

Najbliższym meczem, jaki czeka moją ukochaną drużynę, będzie starcie w Pucharze Anglii z kimś z pary Newport – Eastleigh. Potem wrócą też rozgrywki ligowe, a w nich potyczki z West Hamem i Aston Villą. O ile nie martwię się o przeprawę w FA Cup, to jednak spotkania z ligową czołówką nie napawają mnie optymizmem. Owszem, siądę, by je obejrzeć ze zwyczajową iskierką nadziei. Wiem natomiast na pewno, że bez ekscytacji. Manchester United 2023/2024 wyssał ze mnie radość ze śledzenia sportu. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

piętnaście + jedenaście =