Anomaladie: Starcie na start

          Thao był prawie pewien że usłyszał chrupnięcie. Nim zdołał się upewnić, Conector przeleciał nad biurkiem i rąbnął o stojące dalej ławki. 

          – Nie poddawaj się, Saigonie – rzekł Mental, kierując reflektory na obitego starca. Ich blask ukazał również uniesioną pięść chłopaka. Wibrowała tak mocno, że ledwo dało się rozpoznać w niej kończynę. – Nazwał nas swoimi przeciwnikami, zatem przyjmijmy rolę takowych i pokonajmy go.

          – Nie zapominaj o niedozwolonych chwytach! – Spod szafy z mapami wydobył się niski stękliwy głos. Zaraz za nim, z ciemności wystrzeliły cztery grube gałęzie i jednym ruchem chwyciły Conectora za kończyny. – Pozwolił nam na wszystko, więc myślę że nie trzeba go od razu zabijać. 

          Starzec próbował wyrwać się z uwięzi drzewnych macek. Z każdym ruchem te zaciskały się jednak coraz mocniej, dając Gotce czas na pełną przemianę. Stojące za biurkiem chłopaki widziały jak jej drobne ciało porasta gruba kora, a włosy przybierają postać ciemnej mszej zieleni. W kilka sekund urosła tak bardzo że musiała pochylić głowę przy suficie. Gdy transformacja już się dokonała, wyciągnęła gałęziaste szpony ku miotającej się ofierze. 

          – Jako że nie zaatakowałeś nas z ukrycia, ja również odrobinę ci pofolguję – wystękał drzewiasty demon mierząc Conectora wielkimi zielonymi ślepiami. – Powiedz proszę, który organ pragniesz utracić jako pierwszy? Osobiście poleciłabym coś większego, bo leszy ma raczej kiepską precyzję jeśli chodzi o nacinanie.

          – Skóra jest największa – stwierdził Mental. – Stanowi aż sześć procent masy ciała. Jeśli jednak nie masz pewności co do precyzji swoich narzędzi, celowałbym w wątrobę. To raptem trzy procent masy ciała, ale o wiele łatwiej ją wyrwać. 

          – Ty tak na poważnie? – zapytał go nieco zszokowany Thao.

          – Gdybym żartował, kazałbym wpierw pozbawić go brody. Ale to nie czas na żarty, Saigonie.

          – No chyba sobie… Ejże! – wrzasnął wietnamczyk, wyskakując do przemienionej Gotki. – Zanim zaczniesz go torturować może najpierw zadaj mu pytanie? No nie wiem… Może o to czy wie co my tu kurde robimy?!

          – Wow – Conector odwrócił ku niemu głowę. Jego usta, choć lekko zakrwawione wciąż tkwiły otwarte. – A już myślałem że nikt tu nie skorzysta z szarych komórek. Chociaż właściwie, czego się mogłem spodziewać po zgniłym jabłku           Vinnartine’ów i typowi z cyberkomputerem pod czaszką. 

          Thao nie sądził że kiedykolwiek ujrzy jak ogromna drzewiasta bestia blednie ze strachu. Chcąc przekonać się czy życie uraczy go kolejnymi niespodziankami, nie zdziwił się. Zerkając na Mentala, zobaczył jak jego szczęka opada pod podłogę razem z bokserską gardą. 

          – On zna… – wymamrotał niepewnie. – On zna informacje zastrzeżone…

          – Znam wszystkie informacje, kochanieńki – Conenctor zarechotał, czując że pętające go macki słabną. – Przecież nie porywałbym pierwszych lepszych bachorów. Jesteście wyjątkowi i ja to doceniłem. Aż dziw bierze że nie rozpiera was duma. 

          Nawet pod postacią leszego, Thao widział że duma to ostatnie co Gotka miała na myśli. Demon opuścił głowę jeszcze niżej jakby celowo wgapiał się w podłogę. I choć nadal był co najmniej trzy razy wyższy od niego, zdawał kurczyć się coraz mocniej. 

          – Kim ty jesteś? – zapytała w końcu roztrzęsionym głosem. – Przysłali cię z USB, tak? Ta szlamowata suka znowu…

          – Ta szlamowata suka o niczym nie wie – wtrącił się Conector. – Zadbałem o to, a wierz mi młoda że nie była to łatwa robota. Nie zamierzam zaprzepaszczać jej dla jakichś tam pieniędzy podatników, więc luźna łyda, nie wydam cię. Co się zaś tyczy pana Mentala…

          – Ty znasz informacje zastrzeżone…

          – A jakie tam one zastrzeżone! O takich jak ty wie praktycznie każdy w mojej branży. Ba, niektórzy nawet mieli przyjemność stanąć z nimi w szranki. Podobno przy odpowiednim podejściu padacie szybciej niż lalki czy gargulce. 

          No rasista jak nic – pomyślał Thao w pierwszej chwili. Kiedy jednak usłyszał jak Conector wspomina o lalkach, zrozumiał chyba o co mu chodzi. Niby wiedział że gotka nieświadomie nazwała go robotem, ale nie podejrzewał że może być aż tak daleka od prawdy. 

          – Skąd ty znasz informacje zastrzeżone? – dopytywał Mental, mierząc go błagalnym spojrzeniem. – Przecież są… No są… Zastrzeżone!

          –  Wywiad, kochanieńki. Gdy ma się moc mojego kalibru można bardzo łatwo poznać się na świecie w którym przyszło ci żyć.

          – Moc? – zdziwił się Thao. – W sensie czarną magię?

          Conector wbił swe nieruchome czarne ślepia prosto w niego. Tym razem jego usta otworzyły się wolno niczym zamkowe wrota. Choć otaczały je liczne zmarszczki i siwy zarost, zdawać by się mogło jakby za chwilę zamierzał wypuścić przez nie istną kawalerię. 

         – Ani to czarne… 

          Prysnął. Zwyczajnie zniknął Thao sprzed oczu. Jak wycięta z filmu klatka. 

          – Ani to magia. 

          Głos starca uderzył zza pleców Mentala. Nim jednak ten zdołał wrócić do siebie i uderzyć go w znaczeniu dosłownym, Conector złapał go za kark i z całej siły walnął głową o biurko. Powalił mu bezwładnie opaść na podłogę. 

          – Wracaj mi tu szary szczurze! – zawołała Gotka wystrzeliwując w jego stronę pęk macek leszego. – Masz tu spowiedź to zrobienia! 

          Thao poczuł na na własnej twarzy pęd z jakim demoniczne pnącza zaatakowały dziwnego dziada. Podobnie jednak jak podpowiadała mu intuicja, ten nie dał się im pochwycić po raz drugi.

          Już miały oplątać się wokół jego rybackiej kamizelki i zmiażdżyć ją razem z właścicielem. Już miały wyprysnąć z niego wszystkie wnętrzności jak z tubki ciemnozielonej pasty do zębów. A jednak, macki nie tylko nie dosięgnęły celu. Z jakiegoś powodu pędziły dalej, mimo że powinny były przebić się przez ścianę za nim. 

          – Szczur jak to szczur, swoją norkę ma. 

          Thao odwrócił się za siebie. Conector siedział na krześle obok jak gdyby nigdy nic. Już miał otworzyć usta gdy usłyszał jak coś sporego zwala się z hukiem na ziemię. Mniej więcej tak brzmiał tajemniczy dźwięk upadającego drzewa, czy precyzyjniej mówiąc, drzewnego demona. 

          – Ty pieronie… – cedziła przez kły obolała Gotka trąc twardą korą o drewnianą podłogę klasy i rozpychając ławki. Gdy Thao odwrócił się w jej stronę, zobaczył że była spętana własnymi mackami, z których za wszelką cenę próbowała wypełznąć. Bez skutku. Jej własne giętkie kończyny oplatały ją zbyt ciasno. 

          – Spójrz no chłopcze – zaśmiał się Conector. Bezczelny rechot wypłynął z jego nieruchomych ust niby z głębi głośnika. – Uroboros na miarę zachodniej cywilizacji! Myślisz że to będzie rasistowskie jeśli powiem że upadła jak kłoda?

          Nim pozwolił myślom dać się przytłoczyć, wietnamski szermierz wyczuł okazję. Błyskawicznie odwrócił się na pięcie, wywołał katanę jednym ruchem ręki i świsnął ją z taką werwą że sam ledwo nadążył za własnym atakiem. Jeden szybki piruet i jedno precyzyjne cięcie. Ciche, praktycznie niesłyszalne. Niewidzialny oręż wciąż zaciśnięty w pulchnych palcach Thao. Mógł ukrócić dziada o głowę. Mógł i bardzo tego chciał, ale wiedział że jeśli da się ponieść tej pochopnej żądzy, nie będzie mądrzejszy od dwójki półgłówków których cwaniaczek właśnie rozłożył na łopatki i… cokolwiek drzewne demony miały w górnej części pleców.

          A jak już o częściach mowa, krzaczasta broda podstępnego starucha właśnie zaznała jednego z nielicznych duchowych strzyżeń. Jej większa dolna część opadła między stopy i leżała tam niby przerośnięta kępa kurzu. Sam właściciele również nie wyglądał na zaszczyconego niezwykłym pokazem duchowego barbersiego kunsztu. Czuł jak niewidzialne ostrze ciąży na jego smukłym gardle. Na pierwszy rzut oka, dzierżący je chłopak wyglądał jakby chciał zbić z nim żółwika. Sądząc jednak po jego drobnych zmarszczonych brwiach, zaciśniętych zębach i płonącym nienawiścią spojrzeniu, raczej nie widział w nim ziomka godnego podzielenia z nim tego jakże szlachetnego skorupiastego gada. 

          Conector rozluźnił chude palce i wyciągnął dłonie do góry. Thao miał wrażenie jakby przez sekundę próbował pomacać się po swym świeżo skoszonym zaroście by przekonać się czy idealnie równe cięcie które poczuł zaiste pozostawiło po sobie równą, niemalże równoległą względem podłogi linię brody. Ku uciesze młodego szermierza, zachował się mądrze i również powstrzymał swe pochopne rządze. Tylko dzięki tym kilku impulsom zdrowego rozsądku jego gardło nadal trzymało w swym wnętrzu całą krtań, a nie jej połowę. Niezależnie jak dziwnie by nie gadał, narząd mowy wciąż miał sprawny. 

          Thao odetchnął z ulgą. Niby w duchu, choć miał absolutną pewność że dziadyga rozpoznał w nim to błogie uczucie. 

          – Twój przeciwnik przyparł cię do muru – powiedział chłopak próbując stłumić frustrację. Za wszelką cenę próbował wierzyć we własną przewagę, lecz nie potrafił. – Stanął do walki i użył wszystkich chwytów jakich mógł. Chyba zasługuje na przynajmniej odrobinę wyjaśnień, co?

          Największą wadą nieruchomych twarzy było to że nie emanowały ani strachem ani pewnością siebie. Tylko głos mógł zdradzić mu czy porywacz faktycznie czuł presję. 

          – Zgadzam się, drogi kuchciku – przyznał spokojnie Conector. – Zasłużyłeś na kilka odpowiedzi. Co zatem pragniesz wiedzieć?

          – Gadaj…

          Miał dużo pytań. Cholernie dużo pytań. Nie potrafił tak po prostu wybrać pierwszego z brzegu. Nie po tym czego tu doświadczył. Do tego starzec wciąż miał nad nim mentalną przewagę. Albo to, albo był naprawdę dobrym aktorem.

          – Niech powie jaka matka wychowałaby takiego zasrańca! – ryknęła Gotka, wciąż wiercąc się na podłodze. – I rozetnij mnie z tego syfu, jeśli łaska!

          Naprawdę nie chciał tracić spokoju przy ledwo co pokonanym wrogu, ale darcie japy tej herezyjnej baby potrafiło przewiercić się nawet przez najtwardszą z woli. 

          – Milcz, kobieto! Nie widzisz że…

          – Niewiasto brzmi lepiej – burknął Conector. – To nie lata pięćdziesiąte, a ty nie jesteś jej nadagresywnym mężem. 

          – Bo “niewiasta” tak bardzo pasuje do dwudziestego pierwszego wieku – Gotka odpyskowała zaciekle próbując doturlać się do starca. – I co jeszcze? Może mego zbawcę nazwiesz cnym rycerzem w lśniącym podkoszulku?

          Wyrzucałem kurde śmieci kiedy zasraniec mnie porwał. Co ja miałem, garnitur przywdziać z tej okazji? – pomyślał Thao, robiąc wszystko co w jego mocy by nie odrywać wzroku oraz ostrza od gardzieli Conectora.

          – W sumie jakiś tam mieczyk ma… – przyznał starzec żartobliwie. – A nazywam cię jak nazywam, bo przynajmniej tyle mogę zrobić w obliczu tak szlachetnie urodzonej…

          – Wiesz dobrze babucio niemyta że do szlachetności to nam daleko! – Sądząc po niosącym się przy tym szuraniu kory leszego, Thao zaczął poważnie obawiać się na kogo spadnie rachunek za uszkodzenie mienia. – I nie mydl mi tu oczu grzecznościami! Uśpiłeś mnie i porwałeś jak pierwszą lepszą sarnę z lasu!

          – Gotka! – wrzasnął Thao. – Możesz się uciszyć?

          – A dajże jej mówić panie kuchcik. Niewiasta jest pewnie ciekawa co wiem o jej uroczych familokach. 

          – Familoki to nie znaczy rodzina! – zaburczała wprost z demonich trzewi. Brzmiała jak wściekły nosorożec czy nawet tygrys. Jak wroga naturze mieszanka obu mająca drania najpierw stratować, a potem rozszarpać. – To są domy robotników giździe ujsrany!

          – Cicho do cholery! – Thao o mało nie odwrócił się w jej stronę. Każdy mięsień w jego krągłym ciele walczył o skupienie się na Conectorze.

          Ten jednak chyba to zauważył bo nie przerywał rozmowy z demonem. 

          – No dobrze już dobrze, tylko się zgrywam… – parsknął szyderczo starzec. Praktycznie nie poruszając się na swym krześle. – A tak swoją drogą ciekawe że nazwałaś się sarną. Od zawsze nazywałem twojego dziadka niezłym łosiem, więc całkiem udane porównanie. Chociaż prawdę mówiąc teraz bardziej niż do dostojnego zwierza łatwiej porównać go do… Hmmm, wiesz co robią z łosia w malowniczej Norwegii?

          Szpony rozdrapywały podłogę jakby była mokrym piachem. Pokryta korą bestia trzęsła się i dyszała wściekle. Thao miał wrażenie jakby ten olbrzymi drzewny demon rozrastał się jeszcze bardziej. Wtem usłyszał jak pierwsza z pętających ją macek pęka. Gęsty zielony śluz rozlał się po masywnym cielsku. Leszy jęknął tak że aż zatrzęsła się cała sala, ale wciąż nie przestawał napinać mięśni. 

          – Rozpłatam cię ty gnoju! – ryknęła wściekle dziewczyna. Jej głos zmroził Thao od stóp po same włosy. 

          – Gotka!

          Nie wytrzymał. Po prostu musiał się do niej odwrócić. Spojrzeć w jej przerażającą duszę i upewnić się że jeszcze cokolwiek z niej pozostało. Na jej szczęście, nie zawiódł się, a przynajmniej nie tą kwestią.

          – Zamknij morde karle! – Kolejna z macek pękła tuż przy jej grubym karku. – Zaraz gnoja wypatroszę!

          Thao już miał odpowiedzieć gdy usłyszał szuranie krzesła tuż za plecami. Bez chwili namysłu obrócił się i świsnął w cel kataną, lecz ta zatrzymała się na czymś twardym. Tak twardym że nawet teraz, przy użyciu pełni duchowego skupienia, nie była w stanie przez to przeniknąć. 

          – Na twoim miejscu posłuchałbym koleżanki, kuchciku – westchnął Conector blokując ostrze Thao długą białą włócznią o wygiętym grocie. Choć stał równie blisko co wcześniej, wydawał się co najmniej o głowę wyższy niż przedtem. – Zamknij mordę i otwórz oczy. W przeciwnym wypadku może umknąć ci coś istotnego.

          Właściwie, miał je otwarte szerzej niż kiedykolwiek. Ta dziwna broń pojawiła się w rękach starca z kompletnego nikąd. Z pewnością nie była iluzją – czuł niewzruszony opór z jakim zablokowała jego cięcie. A teraz miał okazję poczuć coś znacznie więcej. 

          Conector odtrącił niewidzialne ostrze katany i wymierzył prosto w jego głowę. Dźgnięcie było precyzyjne i szybkie. Na oko Thao, stanowczo za szybkie jak na człowieka w takim wieku. Uginając się nisko na nogach poczuł jak zimna stal muska jego jeżowate włosy. Poczuł również jak strzykają mu nierozgrzane kolana, lecz chwilowo miał większe zmartwienia. 

          Nim dziad zaatakował po raz drugi, odskoczył w tył. Zwinny ruch ręki pozwolił mu ciąć łydkę napastnika, ale cholernie płytko. Dopiero gdy wstał i zwiększył dystans mógł zacząć myśleć o kolejnym ataku. Pędzący nań stalowy szpikulec uświadomił mu jednak że nie ma na to zbyt wiele czasu. 

          – Włócznia ze smoczych kości – syknął Conector zerkając na młodego szermierza ledwo parującego swym niewidzialnym ostrzem. – Kiedy ma się takie moce jak ja, okradanie królestwa elfów jest jak wyjście do warzywniaka. 

          Teraz miał już absolutną pewność – dziadyga naprawdę urósł. Już wcześniej górował nad niewysokim Thao, ale teraz to był już jakiś kompletnie inny poziom szaleństwa. O jego uciążliwej broni nie wspominając. 

          Natychmiast cofnął ją i pchnął w chłopaka po raz kolejny. Tym razem w jego miękki, choć napięty brzuch. Ten jednak zboczył z jej kursu w ostatniej chwili.

          – Nie chciałem byś poczuł się pominięty – Conector zniknął idealnie w chwili gdy ostrze katany miało ugodzić go w bark. Równie szybko pojawił się za plecami Thao i sprzedał mu kopa. – Nie masz może tak fascynującego zaplecza jak twoi kompani, ale wiedziałem że warto odrobić lekcje. Jak szło to śmieszne przysłowie… 

          Thao natychmiast złapał równowagę i odbił od podłogi z całą swoją siłą. Starzec miał szansę przebić go jak wieprzowy szaszłyk, ale nie zrobił tego. Zwyczajnie się nim bawił. Nie docenił go. I nagle wszelka chęć na poznanie prawdy minęła. 

          Niewidzialna katana śmignęła wraz ze swym właścicielem. Widział bowiem że jego głupi wróg trzymał włócznie poziomo i nijak mógł go nią teraz ugodzić. A że ktoś tutaj musiał w końcu kogoś dźgnąć, wietnamski szermierz postanowił przyjąć tę rolę na siebie. Wycelował w jego serce. W lichą pustkę, która u normalnej osoby żarzyłaby się najmocniej z wszystkich części duszy. 

          – Ach tak!

          Głuche stuknięcie odbiło się echem po klasie. Thao miast miękkości, jego flaków raz jeszcze poczuł twardy opór kościanej włóczni. Tym jednak razem nie uderzył w jej bok. Duchowe ostrze przebiło się przez niego i zatrzymało na śródwłóczniu. Zakrzywiony grot wisiał na niespełna długość ręki od jego czoła. Wiedział że jeśli choć na moment rozluźni mięśnie, ten spadnie na niego z całą siłą tego przerośniętego dziada. 

          – Duszek tyka organika – wyszumiały melodyjnie nieruchome usta Conectora. Stał w skrajnie niestabilnej pozycji, prawie parodyjnej. Napieranie na dwukrotnie mniejszą od jego broni katanę ewidentnie nie sprawiało mu większych problemów. – Nie chciałbym zabrzmieć jak znokautowany kolega mądrala, ale kości są jak najbardziej organiczne. A te smocze diabelnie solidne do tego. Niektórzy mówią że twardsze od stali…

          Thao doskonale pamiętał ten durny tekst. Pamiętał jak podczas swoich pierwszych treningów babcia kazała mu przeciąć kurczaka zamkniętego w klatce i to bez poruszania jej. Opanowanie sztuki nadprzenikliwości zajęło mu całe lata, a i tak nauczył się tego szybciej niż większość szamanów. Teraz, gdy groźba rozcięcia głowy dosłownie nad nim wisiała, zapomniał o dumie ze swego talentu i zaczął żałować że nie podnosił więcej ciężarów. Może wtedy odpieranie ciężkiej włóczni szło by mu choć trochę łatwiej. 

          Jedynym co widział była nieruchoma facjata Conectora i ramiona trzęsące się z wysiłku jak galareta. W normalnych okolicznościach próbowałby wytrącić ją w bok i przejechać mu ostrzem po palcach, ale przy takich rozmiarach? Nic z tego. Pozostało mu łudzić się że prędzej czy później starzec sam zaatakuje. Ale z drugiej strony, jak reagować na nieznany atak? W tej koślawej pozycji praktycznie w ogóle nie widział środka jego ciężkości, a kamienna twarz nadal nie zdradzała choćby krzty emocji. Nawet gdyby chciał się poddać, opuszczenie broni kosztowałoby go przebity płat czołowy i wszystko co miał pod spodem. A powiedzieć tego nie mógł. Jego język zwyczajnie nie był do tego wyszkolony. 

          Wtem, tuż obok wyłysiałej głowy Conectora buchnęła gęsta biała chmura. Thao nie wiedział skąd się wzięła, więc nie zmieniał pozycji. Towarzyszyło jej ciche syczenie, przypominające nieco ulatniające się z opony powietrze. I tak jak jeszcze kilka chwil wcześniej, Conector nie odrywał martwych oczu od pulchnego przeciwnika, teraz wyraźnie zaciekawiła go ta tajemnicza mgła. 

          – Tarcza kretynie – wysyczał cichy dziewczęcy głos. Zbyt cichy by należał do kogoś stojącego choćby i tuż obok, a zarazem zrozumiały. Co gorsza znajomy. – Zablokuj go tarczą, i wywal mu nią dzidę z rąk.  

          – Gotka? – wycedził utrzymując zaciśnięte na rękojeści dłonie. Mgła zgęstniała do tego stopnia że palący ból palców był ostatnim co po nich pozostało. – Ale ja nie mam żadnej…

          – Przestaniesz ty zgrywać krawędziowca i zachowasz się jak facet? Widzę przyszłość, a w przyszłości masz tarczę. Nie chcesz, nie używaj mózgu, ale przynajmniej użyj jej!

          Chciał zapytać co robi w jego głowie. Chciał zapytać jakim cholernym cudem nagle widzi przyszłość. Chciał zapytać czy to ona sprowadziła te białe chmurzyska czy ma się obawiać zatrucia gazem. Chciał, ale o nic nie zapytał. Uświadomił sobie bowiem co miała na myśli mówiąc o tarczy. Wymagało to co prawda niewyobrażalnie szybkiej podmianki, ale czy miał jakiś wybór?

          Już do ciebie lecę babciu – pomyślał w duchu na wszelki wypadek. Wiedział że jeśli gdzieś tu jest i go obserwuje pewnie już od dawna szykuje chrupiącą kaczkę na jego przybycie do zaświatów. Mimo to wolał uprzedzić na wypadek gdyby zbytnio wierzyła że zdoła to przeżyć. 

          W jednej sekundzie puścił rękojeść katany, obracając ją tym samym w nicość. Choć obolałe palce błagały o przerwę, chwyciły za co innego. Tym razem nieco dalej od siebie. Zacisnęły się na drewnianych uszach niewidzialnego woka i z całą werwą jaka w nich pozostała odtrąciły nim włócznię Conectora. Wszystko zgodnie z planem Gotki. 

          – Teraz czterdzieści pięć stopni w dół! – wybrzmiała w jego uchu wyraźnie nakręcona. – Rzucaj tym swoim kozikiem!

          Nawet nie myślał by zbesztać ją za brak szacunku. Miotnął saiem tam gdzie mu poleciła. Usłyszał ostrze przebijające się przez skórzany bucior. Jego uszu nie sięgnęło może satysfakcjonujące jęknięcie z bólu, lecz to samo tyczyło się włóczni starca. Thao poczuł jej powiew, lecz ta zamiast trafić go w łeb zatrzymała się w powietrzu.

          – Kop prosty!

          Thao kopnął prawie że podskakując. Był wystarczająco rozciągnięty by trafić w dziadzią klatę.

          – Cholera jasna – prychnął Conector wpadając na stojącą za nim ławkę. Nawet jeśli świetnie to ukrywał z pewnością czuł ból. – Wy i te wasze jagodowe chmurki… Gdzie jest ten z przeciwmgłowymi w gałach?

          – Znajduję się tutaj! 

          Mental wyłonił się tuż zza jego pleców, wskoczył na ławkę i złapał za włócznię Conectora. Przez ułamek sekundy Thao próbował włączył duchową wizję aby upewnić się że to on. Błękitny blask w okolicach jego głowy o mało nie wytopił mu oczu. Ledwo jednak powrócił do zamglonej rzeczywistości, a kolejny z jego zmysłów został zaatakowany. 

          – OooOo! OooooOooOo! 

          Thao natychmiast zatkał uszy. Nie miał pojęcia jaka okrutna maszyna wytworzyła to szarpiące bębenki zawodzenie, ale wiedział gdzie było źródło. Mgła zaczęła opadać, a wraz z nią ujrzał Mentala z paszczą rozdziawioną jak łakomy pyton. Policzki aż podskakiwały od lejących się z niej tajfunów dźwiękowych. Z tego co widział, wszystkie waliły prosto w kanał słuchowy Conectora.

          – DAJ MI WOLNOŚĆ! DAJ MI OGIEŃ! – Chłopak jedną ręką trzymał za włócznię, a drugą chwycił go od tyłu za łysą glacę. I wibrował ją tak że wszelkie cechy jego pomarszczonego łba rozmazał energiczny nieprzerwany ruch. – DAJ MI POWÓD! WEŹ MNIE WYŻEJ! 

          W miarę jak mgła opadała, Thao ujrzał również małą chuderlawą istotkę o sinej skórze i karykaturalnie owłosionej głowie. Również zatykał swoje odstające uszy. Sądząc po pentagramie na jego odkrytej klatce piersiowej domyślił się kim jest. Próbował coś powiedzieć, i był absolutnie przekonany że te bezsensowne wymachiwanie rękoma którym raczyła go Gotka oznacza że ona również. Niestety, muzyczna tortura Mentala trwała dalej. 

          – ZOBACZ MISTRZÓW BIORĄCYCH TERAZ POLE! WY NAS DEFINIUJECIE, CZYNICIE NAS DUMNYMI!

          Jakiejkolwiek sztuczki nie użyła wcześniej, teraz nie działała. Pokręciła tylko przerośniętym włochatym łebkiem, zbliżyła się do Mentala drepcząc między ławkami, po czym wydarła się na niego z uprzejmą prośbą by przestał już rzępolić na tych niciach Atropos które nazywał strunami głosowymi. Jak się jednak okazało, chyba po raz pierwszy w jej życiu, cudze darcie papy zdołało ją zagłuszyć. 

          – NA ULICACH NASZE GŁOWY SIĘ PODNOSZĄ! PODCZAS GDY TRACIMY NASZE ZAHAMOWANIE!

          Choć był niższy nawet od niego, Thao doskonale widział gniew rozsadzający półnagiego stworka Gotki. Wyglądał jakby dosłownie coś się w nim gotowało. Jakby bulgotał w nim wielki rozgrzany do czerwoności kocioł pełen czystej furii. 

          – UROCZYSTOŚĆ, ONA NAS OTACZA! KAŻDY NARÓD… Mokrooooo!

          Fala dźwiękowa prędko uległa fali wodnej. Gotka splunęła na niego silnym strumieniem wody, przerywając tym samym miażdżącą ślimaki pieśń oraz bezlitosną torturę wibracyjną. Łeb nieprzytomnego Conectora zwiesił się bezwładnie, a wraz za nim reszta starczego ciała. Mental zdążył go jednak przytrzymać nim upadł na podłogę. 

          – Właściwie, nie mam ci za złe że mi… – westchnął smutno, ociekając demonią wodą. Usadził zwiotczałego starca na najbliższym krześle. – Ta piosenka nie brzmi tak dobrze gdy Forvi tłumaczy wszystko tak dosłownie. 

          – Jaki znowu Forvi? – Thao zbliżył się do Conectora, po czym sprawdził mu tętno. Żył, ale bardzo kiepsko mu to szło. I dobrze. – Tylko nie mów że właśnie przedstawiłeś się w trzeciej osobie. 

          – Ależ skąd, Saigonie. – Podniósł z podłogi linę przymierzając się nią do dłoni Conectora. – Forvi to nazwa urządzenia komunikacji interjęzykowej znajdujących się obok naszych błon bębenkowych. Podczas gdy wy toczyliście bój słów i czynów, mnie udało się rozszyfrować część kodu i poprosić urządzenie o pomoc. 

          – Jakoś je ze sobą bystrzak połączył – wtrąciła Gotka wchodząc mu w drogę i wiążąc starca poświęconą liną. – Dlatego słyszałeś mnie, jak to się wyraziłeś, w swojej głowie. 

          Zrobiła cudzysłowie palcami. Nienawidził gdy ludzie tak robią, ale gdy robiły to karłowate demony którym grzechem byłoby nie sprzedać solidnego kopa w…

          – Twój plan z rozpisaniem kody był fenomenalny – Mental przyniósł zza biurka kartę z rozpisanymi tajemniczymi symbolami. Wyglądały trochę jak walczące ze sobą wodorosty. – Nie zdołałem co prawda rozwikłać ich pełnego znaczenia, lecz myślę że to przez walkę którą przyszło mi toczyć podczas tej waszej. 

          – No nie gadaj że napadł cię jakiś jego pomagier czy coś. – Bladą twarz Gotki zalał widoczny strach. Nim jednak którykolwiek z chłopaków zdołał go zauważyć, szyderczy uśmiech rozbił wszelkie ślady po niepokoju. – Albo nie! Gadaj! Jeśli znokautowałeś tam jakiegoś jego goblina przydupasa będziemy mieć zakładnika. Dawaj go tu, to sprawdzimy który cham jest bardziej przytomny.

          Thao miał nadzieję że jego zdegustowana mina wyrazi więcej niż jakiekolwiek słowa. Rzucił nią w Gotkę z impetem zawodowego baseballisty. 

          – Żeby to było tylko niehumanitarne… – Podkręcił swój mistrzowski rzut kręcąc głową z zawodem. – Nie wiedziałem że jednym z objawów błękitnej krwii jest przewlekły rasizm. Miałem swoje podejrzenia, ale tu stoi żywy dowód.

          – Nie tylko żywy, Saigonie – dodał Mental. – Ale w błędzie. Innymi słowy, nie walczyłem z żadnym przydupasem o potencjalnie określonym gatunku i statusie społecznym. Nie walczyłem z nikim innym niż z samym sobą. 

          – Czyżby Forvi próbował przejąć nad tobą kontrolę? – Gotka z podniecenia aż przemieniła się w człowieka. – Ukazywał ci wizje upragnionej przyszłości, próbując zagrabić twą duszę? Ale ty mu nie uległeś, o nie! Wykazałeś się sprytem i miast oddać się mrocznej sile, oszukałeś go i zawarłeś z nim pakt. On pomógł nam pokonać złoczyńcę, a w zamian ofiarowałeś mu… No właśnie, co mu ofiarowałeś Mentalu? Lata służby? Ciało? A może pierworodnego? Proszę, powiedz że pierworodnego! Tych najbardziej się opłaca!

          Chłopaki patrzyli na nią z dziwną mieszanką strachu, obrzydzenia i żalu. To znaczy Thao tak na nią patrzył, bo Mental zdawał się wciąż poważnie główkować nad tym co ma na myśli. 

          – Piękną piosenkę nam zaśpiewałeś – zwrócił się do afrykańczyka nie odwracając wzroku od Gotki. – Potrafiłbyś puścić nagranie świerszczy? 

          – Tak.

          – Super. To to tego nie rób i powiedz w końcu o co chodzi z tą twoją walką.

          – Walczyłem ze sobą by nie zdradzić faktu że wciąż byłem przytomny. Rzucaliście taką ilością pytań że nie sposób było powstrzymać się przed głośną i wyraźną odpowiedzią. Gdy umysł zawiódł, musiałem zdać się na rękę. Niestety, silniejszą, jak i dominującą, mam prawą. Rozpisując więc symbole Forviego, musiałem nauczyć się korzystać z lewej, a przy tym zachować kompletną ciszę. Ale podołałem z czego jestem dumny. 

          – I słusznie że jesteś. – Znajomy głos wyrwał dzieciaki z rozmowy. Nim się obejrzeli towarzyszyło mu głośne klaskanie. Brawo, Mentalu, brawo. Przezwyciężanie własnych granic to przecież to o co nam chodzi, grupo. Dalej, okażcie koledze trochę wsparcia!

          Mental już podnosił dłonie, lecz Gotka momentalnie związała mu je mackami. Choć sztuczki jakich używał ten zafajdaniec były godne podziwu, nie zamierzała go okazywać. Thao z kolei kompletnie zamarł. Tym razem wolał czekać na jego następny ruch. Upewnił się tylko że wzrok go nie myli i czekał. 

          Conector opierał się o biurko. Conector siedział nieprzytomny przywiązany do krzesła. Skubańców było po prostu dwóch. Jeden powalony, a drugi również powalony, ale w innym tego słowa znaczeniu. Dłonie raz po raz zderzały się tuż pod jego nieruchomą twarzą. Robiły to tak długo, dopóki nie przyłożył jednej z nich do swego ucha.

          – Słyszycie? – łagodny szept wyfrunął z lekko uchylonych ust. – Przybyli nasi goście. 

          Gdy tylko usłyszał dźwięk syren, oczy Thao natychmiast zapłonęły akwamaryną. Doświadczenie podpowiadało mu że warto. 

          – Jacy kuźwa goście? – oburzyła się Gotka. – Więcej twoich zasranych klonów? 

          – Ależ skąd, niewiasto. Mówię o departamencie policji w Niles.

          Thao i Gotka powoli zerknęli na Mentala. Ten wyraźnie mocno się nad czymś zastanawiał. 

          – Powiedz mi, panie “telefonie”… – mruknął wpieniony wietnamczyk. – Czy poza pogotowiem wezwałeś kogoś jeszcze?

          – Nie. Zadzwoniłem pod numer dziewięć jeden jeden i powiedziałem im o zagrożeniu w jakim się znajdujemy.

          Starzec wstał dynamicznie na równe nogi, po czym jak gdyby nigdy nic położył się na podłodze w pozycji embrionalnej. Cały proceder zdawał się go niezmiernie bawić. 

          – Ha! – Gotka wyszczerzyła zęby. – Już się poddajesz nędzny robaku?

          – Coś w ten deseń – Ukryta między ramionami twarz parsknęła śmiechem. – Nie macie pojęcia jaka to strata że nie zobaczę waszych min.

          Nim ktokolwiek zdołał odpowiedzieć, wszyscy zniknęli. Zniknął z niej Thao, Gotka, Mental, lecz w klasie pozostał związany nieprzytomny Conector. Co się zaś tyczy tego drugiego…

          – Pomocy! – wrzasnął z przerażeniem kuląc głowę niby przed kijem. – Ci czarnoksiężnicy mnie porwali! 

          Zamiast w sali lekcyjnej, stali na parkingu szkoły. Thao z włączoną duchową wizją. Mental z mackami Gotki na dłoniach i kartką pełną dziwnych symboli u stóp. Conector zaś, z paniką i bezradnością w głosie słabego uprowadzonego starca. 

          Tylko głupi zadawałby teraz pytania. Policjanci od razu sięgnęli po broń.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

5 + 5 =