„Chlebem z solą i dobrą wolą” – reportaż o uchodźcach z Ukrainy

Punkt pomocy humanitarnej dla uchodźców z Ukrainy na dworcu PKP w Krakowie / fot. Zalasem1 / źródło: Wikimedia Commons

„Byli głośni, aroganccy i niewdzięczni”, mimo posiadania podobnego języka czy kultury, ale także wspólnej historii. Powstaje kluczowe pytanie: czy naprawdę musimy się bratać z żółto-niebieskim sąsiadem?

Już prawie minęły dwa lata od 24 lutego 2022 r., a polskie media nadal nazywają Ukrainę naszą młodszą siostrą. Polacy są narodem gościnnym, który z otwartymi ramionami przyjął uchodźców w potrzebie. Podzieliliśmy się dachem nad głową, chlebem z solą i dobrą wolą.

W rzeczywistości po prawie dwóch latach wojny coraz częściej się słyszy o konfliktach z uchodźcami. Z jednej strony każde rodzeństwo się czasem kłóci, ale z drugiej pojawia się istotne pytanie, czy naprawdę musimy się bratać z tak „wymagającym sąsiadem”.

Polacy sądzą, że Ukraińcy się zbyt wywyższają, są głośni, aroganccy i niewdzięczni.  

– Jest to szczególnie zauważalne w stosunku do obsługi w placówkach handlowych, – skarży się Ania, pracowniczka popularnego sklepu odzieżowego.

Dodaje również, że Ukrainki nie pilnują dzieci w miejscach publicznych, chcą przechodzić bez kolejki. Myślą, że im się należy ze względu na status uchodźcy. Zwracają się do personelu sieciówki po ukraińsku czy rosyjsku – nikt ich nie rozumie.

– Co ciekawsze, prawie wszystkie mają nowe Iphone’y, manicure, porobione w salonie brwi oraz rzęsy. Ja się zastanawiam, skąd pieniądze?! – oburza się sprzedawczyni.

Okazuje się, że nie przepadają za uchodźcami również Ukraińcy mieszkający w Polsce od dawna.

Stanowisko rejestracji w przychodni / fot.: Anna Trubina

Tetiana od trzech lat pracuje w przychodni jako rejestratorka. Dziewczyna zaznacza, że jest zatrudniona w gdańskiej przychodni z personelem medycznym posługującym się językiem ukraińskim. Akcentuje, że nigdy wówczas nie miała tyle nieprzyjemnych sytuacji w pracy. Uchodźcy nie rozumieją, w jaki sposób działa polski system opieki zdrowotnej: narzekają na kolejki, czasem podnoszą głos na pracowników placówki. Często proszą o kierownika oraz grożą zepsuciem wizerunku przychodni.

– Śmieszy mnie, że grożą, bo jesteśmy jedną z niewielu przychodni w Trójmieście z ukraińskojęzycznymi internistami. Gdzie jeszcze niby mają chodzić?! – dziwi się Tetiana.

Valeriia (studentka psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim) przyjechała do Polski 9 lat temu. Uważa, że imigranci wojenni nie umieją się dostosować do nowej rzeczywistości. Głównie przez to, że takiej rzeczywistości sobie nie wybierali:

– Absolutnie nie chciałabym pracować z uchodźcami, mimo że moje wykształcenie w obecnej sytuacji pozwoliłoby mi bardzo dobrze zarabiać. Podobno mam już inną mentalność. Nie potrafię ich zrozumieć – przyznaje się przyszła psycholożka.

W każdym konflikcie jest jednak druga strona medalu.

Może ofiary wojny czują presję ze strony polskiego społeczeństwa? A może mamy zbyt różną mentalność i dlatego nie możemy się porozumieć? Uchodźczynie z Ukrainy opowiedziały swoje historie.

– Przeprowadziłam się do Polski na początku wojny. Jestem bardzo wdzięczna Polakom za pomoc, ale jednocześnie myślę, że choćby raz w życiu każdy Ukrainiec spotkał się z nieprzyjemnym traktowaniem ze strony tubylców – powiedziała Olena.

Szkolna biblioteka / fot.: Redd F / źródło: unsplash.com

W szkole, do której uczęszcza Masza (15-letna córka Oleny), wychowawczyni uważa, że dziewczyna nie powinna mieć prawa głosu na lekcji. Na przerwie ta sama nauczycielka potrafi kopnąć nogą plecak 10-letniego syna kobiety tylko dlatego, że jest Ukraińcem.

Dzieci nie są winne, – twierdzi uchodźczyni, – nie wybrały ani tej szkoły, ani nawet kraju, do którego się przeprowadzą. Jak można, będąc pedagogiem, czuć taką nienawiść do dziecka?! – łamie sobie głowę Olena.

Na lekcji historii Masza wraz z innymi Ukraińcami z klasy zaznała również przemocy fizycznej. Chodziło o Banderę. Polskie dzieciaki stwierdziły, że Ukraina powinna cierpieć tak samo, jak Polacy w XX wieku.

– Jest to mało przyjemne. Ale my staramy się akceptować rzeczywistość taką, jaka naprawdę jest. Nie udowodnisz przecież każdemu, że nie ma racji… – wzdycha kobieta, patrząc w niebo.

Podobną sytuację miała przedsiębiorczyni Katya:

– Zostałam wezwana do szkoły, bo mój syn Roman pobił się z innym chłopakiem. Wiem, że nastolatki bywają brutalne!

Pani Katya przyszła na spotkanie rodzicielskie, gdzie każdy uważał za słuszne zarzucić jej, że ma niewychowane dziecko. Odgórnie zadziałały stereotypy o „zdziczałych imigrantach ze Wschodu”.

– Nie zacytuję dosłownie, ale konflikt się zaczął, ponieważ chłopak z klasy powiedział Romanowi prosto w oczy, że ukraińscy żołnierze powinni umrzeć w mękach. Sądzę, że emocje młodego można sobie wyobrazić… – opowiada matka Romy.

Na szczęście ojciec młodego Polaka zareagował w sposób adekwatny – wielokrotnie przepraszał rodzinę Kateryny, próbując pogodzić uczniów. Przyjaciółmi chłopaki nigdy nie zostały, ale utarczkę dało się rozwiązać.

A zatem, nic dziwnego, że ukraińskie dzieci coraz częściej przestają uczęszczać do polskich szkół.

Urząd Pracy w Gdańsku / fot.: Anna Trubina

Problemy mają również dorośli w pracy.

Ania, prawniczka z wykształcenia, opowiedziała swoją historię:

– Mieszkam w Polsce już prawie rok. Początkowo nie chcieli mnie brać do lepszej pracy ze względu na nieznajomość języka, nie znałam również polskiego prawa ani zasad. Poszłam więc pracować do restauracji jako pomoc kuchenna.

Szef restauracji zatrudniał niewystarczającą ilość personelu. Annie i dwóm kucharkom (również z Ukrainy) płacił stawkę niższą od minimalnej krajowej. Gdy jedna z kucharek próbowała się z nim dogadać w sprawie wypłaty – potrzebowały więcej pracowników do pomocy lub wyższej stawki, iż nakład pracy przewyższał ich możliwości – kierownik zaproponował tylko zwolnienie.

– Mam również koleżanki, które na takich samych stanowiskach zarabiają mniej niż Polacy – dodaje prawniczka. Mimo tego, Ania nadal twierdzi, że uwielbia Polskę. Kobieta uważa, że ma tu szczęście do dobrych ludzi.

Olena natomiast opiekuje się dziećmi w domu. Może sobie na to pozwolić, ponieważ jej mąż pracuje w branży IT, utrzymując całą rodzinę.

– Pewnego dnia starsza pani nawiązała ze mną konwersację w autobusie. Dowiadując się, że nie chodzę do pracy, stwierdziła, że muszę, i zaleciła mi iść na sprzątanie. Gdy jednak zapytałam, dlaczego akurat sprzątanie, gdyż umiem też inne rzeczy robić, pani się oburzyła i rzekła, że dla Ukrainek tylko sprzątanie! – śmieje się uchodźczyni.

Nie ciężko zauważyć różnicę między Ukraińcami, którzy przyjechali przed wojną a uchodźcami.

Nastąpiło bowiem pewne nałożenie się stereotypów:

– Ci pierwsi odnoszą się do klasy robotniczej. Przyjeżdżali głównie do pracy. Uchodźcy natomiast uciekali od wojny, nie od biedy. Sama prowadzę działalność gospodarczą. Zarejestrowałam ją również w Polsce tłumaczy Katya.

Przedsiębiorczyni też dostrzega napływ ludzi, którzy mówią, że tu serwis nie taki, lub że po angielsku Polacy nie dogadują się wystarczająco dobrze i temu podobne… Kobieta nie uznaje takiego zachowania za wywyższanie się. Opowiada o tym, że mają u siebie inne standardy, więc potrzebują jeszcze trochę czasu, by się przyzwyczaić do polskich zasad:

– Jest inaczej. Nie nauczyliśmy się na razie we właściwy sposób segregować śmieci. Ale to nie oznacza, że jesteśmy złymi ludźmi. To oznacza, że pewne rzeczy pozostają dla nas niezwykłymi. Każdy czyni według własnego sumienia, niezależnie od narodowości.

Główną przyczyną międzynarodowych konfliktów pozostaje jednak podobieństwo kultur.

Osoby w średnim oraz starszym wieku – z poukładanym przedtem życiem – przyjeżdżają do państwa o (na pierwszy rzut oka) zbliżonym języku, postradzieckich blokach mieszkaniowych oraz barszczyku na święta. Nie widzą po przekroczeniu granicy egzotycznych palm, ani tajemniczych hieroglifów.

Właśnie dlatego nie każdy od razu rozumie potrzebę wyjaśnienia sobie pewnych granic.

Czują się podobnie jak w domu, zwłaszcza że tworzą aktualnie dużą diasporę. Nie chcą się wydawać niemili w oczach Polaków, a najczęściej nawet nie zdają sobie sprawy, że robią coś nie tak. Małe zamieszania bowiem odbierają jako personalny atak na swoją godność.

Rejestratorka Tetiana wspomina następującą historię: – Pewna pani przeklinała mnie, bo powiedziałam, że zaświadczenie o szczepieniu dziecka przychodnia wyrobi w ciągu tygodnia. Pacjentka potrzebowała na dzisiaj. Nie rozumiała, że nie da się obejść pewnych ustalonych odgórnie procedur. Myślała, że nienawidzimy uchodźców, dlatego tak przedłużamy sprawę.

Publiczny zakład opieki zdrowotnej / fot.: Anna Trubina

Mimo że Tetiana też jest Ukrainką, nie umiała znaleźć odpowiednich słów, by panią uspokoić. Koniec końców zaświadczenie zostało wydrukowane w 20 minut.

– Czy można nasze działania wtedy porównywać do nienawiści? – gestykuluje dziewczyna.
Podsumowuje także: zżyć się nasze dwa narody potrafią tylko, gdy Ukraińcy zaczną mieszkać w Polsce na polskich zasadach. Polakom natomiast życzy cierpliwości.

Jeszcze pewien czas uchodźcy z Ukrainy pozostaną naszymi gośćmi. Póki jedni próbują znaleźć złoty środek w nowej rzeczywistości, inni dalej nie mogą się z nią pogodzić. Ważną dla nas wszystkich frazę wypowiedziała wolontariuszka Liliana:

– Ja nie myślę nic złego o Ukraińcach. Staram się wcielić w naszą mentalność. Czasami mam ochotę wieszać psy na swoich górali, ale nie mogę. Może uchodźcy też tak mają? – zastanawia się wolontariuszka.

Prawdopodobnie zarówno przyjaźń, jak i antypatia do uchodźców z Ukrainy stanie się częścią polskiej mentalności. 

Tłum ludzi spacerujących po rynku miejskim / fot.: Gabriela (@gabigi) / źródło: unsplash.com

Tego procesu nie da się już cofnąć. Relacje z sąsiadem natomiast zawsze można zreperować. Katya twierdzi, że wszystko samo się naprawi z czasem:

– Należy więcej się spotykać, więcej rozmawiać, żeby siebie nawzajem lepiej rozumieć. Potrzebujemy dwustronnej świadomości. Dobrze jest pielęgnować myśl, że zamieszkujemy w Polsce nie z wyboru, tylko przez działania Rosji.

Nie patrząc na wszystkie bariery między nami, potrafimy tworzyć dobre znajomości, budować przyjazne relacje a nawet zakładać międzynarodowe rodziny.

Czy powinniśmy się bratać z naszymi sąsiadami? Nie wiem, – stwierdza Liliana. – Możemy natomiast pamiętać, że wszyscy jesteśmy ludźmi. A ludzie czasem potrzebują zrozumienia!

*Niektóre imiona zostały zmienione na życzenie bohaterek. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

szesnaście + 13 =