Ciotki niezłomne
6 min readIstnieje miejsce, w którym porządek wyznaczają tabele uczynków, a pilnujący ładu stróże noszą miano ciotek. Jeśli sprawuje się pieczę nad domem dziecka, trzeba liczyć się z ogromnym stresem i niepewnością. Bo – mimo niepozornej nazwy – wspomniana rola cioci wymaga prawdziwej nieugiętości.
Rumia, ulica Krakowska 13. Stoi tu dom, na oko rodzinny, piętrowy, z niewielkim ogródkiem wyczekującym cieplejszych dni. Po przekroczeniu furtki i wspięciu się po schodkach staje się przed drzwiami. Warto przytoczyć, że ilość osób, które je dziennie przekracza, przekracza też przeciętną sumę mieszkających pod jednym dachem.
Pani Anna Reuter w świeżo pomalowanym korytarzu wita i zaprasza do gabinetu. W pokoju bawi tylko chwilę, aby nagle wrócić do podopiecznych w kuchni. Jeszcze moment wcześniej kończyła przygotowywać z nimi obiad. Tu nie ma w końcu kucharki, sprzątaczki czy sekretarki. Są wychowawczynie: samowystarczalna piątka opiekunek.
– Wszystkim się wydaje, że w domu dziecka po prostu przychodzi się na gotowe. My nie mamy zatrudnionych kucharzy, sami im gotujemy obiady. Mamy nastolatki, które przygotowujemy do samodzielności. Stąd też dyżury prania, dyżury w kuchni. Oni muszą sobie robić śniadania czy kolacje. Moje maluchy pomagają chociażby dodawać warzywa, włączają się w tę pracę. Mamy jadłospis ustalany w niedzielę.
Ciepło domu bije już ze ścian. Fotografie dziecięcych uśmiechów, rysunki dopieszczone uczuciem, dyplomy za udział w konkursach. Straszy tylko wielka szafa. Po obejrzeniu gabinetu pani Reuter zaprasza na spacer po placówce.
– W naszym domu zajmujemy się socjalizacją dzieci trudnych i zaniedbanych. Staramy się tworzyć tu jak najbardziej rodzinną atmosferę. Dlatego oni nie mówią do mnie „pani”, tylko „ciociu”. Do wszystkich nas tak mówią – mija paru podopiecznych w różnym wieku. Jedni proszą o dokładkę obiadu, jeszcze inni starają się migać od obowiązków. Tym, co ich łączy, jest to ich głośne “ciociu”, poprzedzające każdą wypowiedź.
– Oni zdziwili się jak się dowiedzieli, że wszystkie ich „ciocie” mają tu wykształcenie wyższe. Dla nich ciotki to ciotki – tłumaczy pani Reuter.
W budynku znajduje się wiele pomieszczeń, w tym przytulne pokoje podopiecznych. Mieszkają w nich zawsze po dwie osoby, najczęściej rodzeństwo. Oprócz sypialni jest kuchnia, łazienki, salon z telewizorem. W piątki odbywają się tam noce filmowe dla domowników.
– Ta praca jest fajna, bo codziennie jest coś innego. Tyle, że rano może być dobrze, a wieczorem nagle coś może komuś odpalić. Tutaj nigdy nie wiadomo, jak się skończy zmiana – pół żartem, pół serio stwierdza ciocia, schodząc coraz niżej po stopniach.
Pralnia jest na samym dole. To tam, w kotle pralki wiruje kołtun najróżniejszych przypadków. To służbowe pomieszczenie zazwyczaj oznacza dla wychowanków obowiązki, a czasem pozwala im odpracować swoje winy. Ten, kto chce sprać swoje złe występki musi odbyć tu dodatkowy dyżur.
Po powrocie do gabinetu, gdzie małe uszy nie słyszą, cioteczny ton zamienia się w ton bardziej profesjonalny:
– Mamy teraz nadwyżkę dzieci. W lutym zmieniła się ustawa, którą przepchnęła teraźniejsza partia rządząca i jest zakaz otwierania nowych placówek opiekuńczo-wychowawczych.
Słychać ciężkie westchnienie.
– Mimo tego, że bardzo lubię pracować z nastolatkami, jest mi z nimi bardzo trudno pod kątem wychowawczym. Niektóre z tych dzieci nie umieją czytać, nie umieją pisać. Nasi podopieczni mają od 9 do 20 lat, a wszystko wciąż jest dla nich nowe: dentysta, pediatra. Byłam z siedemnastoletnią Wandzią na zdjęciu RTG i ona pytała mnie „dlaczego nie było flasha?”. Mimo tego, staramy się ich przygotować do usamodzielnienia, bo oni kiedyś stąd wyjdą, będą musieli żyć na własną rękę. Ja, na swoich zmianach daję im podejmować własne decyzje, uczę ich myślenia, bo cały czas wyznaje zasadę, że głupim człowiekiem lepiej się rządzi, a to jest pokolenie, które zaraz będzie głosować. Nie mam ochoty wychować kolejnych pasożytów.
Ciocia prezentuje tablicę korkową. To jak wprowadzenie do tego świata, rytuał inicjacyjny. Tam widnieją plany, rozpiski, tabelki. Po jednej stronie są konsekwencje, czyli kary za złe uczynki, a na drugiej mieszczą się nagrody. To taki tutejszy dekalog.
– Tu – wskazuje na plan miesiąca – jest rozpiska obowiązków całej szesnastki.
Wszystko jest dokładnie ustalone. Obowiązki rozdzielone są między każdego wychowanka. Strona nagród nie świeci pustkami. Po stronie konsekwencji także widać parę zapisanych pól. Poszczególne akty niesubordynacji i ich następstwa są dokładnie opisane: Wojtek uniknął dyżuru w pralni, Gosia znowu nie posprzątała pokoju, a Artur pobił znacznie młodszego Pawełka. Ciocia przywołując to ostatnie odwraca wzrok od tablicy.
– Jestem choleryk, ale wobec nich jestem spokojna. A oni czasem tylko czekają, by wywołać jakąś aferę. Ich próby wystraszenia wychowawcy nie robią na mnie wrażenia, bo mam synów. To jest bardzo dobra taktyka, ale mnie nie przegonią, bo ja władam tabelkami. Dzieciaki obawiają się kar, które zapisujemy im w tabelkach. To jest tutaj moja jedyna moc. Nie będę się przecież z nimi szarpać, krzyczeć. Ci młodzi ludzie za kilka lat będą podejmować własne decyzje.
Pani Reuter siada na krześle i krzyżuje ręce.
– Najważniejsze jest to, aby wszyscy wychowawcy mówili jednym głosem. Tak jak w domu: gdy rodzice mówią dwoma różnymi głosami, zawsze można któregoś na coś nakręcić, bez wiedzy tego drugiego – ciocia przeszywa wzrokiem okno, ale zachowuje powagę – te dzieci są wbrew pozorom bardzo roszczeniowe. Uważają, że za wszystkie krzywdy, które miały, teraz powinny być nagrodzone. Z tym trzeba walczyć, bo jak staną się dorosłymi ludźmi, będą się musieli zmierzyć z rzeczywistością.
Sięgając głębiej do wspomnień przytacza kolejną historię:
– W systemie staramy się być bardzo konsekwentne, np. w stosunku do Artura. Od stycznia trzy razy uciekł. Jak uciekł po raz ostatni, wrócił w Wielką Sobotę. Gdy wszedł do domu, powiedziałam: „nie wierzę, to nie te święta. Dodatkowych gości to ja się spodziewam na Boże Narodzenie!”, a on na to: „A ja wiedziałem, że ciocia będzie”. Ufał mi na tyle, żeby tu wrócić.
Po tym ciotka podchodzi do wielkiej szafy na akta, by dzięki nim wzmocnić przekaz swoich opowieści. To kartoteki każdego z dzieci. Ten dom umacniają więzy papieru. Ogromny mebel skrywa całą tę papierologię, podobnie do człowieka trzymającego w sobie wspomnienia.
– Trzy tygodnie temu szesnastoletni Artur opowiedział mi o swoich traumach. Bardzo ciężko mu to przychodzi. Nawet dla mnie to było niezwykle trudne. Jego matka go kocha, ale zupełnie nie nadaje się na rodzica. Chłopak chciałby wrócić do domu, wyrwać się stąd, ale nie może. Dlatego ucieka… Jak się takie rzeczy czyta na papierze jest inaczej niż gdy się siedzi obok na kanapie i tego słucha. Pracujemy z żywymi istotami, niektóre mają bardzo mocne traumy i też muszą się wygadać. Nie zachowujemy tutaj dystansu, tylko im stwarzamy dom. Dlatego nam tyle mówią. Też chcą się przytulić, pogadać, posiedzieć.
Stronice obnażonych kartotek przetaczają się w powietrzu. Widać mnóstwo numerów, podpisów, urzędowych formułek:
– Robimy wszystko: łącznie z wywiadem środowiskowym rodziców, mieszkania, bytu. Codziennie po zmianie każda z nas siada i spisuje, co w danym dniu zaobserwowała u danego dziecka. My samodzielnie tworzymy pisma nadzorujące ich zachowanie. Każde dziecko ma dwie teczki: sądową i wychowawczą. Są tam: plan pomocy dziecku, karty pobytu, opis rozwój, informacje o stanie zdrowia, lekach…
Po dobrnięciu do końca teczka zamyka się i szybko znika w odmętach szafy. Wraca do swoich. Ciocia domykając drzwi, wyraża ulgę, że zniknęła jej z oczu i na ten moment nie musi się nią przejmować. Widać wyraźnie, że to właśnie tego papieru, tych urzędowych, czarno-białych kartek najbardziej nie lubi spośród swoich codziennych obowiązków z tego domu.
– Uważam, że tego wszystkiego, czego się doświadczy, nigdy nie przeniesie się wiernie na papier. Nie wszystko da się przecież określić słowami.
Te kartoteki są zapełnione, ale w rzeczywistości puste. Bez emocji. Jest tam tylko sucha treść.
– Czasami przychodzę do domu z pełną głową – wyznaje ciocia, pozwalając sobie na chwilę słabości.
Dane osobowe przedstawionych w treści osób uległy zmianie na prośbę rozmówcy.
Tekst autorstwa Zuzanny Brzóski