Piękno i ból – recenzja filmu „Koneser”
3 min readMiłość, piękno, ból, cierpienie. Zaskakująco łatwo łączą się te słowa, choć mają tak różny od siebie wydźwięk. „Koneser” udowadnia, że jest to jak najbardziej uzasadnione, nawet wręcz nierozłączne.
Giuseppe Tornatore jest istnym specem od historii opartych na sztuce. Jego najbardziej uznanym dziełem jest przecież kultowe „Cinema Paradiso”. „Koneser” nie jest całkowicie skupiony na jakiejś formie działalności artystycznej. Jest ona niejako pretekstem do pokazania tego, jak człowiek jest kruchą, wrażliwą i wiedzioną przez uczucia istotą. Czy odbiera to cokolwiek kreacji włoskiego reżysera? Bynajmniej. To słodko-gorzka przygoda odzierająca piękną utopię z jej szat możliwej realności. Utopię łączącą sztukę z miłością.
Fabuła skupia się przede wszystkim na perypetiach uznanego znawcy sztuki i właściciela domu aukcyjnego – Virgila Oldmana. Jest to osoba bardzo specyficzna, jak przystało na osobnika bogatego i spędzającego większość czasu w towarzystwie ludzi znajdujących się tylko na obrazach. Jedyne uczucie, jakiego doświadcza, to to w stosunku do tych rękodzieł. Wszystko robi w skórzanych rękawiczkach, nosi drogie stroje, hobbystycznie zbiera obrazy. Dopuszcza do siebie tylko dwie osoby – młodego specjalistę od starych mechanizmów oraz przyjaciela po fachu. Jego spokojny, zaplanowany tryb życia psuje telefon od nieznanej kobiety. Prosi go o wycenę odziedziczonego apartamentu. Wraz z momentem poznania niewiasty chorującej na agorafobię, Oldman musi radzić sobie w nowych warunkach. Nie sposób jest przecenić wartości dodatniej, wniesionej do „Konesera” przez Geoffrey’a Rusha. Australijski aktor gra tak, jakby był stworzony do zagrania głównej postaci. Jego mimika, emocje, sposób wypowiedzi czy charakterystyczne ruchy – to wszystko składa się na świetną i niedocenioną rolę. Na wysoki poziom wskakują również Sylvia Hoeks (obiekt uczuć Oldmana) oraz Donald Sutherland (przyjaciel znawcy sztuki i niespełniony malarz). Warto wspomnieć o świetnej scenografii, składającej się przede wszystkim z dzieł sztuki, tworzącej z filmu nomen omen dzieło sztuki.
Tornatore w swoim filmie udowadnia, że nie ma kruchszego istnienia na świecie niż człowiek. Do tego najłatwiejszą bronią przeciw niemu jest miłość. Sztucznie tworzona bariera chłodu jest przy niej równie trwała, co mury Jerycha wobec trąb. Przy tym nie zapomina o swojej muzie, jaką jest sztuka. Wyśmienicie tworzy klimat swojej opowieści o samotności. Czy oznacza to, że jest to błędny film? Nie. Choć Włoch zaskakująco prowadzi historię, to jednak z czasem zaczyna być coraz bardziej przewidywalna. Trudno uwierzyć w sztucznie szybki rozwój relacji między Oldmanem a Claire. Niemniej łatwo zaciekawić się wątkiem głównym, jak i pobocznym, który polega na relacji tytułowego konesera i młodego inżyniera oraz wynikających z niej świetne dyskusje. Niestety, często linie dialogowe brzmią bardzo sztucznie, jakby wprost wyjęte z jakiegoś dramatu romantycznego.
Warto dać „Koneserowi” szansę, szczególnie jeśli nie widziało się żadnej innej pozycji z filmografii Tornatore. Ci, którzy znają jego dzieła, mogą wiedzieć, czego się spodziewać, choć nie znaczy to, iż będą się nudzić. Film ten jest dużo smutniejszy niż reszta jego twórczości. Choć fabuła ma swoje wzloty i upadki, to zapada w pamięć. Najłatwiej podsumować „Konesera” słowami „pokarm dla ciała i duszy”.
OCENA: 8/10