,,Wielki Marsz”, czyli wyścig bez mety – recenzja filmu
5 min read
Fot. lionsgatepublicity.com / Autor: Murray Close/Lionsgate
Prawie dwugodzinny marsz. Żadnych efektów specjalnych, żadnych fajerwerków. A mimo to trudno oderwać wzrok od ekranu. Francis Lawrence pokazuje, że kino potrafi hipnotyzować prostotą i zostaje w pamięci na długo.
Produkcja Wielkiego Marszu wzbudzała emocje jeszcze przed premierą. Książka Stephena Kinga, wydana przez niego w 1979 r. pod pseudonimem Richard Bachman, jest jego pierwszą napisaną nowelą. Po latach doczekała się filmowej adaptacji, na którą z niecierpliwością czekali zarówno miłośnicy twórczości Kinga, jak i fani kina gatunkowego.
Światowa premiera odbyła się 12 września 2025 r., a tydzień później film trafił do polskich kin.
Przetrwają tylko najsilniejsi
Akcja Wielkiego Marszu rozgrywa się w dystopijnej przyszłości, w której Stany Zjednoczone pogrążone są w kryzysie gospodarczym, a większość obywateli żyje w ubóstwie. Państwem rządzi totalitarny reżim, który każdego roku organizuje tytułowe wydarzenie — brutalny konkurs – transmitowany na żywo w telewizji. W wyniku losowania z każdego stanu wybierany jest jeden uczestnik spośród tysięcy chętnych.

Zasady są proste: trzykrotne zwolnienie poniżej określonego tempa oznacza natychmiastową egzekucję. Ostatnia osoba, która przeżyje, otrzymuje nagrodę pozwalającą mu dostać cokolwiek zechce i korzystać z tego przez resztę swojego życia. W trakcie marszu nie ma miejsca na odpoczynek. Potrzeby fizjologiczne, pogoda, głód — wszystko to traci znaczenie. Widz towarzyszy uczestnikom, którzy krok po kroku zbliżają się do granic ludzkiej wytrzymałości.
To właśnie surowość zasad i ich prostota sprawiają, że historia działa równie dobrze w książce, jak i na ekranie.
Wiele powodów, jeden cel
Mamy tu grupę bohaterów, którzy z desperacji ryzykują wszystko w nadziei na lepszą przyszłość. To bardzo uniwersalny motyw, więc każdy, kto ogląda ten film, może się z nim w jakimś stopniu utożsamiać, niezależnie od pochodzenia czy statusu społecznego. Dodatkowo, postacie biorą udział w konkursie z indywidualnych powodów; wszyscy chcą wygrać, ale marzą o rozmaitych nagrodach. Ludzie z różnych zakątków kraju, o odmiennych charakterach i celach, w jednej chwili stają się sobie równi. W obliczu zagrożenia mogą postawić na egoizm lub współpracę ,,jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Jednak niezależnie, co postanowią, każda decyzja ma swoje konsekwencje.
Postacie Wielkiego Marszu

Jednym z największych atutów filmu jest bez wątpienia jego obsada. Nie chodzi tu jedynie o aktorstwo — choć każdy wypadł znakomicie — ale raczej sposób, w jaki zostały przedstawione same postacie. Raymond Garraty (Cooper Hoffman), Peter McVries (David Jonsson) i Stebbins (Garrett Wareing) wyróżniają się szczególnie na tle pozostałych uczestników marszu.
Każdy bohater wnosi coś od siebie i choć niektórzy z początku mogą wydawać się przerysowani lub stereotypowi, z czasem stają się bardziej ,,ludzcy”. Zaczynamy im współczuć, rozumieć, czym się kierują i coraz bardziej angażujemy się w historię.
Poza kilkoma anonimowymi postaciami drugiego planu, w filmie nie ma jednostek zbędnych. Wszyscy odgrywają istotną rolę, nie tylko w samej fabule, ale także w ostatecznym przesłaniu filmu.
Jak opowiedzieć historię, w której wszyscy idą
Niektórzy mogą uznać, że ten film to tylko sceny chodzenia i rozmów — i rzeczywiście, tak właśnie jest. W książce Stephena Kinga cała siła tkwi w głębi narracji. Dlatego też reżyser Francis Lawrence stanął przed trudnym zdaniem: oddać na ekranie historię, która w dużej mierze toczy się wyłącznie w głowach bohaterów. To projekt wymagający ogromnej kreatywności, która pozwoli uniknąć monotonii.
Twórcy poradzili sobie z tym znakomicie, wykorzystując światło, cień, muzykę czy wspomnienia postaci, by nadać każdej scenie inne znaczenie i tempo. Dzięki temu, mimo prostoty pomysłu, film przykuwa uwagę od początku do końca.
W przemyślany sposób ukazano także przemoc — czasem bardzo dosłownie, a czasem tylko sugerując, że odbywa się ona w tle wydarzeń. Wraz z rozwojem fabuły bohaterowie reagują na nią inaczej. Im bardziej się do siebie przywiązują, tym mniej chcą patrzeć. Wolą po prostu usłyszeć strzał i wiedzieć, że odpadł kolejny uczestnik konkursu.
Wielki Marsz – adaptacja noweli
Jeśli chodzi o książkę oraz różnice między nią, a filmem… Choć produkcja robi duże wrażenie, trudno nie zauważyć, że traci część tego, co w oryginale było najważniejsze.
Ray Garraty, główny bohater historii, odgrywał znacznie większą rolę w dziele Kinga, niż w w filmie. Jego myśli i wspomnienia, walka o wartości, które ceni najbardziej, jego zmagania na granicy życia i śmierci były tam o wiele bardziej rozbudowane. Na ekranie zostały nieco spłycone.
Drugą różnicą było zakończenie. Twórcy filmu zdecydowali zmienić zwycięzcę konkursu. O ile ktoś mógłby się oburzyć z tego powodu, to prawda jest taka, że nie wpływa to na przesłanie całej historii. W Wielkim Marszu nie ma zwycięzców. Nawet jeśli przetrwasz, musisz iść dalej, niosąc ze sobą traumę i wspomnienia zmarłych kolegów, które będą towarzyszyć ci do końca życia.
Od dystopii do rzeczywistości

To opowieść, która ma bardzo ponadczasowe przesłanie. Co więcej, sądzę, że niektóre jej aspekty są dziś, w 2025 r., nawet bardziej aktualne niż w latach 60., kiedy Stephen King ją pisał. Właśnie dlatego film okazał się dla mnie jeszcze bardziej poruszający, niż się spodziewałam.
Wielki Marsz to nie tylko historia o przetrwaniu, ale o społeczeństwie, które ogląda cierpienie jak widowisko. Film nie unika bardzo ważnego komentarza społecznego — tłum wiwatujących ludzi przy trasie marszu. Budzi to odrazę, ale też przypomina współczesne społeczeństwo, szukające rozrywki w cudzym cierpieniu.
Podsumowanie
To naprawdę znakomita ekranizacja i cieszy mnie fakt, że doczekała się realizacji. Produkcja jest bardzo klimatyczna i stanowi niemal idealną adaptację książki. Tak jak wspomniałam wcześniej, postacie zostały przedstawione z ogromną precyzją, dzięki czemu oddają ducha książkowego oryginału. Jednak siła tej historii tkwi w tym, że odzwierciedla współczesną rzeczywistość, co czyni ją jeszcze bardziej zapadającą w pamięć. To film, który zdecydowanie warto zobaczyć. Polecam go każdemu, kto nie boi się konfrontacji z prawdą o świecie.
