18/12/2024

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

Ostatnia Prosta NBA: Konferencja Wschodnia

12 min read
Jayson Tatum

https://www.instagram.com/p/C1zmKdQOX8b/ / autor: instagram.com/barbwiretape

Jayson Tatum
Fot. https://www.instagram.com/p/C1zmKdQOX8b/ – autor: instagram.com/barbwiretape

Do końca sezonu regularnego w NBA został już tylko miesiąc z kawałkiem! 14 kwietnia poznamy ostateczne zestawienie Play-In oraz pierwszej rundy Playoffów. Najwyższa pora na pierwsze podsumowania i przewidywania. Na pierwszy ogień idzie Konferencja Wschodnia, czyli miejsce, gdzie gra zarówno najlepsza jak i najgorsza drużyna sezonu 2023/2024. Idealnie obrazuje to różnorodność najlepszej ligi świata na wybrzeżu Atlantyku.

Zapowiedzi przedsezonowe Dywizji:

Atlantycka

Centralna

Południowo-Wschodnia

15. Washington Wizards (Bilans: 9-52)

W stolicy USA nie ma powodów do świętowania. Jeszcze przed Nowym Rokiem Kyle Kuzma pisał o serii porażek Detroit Pistons na Twitterze. Zapewne nawet nie podejrzewał, że słowa, których użył, czyli „don’t be that team”, będą się za nim ciągnąć przez resztę sezonu. Od tamtego czasu Wizards nie tylko dwukrotnie ulegli tragicznym Pistons w bezpośrednich pojedynkach, ale też dali wyprzedzić się Tłokom w tabeli. Ekipa z DC stała się w krótkim czasie największym pośmiewiskiem całej ligi.

Kuzma, do spółki z Jordanem Poolem, zapracowali na największą krytykę. Ich twarze są nieodmiennie kojarzone ze spektakularnymi porażkami i nieudanymi zagraniami. Na nieszczęście Wizards, fatalny sezon nie przyniesie nawet pozytywów w postaci dobrych wyborów w drafcie, bo rocznik 2024 zapowiada się co najwyżej średnio. Oddanie Bradleya Beala latem może i było dobrym pomysłem, ale Waszyngton ma w perspektywie jeszcze co najmniej kilka lat przebudowy. I to tak bolesnej, że nie powąchają nawet Play-In.

14. Detroit Pistons (Bilans: 9-52)

Skorzystali na tym, że nie są osamotnieni w swojej miernocie. Kiedy zaliczali rekordową serię 28 porażek z rzędu, wydawało się, że będą najgorszą drużyną nie tylko tego sezonu, ale być może w całej historii NBA. Z pomocą przyszli im Wizards, którzy uparcie walczą z Pistons o laury najgorszego zespołu tych rozgrywek. Nie oznacza to, że w Detroit daje się dostrzec jakiekolwiek światełko nadziei. Podopieczni Monty’ego Williamsa robią wszystko, by zapisać się w annałach koszykówki. Szkoda tylko, że w negatywny sposób. A przecież sam obstawiałem, że przynajmniej spróbują powalczyć o Play-In…

Cade Cunningham i Bojan Bogdanovic będą poważnie zastanawiać się latem, czy zostać w Motor City. Co z tego, że oni dwaj reprezentują pewien poziom, skoro ich koledzy wyglądają, jakby wciąż grali na uniwersytecie? Jayden Ivy, Jalen Duren czy Killian Hayes nie dojeżdżają mentalnie, a Isaiah Stewart czeka na sprawę sądową. Skrzydłowy Pistons po raz kolejny dał upust emocjom i przyłożył Drew Eubanksowi z Phoenix Suns. Szkoda że podobnej waleczności zespół z Detroit nie prezentuje na parkiecie.

13. Charlotte Hornets (Bilans: 15-47)

Jeśli Twoim najlepszym zawodnikiem jest rozgrywający, który uwielbia dogrywać, wypada sparować go z dobrym centrem. Tak przynajmniej każe logika. W Charlotte jednak takie oczywistości schodzą na drugi plan. LaMelo Ball owszem, ma partnerów, ale co najwyżej do gry na orliku, a nie w NBA. Dość powiedzieć, że jego najczęstszym adresatem lobów jest Miles Bridges, który do środkowych z pewnością się nie zalicza. Tym sposobem Hornets wędrują od porażki do porażki, czekając na zmiany. A te uparcie nie chcą nadejść.

Im bliżej obręczy, tym większe problemy ma drużyna z Karoliny Północnej. Oprócz Balla i Bridgesa mają jeszcze co prawda Brandona Millera, ale to wciąż tylko skrzydłowy, w dodatku skromny fizycznie. Coach Clifford może się gimnastykować przy linii bocznej i wznosić modły do Michaela Jordana, a i tak nie sprawiłby, że Charlotte znajdzie się choćby w Play-In. Szerszenie znów straciły rok kariery swoich gwiazd i nie zapowiada się, że w offseason zajdą tam wielkie zmiany. Przynajmniej kibice otrzymali kilka nowych highlightsów od swojego rozgrywającego. Marne pocieszenie, ale zawsze.

12. Toronto Raptors (Bilans: 23-39)

Z mistrzowskiego zespołu z 2019 roku zostały tylko wspomnienia i banery w Scotiabank Arena. Raptors cieszyli się dobrym okresem póki trwał, ale obecnie mierzą się z wyzwaniem, jakim jest bolesna przebudowa. W tym sezonie zdążyli już oddać Pascala Siakama i OG Anunoby’ego, którzy byli ostatnimi graczami, jacy pamiętali zwycięstwo w Finałach. Toronto w porównaniu z zespołami, które są niżej w tabeli od nich, ma jeden atut – cierpliwość. Dobrze to wróży kanadyjskiemu zespołowi na przyszłość.

Bieżące rozgrywki spisali już na straty, nie walczą nawet o Play-In, ale jest to dobry ruch. Oddanie kierownicy Scottiemu Barnesowi, RJ Barrettowi czy Immanuelowi Quickleyowi może im tylko pomóc w budowaniu pewności siebie. Raptors przegrywają teraz większość meczów, ale zdobyte doświadczenie ma zaprocentować później. Jeżeli wyżej wymieniona trójka odpowiednio się rozwinie pod przewodnictwem Darko Rajakovicia, może się okazać, że wcale nie będzie potrzeba wielu wzmocnień, by walczyć o tytuł za parę lat.

11. Brooklyn Nets (Bilans: 25-37)

Przebudowy można spodziewać się również na Brooklynie. Ten sezon miał pokazać, jak zaprezentuje się ekipa, w której nie ma wielkich gwiazd. Trzeba przyznać, że Mikal Bridges, Cam Thomas i Nic Claxton rozgrywają całkiem przyjemną kampanię, ale 11. miejsce w tabeli Wschodu trudno określić jako sukces. Nets są przeciętni i w tej formie nie mają widoków na poprawę wyników. Jeżeli dostaną się do Play-In będą w stanie powalczyć, ale ich szanse na dojście do Playoffów wyglądają gorzej niż słabo.

Ostatnia zmiana na stołku trenerskim tylko udowadnia, że młodszy zespół z Nowego Yorku potrzebuje zmian, by iść naprzód. Jacque Vaughn padł ofiarą własnej taktyki, która nie podobała się jego podopiecznym, przez co na jego miejscu pojawił się Kevin Ollie. Dużo poważniejsza roszada szykuje się także w strukturze właścicielskiej. Już niedługo udziałowcem Nets może zostać Charles Koch25. najbogatszy człowiek świata nie zadowoli się raczej walką w środku stawki. Jego przyjście może więc zwiastować zupełnie nową erę na Brooklynie.

10. Atlanta Hawks (Bilans: 27-34)

Jedno z największych rozczarowań mijającego sezonu. Mieli spokojnie awansować do Play-In, a stamtąd w domyśle do Playoffów. Tymczasem wciąż są niepewni swojego udziału w postseason. Quin Snyder nie potrafił poukładać Hawks tak, by przynajmniej udawali ekipę walczącą o najwyższe cele. Efektem jest 10. miejsce w tabeli i nieustająca presja ze strony goniącego Brooklynu. Przed Atlantą gorące lato, a w najgorszym razie nawet rozpoczęcie od nowa całego procesu przebudowy.

Okazało się, że Trae Young i Dejounte Murray nie byli w stanie pociągnąć kolegów do wejścia na wyższy poziom. Backcourtowa para Hawks dwoiła się i troiła, ale niewiele to dało. Oczywistością w takim wypadku jest zatem poszukanie wymian za kogoś z tej dwójki. Być może nawet obaj opuszczą Georgię w niedługim czasie. Atlanta z pewnością będzie aktywna na rynku transferowym w offseason i to niezależnie od finału bieżącej kampanii. Jeśli tego nie zrobią, bardzo szybko pogrążą się w przeciętności.

9. Chicago Bulls (Bilans: 29-32)

Sześciokrotni mistrzowie z lat 90. nie składają broni. Najpierw dotknął ich brak Lonzo Balla, który leczy uraz już drugi sezon, a teraz doszła do tego kontuzja Zacha LaVine’a. Rzucający obrońca zakończył oficjalnie rozgrywki 2023/2024 i poddał się operacji prawej stopy. Wydawało się, że będzie to oznaczać koniec marzeń Byków o walce w postseason. Tymczasem zespół z Chicago nie tylko nie obniżył lotów, ale też do tej pory trzyma się kurczowo miejsca gwarantującego udział w Play-In.

DeMar DeRozan mimo utraty statusu All-Stara wciąż jest jednym z najlepszych niskich skrzydłowych w NBA. Przewodzi drużynie pod względem liczby punktów i asyst, a jego status zapewnia wolne przestrzenie do pracy Alexowi Caruso czy Nikoli Vuceviciowi. Coach Donovan po raz kolejny udowadnia, że lubi prowadzić drużyny, w których potrzeba ręki trenera. Wspólny wysiłek wymienionych panów, którym wtórują równie zaangażowani koledzy, doprowadzi Bulls do przedsionka Playoffów. Kto wie, czy nie wyrwą dla siebie czegoś więcej.

8. Indiana Pacers (Bilans: 35-28)

Warto po raz kolejny to zaznaczyć: Sacramento Kings podarowali Pacers prawdziwy diament. W dodatku całkiem dobrze oszlifowany, bo już teraz świeci bardzo jasnym blaskiem. Chodzi oczywiście o Tyrese’a Haliburtona, który zdążył już poprowadzić Indianę do finału In-Season Tournament. Młody rozgrywający jest alfą i omegą swojego zespołu. Fantastycznie prowadzi wszystkich swoich kolegów w praktycznie każdej akcji. Jest tylko jedno „ale” – drużyna zajmuje zaledwie 8. miejsce na Wschodzie.

Z pewnością oczekiwania po sprowadzeniu Pascala Siakama były większe. Już początek sezonu pokazywał potencjał młodych Pacers, którzy kręcili się w okolicach Top 3 swojej konferencji. Ściągnięcie Kameruńczyka miało pomóc w osiąganiu dobrych wyników już teraz, a w chwili obecnej wszystko wskazuje na to, że Indianę czeka batalia w Play-In. Na ich szczęście miejsca 4-8 dzieli różnica maksymalnie 3 zwycięstw, co pozwala mieć nadzieje na podskoczenie w tabeli o parę miejsc. Szkoda by było, gdyby tak efektowna drużyna potknęła się jeszcze przed Playoffami.

7. Miami Heat (Bilans: 35-26)

O wahania formy powoli przestają się za to martwić Heat. Ekipa pod wezwaniem (napisać „pod przewodnictwem”, to nic nie napisać) Jimmy’ego Butlera zanotowała 4 wygrane w 5 ostatnich meczach. Jak twierdzi skrzydłowy, któremu kiedyś mama zatrzasnęła drzwi przed nosem, to dopiero początek zabawy. Tym samym cykl życia w Miami zatoczył koło. Który to już raz? W życiu pewne są 3 rzeczy: śmierć, podatki i wysoka dyspozycja drużyny z Florydy przed postseason.

Trzeba jednak oddać Patowi Rileyowi, że zbudował skład, który nawet bez Butlera wygląda całkiem groźnie. Bam Adebayo, Tyler Herro czy rookie znikąd – Jaime Jaquez Jr., pokazują swoje możliwości w zasadzie co wieczór. Pierwsza dwójka notuje zresztą ponad 20 punktów na spotkanie. Jeśli dodać do tego wcale szeroką ławkę i system coacha Spoelstry, Heat stają się modelowym czarnym koniem Playoffów. Dwie wizyty w Finałach w ciągu 4 sezonów nie wzięły się znikąd. Nikt nie będzie zachwycony widząc naprzeciw siebie Miami w serii do 4 zwycięstw.

6. Joel Embiid 76ers (Bilans: 35-26)

W Philadelphii mogą pluć sobie w brodę. Wydaje się wielce prawdopodobne, że skończą sezon regularny zaledwie na miejscach dających Play-In. Wszystko przez kontuzję Joela Embiida, czyli prawdopodobnie najbardziej istotnej postaci dla jakiegokolwiek zespołu w NBA. Zanim wypadł z gry, Kameruńczyk notował ponad 35 punktów na mecz, grając w zasadzie najlepszy basket w życiu. Bez niego nie jest kolorowo. Sixers notują bilans 9-18, kiedy ich gwiazdy nie ma na boisku.

Mimo znacznego pogorszenia notowań w ostatnim czasie, trzeba przyznać, że Philadelphii i tak udało się bardzo dużo. Coach Nurse udowodnił, że jest jednym z najlepszych szkoleniowców w lidze. Praktycznie z miejsca usprawnił system 76ers, na czele z obroną. Pod jego skrzydłami Tyrese Maxey wyrósł na All-Stara, a tacy gracze jak Tobias Harris czy Buddy Hield przeżywają renesans kariery. Embiid powinien wrócić do gry jeszcze przed postseason, więc jest praktycznie pewne, że drużyna z Miasta Braterskiej Miłości będzie walczyć o sukces do ostatniego momentu.

5. Orlando Magic (Bilans: 36-26)

Biorąc pod uwagę fakt, że Orlando nie powąchało Playoffów od 2020 roku, ich wynik robi wrażenie. Z drużyny z potencjałem bardzo szybko przepoczwarzają się w zespół groźny dla każdego. Ich 5. miejsce na Wschodzie to spory wyczyn, a przecież mogło być jeszcze lepiej! Miesiąc temu gościli w czołowej czwórce i gdyby nie zwyżka formy Knicks, byliby tam do teraz. Coach Mosley już prawie na pewno zapisze pierwsze rozgrywki z dodatnim bilansem w swojej krótkiej karierze pierwszego szkoleniowca.

Wszystko, co dobre w mniej utytułowanym zespole z Florydy, zaczyna się od Paolo Banchero. Drugoroczniak prowadzi w zespołowej klasyfikacji punktów, asyst i zbiórek. To nie przypadek, że wybrano go do Meczu Gwiazd, bo skrzydłowy robi wszystko, by wejść do pierwszego szeregu postaci NBA. A że ma do pomocy choćby Franza Wagnera – łatwiej o sukcesy drużynowe. Tegoroczne postseason posłuży im jako poligon doświadczalny, a zdobyte doświadczenie zaprocentuje już w najbliższej przyszłości.

4. New York Knicks (Bilans: 36-26)

Wreszcie Nowy York ma ekipę, którą może prawdziwie pokochać. Krytycy podpisania Jalena Brunsona dzisiaj siedzą schowani pod kamieniem, obserwując rozpędzającą się maszynę Toma Thibodeau. Kto wie, czy gdyby nie liczne urazy, Knicks nie goniliby teraz czołowej trójki! Zespół z Madison Square Garden walczy zaciekle w obronie, a w ataku wcale nie są gorsi. Jeśli uda się przywrócić część kadry do stanu używalności przed Playoffami, będą poważnym zagrożeniem dla każdego.

Taktyka coacha Thibodeau, która opiera się na wysokiej intensywności, okazała się mieczem obosiecznym dla teamu z Nowego Yorku. Z jednej strony pozwoliła Knicks wejść na wyższy poziom, a z drugiej – może pozbawić ich szans na historyczny sukces. Osłabiony kontuzjami skład musi za wszelką cenę uniknąć Play-In, by dać sobie choć kilka dni odpoczynku przed postseason. Są na dobrej drodze, by tego dokonać, ale przy szalonym zaangażowaniu mogą pojawić się kolejne problemy zdrowotne. Balansują na cienkim ostrzu noża.

3. Cleveland Cavaliers (Bilans: 40-21)

Udziałem w Play-In nie muszą się z kolei już za bardzo przejmować Cavaliers. Zyskali bezpieczną przewagę nad zespołami niżej w tabeli i teraz skupiają się na gonieniu Milwaukee Bucks. Rywalizacja o 2. miejsce w tabeli Wschodu będzie istotna w kontekście przewagi parkietu. To ważny atut każdej serii Playoffowej. Zespół z Cleveland powoli wchodzi na poziom, jakiego można od nich wymagać. Wciąż nie wyglądają na contendera w walce o tytuł, ale postseason rządzi się swoimi prawami.

Warto odnotować, że to bardzo wszechstronna grupa zawodników. Aż 7 graczy notuje ponad 9.6 punktów na mecz, co każe liczyć się z siłą ognia byłej drużyny LeBrona Jamesa. Prym w ataku wiedzie oczywiście Donovan Mitchell, aczkolwiek nie można nie dostrzec wkładu Dariusa Garlanda, Evana Mobleya czy Carisa LeVerta. Ważne jest to, że wszyscy są głodni sukcesów, co w połączeniu z młodzieńczym szaleństwem może przynieść nad wyraz pozytywne rezultaty. Muszą przecież zmazać plamę z zeszłego sezonu, kiedy dostali lanie od Knicks.

2. Milwaukee Bucks (Bilans: 41-21)

Jedynym, co może uratować bieżącą kampanię Bucks, jest mistrzostwo. Nic innego nie wchodzi w grę po tym, jak sprowadzili Damiana Lillarda. Rozgrywający pokazuje się z dobrej strony w ataku, ale wymieniając po niego, Milwaukee pozbawili się prawie całego garnituru defensywnego. Zły stan obrony odmienił dopiero Doc Rivers. Od czasu zatrudnienia nowego szkoleniowca Koziołki mają 5. najlepszy defensive rating w całej NBA, więc jest jeszcze dla nich szansa. Z drugiej strony ten trener jest znany z Playoffowych wylewów.

Kibiców Bucks może martwić także nieco pasywna postawa wobec trudności, jaką prezentuje Giannis Antetokounmpo. Grek nie tylko przyznał, że to drużyna Lillarda, ale też mówi się, że miał spory udział w zwolnieniu Adriana Griffina. Wszystko wskazuje na to, że nie jest przekonany czy ruchy wykonane latem były tym, czego potrzebował zespół. W Wisconsin wiele zależy od tego, co wydarzy się w Playoffach. Już teraz wiadomo, że o końcowe laury nie będzie łatwo, tym bardziej, że na drodze prawie na pewno staną piekielnie mocni Celtics.

1. Boston Celtics (Bilans: 48-13)

Na chwilę obecną wyglądają jak drużyna nie do przejścia. I to nie tylko dlatego, że mają najlepszy bilans w całej NBA. Są pierwsi także pod względem różnicy punktowej, offensive ratingu (zresztą dzierżą też 2. pozycję w klasyfikacji defensywnej) i rzutów wolnych rywali w stosunku do prób z gry. Każdy wynik inny niż zdobycie Trofeum Larry’ego O’Briena będzie prawdziwą klęską w Massachusetts. Drużyny z Play-In nie mają do nich nawet podjazdu, o czym najlepiej świadczy wynik ich ostatniego spotkania z Warriors: 140-88.

Nie ma w lidze lepszej piątki od tej z Bostonu. Jrue Holiday, Jaylen Brown, Jayson Tatum, Kristaps Porzingis i Al Horford to lineup śmierci. W Playoffach obrzydzą grę w koszykówkę każdemu przeciwnikowi, jakiego napotkają na swojej drodze. Jedyne, co może przeszkodzić w marszu po 18. tytuł, to presja. Takie szczegóły nie mają jednak wielkiego znaczenia, kiedy stawką jest pogoń za dziedzictwem Billa Russella, Larry’ego Birda, Paula Pierce’a i innych wielkich Celtów. Wygląda na to, że to wreszcie będzie ich rok.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

jedenaście − 1 =