Takie Derby Trójmiasta chcę oglądać jak najczęściej! [KOMENTARZ]

Jarosław Zyskowski jr. | Fot. Andrzej Romański – PLK

Dawno koszykarskie derby Trójmiasta nie zapowiadały się aż tak ciekawie, jak te wczorajsze. Obie drużyny w dobrej dyspozycji na starcie sezonu, zajmujące wysokie miejsce w ligowej tabeli. No i faktycznie mecz swoim poziomem nie zawiódł, a atmosfera na trybunach była wręcz fantastyczna! Ostatecznie wygrał Trefl, który lepiej i cierpliwiej rozgrywał kluczowe momenty tego derbowego starcia.

Derby Trójmiasta zapowiadające się najciekawiej od lat

Otoczka wokół okrągłych, bo już 40. koszykarskich derbów Trójmiasta była najlepsza od lat. Zarówno Arka (4-1), jak i Trefl (5-1) bardzo dobrze zaczęły ligowy sezon, grając efektowną oraz efektywną koszykówkę. W dodatku sprzyjała jeszcze pora i dzień spotkania. Sobotni wieczór to moim zdaniem idealny czas na rozgrywanie takich starć. W dodatku jeszcze miało odbyć się pożegnanie postaci zasłużonej dla trójmiejskiej i całej polskiej koszykówki, łączącej zresztą też oba kluby, jaką jest Filip Dylewicz. Przyznam się szczerze, że dawno tak nie wyczekiwałem derbowego starcia tak jak tego wczorajszego. Dawno nie mieliśmy takiej sytuacji, aby oba zespoły znajdowały się w ścisłej ligowej czołówce.

Derby Trójmiasta to zdecydowanie piękny rozdział historii polskiej koszykówki. Przez ostatnią dekadę oglądaliśmy wiele fantastycznych pojedynków. Przykładowo siedmiomeczowa seria finałowa w 2012 roku to moim zdaniem jest jedna z najlepszych w historii polskiego basketu. Komplet publiczności na każdym meczu, fantastyczne zwroty akcji (Trefl wrócił do gry ze stanu 1-3), wiele gwiazd w składach obu drużyn. Świetne bezpośrednie pojedynki (m.in. Jerel Blassingame vs Łukasz Koszarek, czy Donatas Motiejunas vs Filip Dylewicz), walka o każdą piłkę, rywalizacja kibicowska fanów obu drużyn, rekordy frekwencji na trybunach. Wtedy te derby miały wszystko.

Ostatnie lata to nieco zmieniły, ale też mieliśmy spotkania wyrównane do samego końca, które rozstrzygały się w ostatniej akcji. Przykładem jest m.in. rzut z jednej nogi za trzy punkty Jakuba Karolaka na zwycięstwo dla Trefla w Gdyni w grudniu 2017 roku, zwycięską dobitkę Lorinzy Harringtona w 2013 roku czy cenne zwycięstwa Arki w Sopocie. Można powiedzieć, że poziomem i atmosferą na trybunach wczorajsze derby znowu się wyróżniły, a obie drużyny swoją grą sprawiły, że nie bez powodu z utęsknieniem wyczekiwało się tego meczu. Prawie w podobnym stopniu, jak było to przeszło dziesięć lat temu.

Trefl miał więcej dobrych momentów

Co można powiedzieć o samym wczorajszym meczu? Na pewno było to starcie, w którym obie drużyny miały swoje momenty, dłuższe minuty dobrej gry. Taki Arka miała na pewno w drugiej kwarcie wygranej aż 29;16. Wtedy to 14 punktów w tej części gry rzucił James Florence. Amerykanin zaczął swoje show, które napędziło jego kolegów do lepszej gry i nadrobienia strat. Podopieczni trenera Krzysztofa Szubargi nadrobili trzynaście punktów straty, zaliczyli serię 19:2 i do przerwy wyszli na pięciopunktowe prowadzenie (42:37).

Na początku drugiej połowy swój dobry czas miał z kolei Adrian Bogucki. Podkoszowy Arki, który w pierwszej części gry miał problem, aby trafić spod kosza i prezentował się bardzo słabo, dominował na boisku przez pierwsze trzy minuty trzeciej kwarty. Rzucił wtedy osiem punktów, a Arka powiększyła prowadzenie do jedenastu punktów. Bogucki wyglądał wówczas jak nowo narodzony i grał diametralnie inaczej niż przez pierwsze 20 minut. Jednak to było wczoraj na tyle, jeśli chodzi o kluczowe fragmenty gospodarzy.

Później do akcji wkroczyli sopocianie, którzy też mieli swoich graczy z kluczowymi fragmentami. W szczególności w drugiej połowie. W trzeciej kwarcie spotkania show w Gdyni przejął Garrett Nevels. Amerykański obrońca Trefla w pierwszej połowie grał dosyć średnio tak samo jak cały zestaw obwodowy sopocian w tym czasie. Jednakże na drugą połowę Amerykanin wyszedł kompletnie odmieniony. Zaczął trafiać seriami, a dzięki jego rzutom sopocianie wrócili do gry i ponownie objęli prowadzenie. Nevels w tej części gry rzucił 15 punktów, aż trzykrotnie trafiając z dystansu. Jeszcze ciekawszy był fakt, że Amerykanin rzucił więcej „oczek” niż cały zespół Arki w trzeciej odsłonie derbowego widowiska. Nevels wziął wtedy ciężar gry na swoje barki i znakomicie go udźwignął. Później z kolei jego rolę przejął inny z liderów Trefla.

Cichy bohater, który przesądził o wygranej

Są tacy zawodnicy, którzy przez większość czasu mogą być poza meczem — nie wychodzi im nic, mało rzucają, notują straty, ale w kluczowych momentach grają jak z nut i zapewniają zwycięstwo swojej drużynie. Bez wątpienia takiego typu graczem jest Jarosław Zyskowski jr.. Reprezentant Polski ściągnięty latem do klubu z Sopotu, wczoraj przypieczętował w taki sposób już drugą wygraną sopocian w tym sezonie. W Toruniu też nie szło mu przez większość spotkania, ale w 4. kwarcie trafiał seryjnie i Trefl odniósł cenne zwycięstwo. Jak było wczoraj? Bardzo podobnie — Zyskowski trzykrotnie skutecznie przymierzył z dystansu w decydujących minutach i poprowadził sopocian do wygranej. Mieć takiego zawodnika w swojej drużynie to skarb i z pewnością popularny „Zyzio” przyniesie swoją grą jeszcze wiele radości sopockim kibicom w tym sezonie. Kibice Trefla docenili jego grę skandując pod koniec meczu głośno: “JA-RO-SŁAW! JA-RO-SŁAW!”. Dla takiej gry i momentów ściąga się do klubu tak wartościowych zawodników.

O wygranej Trefla przeważyło też moim zdaniem to, że wczoraj praktycznie każdy z zawodników, który grał, dołożył coś cennego od siebie. Rolands Freimanis miał dobre wejście z ławki w pierwszej połowie (9 punktów). Wesley Gordon poza niewielkimi fragmentami bardzo dobrze grał w obronie i na desce (14 zbiórek), gdzie miał przewagę nad parą Bogucki-Hrycaniuk. Z kolei pierwszy rozgrywający Trefla — Cameron Wells, któremu nie szło może wczoraj rewelacyjnie, trafił dwa ważne rzuty z półdystansu w końcówce spotkania, a jeden z nich (ten na 75:80) definitywnie przesądził o tym, która z drużyn wygra okrągłe, 40. derby Trójmiasta. Ważną trójkę trafił też w czwartej kwarcie Michał Kolenda.

W Arce z kolei zawiedli doświadczeni zawodnicy — kapitan Bartłomiej Wołoszyn zdobył tylko pięć punktów (1/10 z gry), a Adam Hrycaniuk skończył zawody z sześcioma oczkami na koncie, ale miał spore problemy w grze pod koszem. Jednakże kolejne double-double w tym sezonie zanotował Trey Wade (10 punktów, 11 zbiórek). W kluczowych momentach gdynianom brakowało jednak lidera, który wziąłby ciężar gry na swoje barki. Tego doświadczenia i umiejętności zabrakło gdynianom w sobotni wieczór, przez co Trefl pokonał Arkę 82:75 i odniósł 6. wygraną w tym sezonie.

Suzuki Arka Gdynia – Trefl Sopot 75:82 (13:21, 29:16, 14:21, 19:24)

Najlepiej punktujący:

Arka: Florence 18, Bogucki 12 (9 zbiórek), Wade 10 (11 zbiórek), Harris 9, Musić 9

Trefl: Nevels 21, Zyskowski jr. 14, Freimanis 13 (7 zbiórek), Kolenda 11, Gordon 9 (14 zbiórek)

Pełne statystyki z tego starcia można znaleźć TUTAJ.

Fantastyczna atmosfera na trybunach, piękne podziękowanie dla legendy

Derbowe starcie oglądało wczoraj 2675 kibiców, a wśród nich było wiele postaci związanych z polską koszykówką. Na trybunach poza Dylewiczem widzieliśmy m.in. trenera reprezentacji Polski Igora Milicicia, reprezentanta Polski Łukasza Kolendę, zawodników Zastalu Zielona Góra — Sebastiana Kowalczyka i Przemysława Żołnierewicza, czy trenera zespołu U-17 Trefla Sopot — Marcina Stefańskiego, który jeszcze przecież w ostatnim sezonie prowadził seniorski zespół Trefla. Atmosfera i poziom spotkania stały naprawdę na wysokim poziomie. Nadrabianie strat przez obie ekipy w szybkim tempie, efektowne wsady, bloki, asysty, walka o każdą piłkę, świetne serie punktowe obu drużyn. To wszystko mieliśmy we wczorajszym starciu, które było wyrównane do samego końca. Takich wyrównanych i pełnych emocji derbów Trójmiasta chcę oglądać jak najwięcej! Jest to świetna reklama trójmiejskiej koszykówki, którą czekają bardzo ciekawe miesiące. Ponownie mamy dwa zespoły, które mogą sporo namieszać w ligowych rozgrywkach i być w czołówce ligi. Tak jak jeszcze parę lat temu. A to tylko przyciągnie na trybuny jeszcze więcej (i może nawet nowych) kibiców basketu. W porównaniu z ostatnimi sezonami frekwencyjnie derby wypadały bardzo dobrze.

Przed wczorajszym meczem była też miła i wzruszająca uroczystość pożegnania Filipa Dylewicza, który latem zdecydował się na zakończenie kariery. Moment na podziękowanie był moim zdaniem idealny — 40. derby Trójmiasta. Dylewicz podczas swojej ponad dwudziestoletniej karierze grał po obu stronach barykady. W obu klubach jest bardzo ceniony i szanowany przez kibiców i działaczy, a nie ma przecież zbyt wielu takich przypadków w sporcie. Popularny „Dylu” to legenda polskiego basketu, który rozegrał też najwięcej spotkań w historii polskiej ekstraklasy (708). Dla jego popularnych rzutów z plecaka czy efektownych wsadów przychodziło się kiedyś na mecze walczącego o ligowe medale Trefla, a później Arki. Koszykarz z bardzo wysokim poziomem koszykarskiego IQ, dobrze czytający grę na boisku. Zasłużony dla całej trójmiejskiej i polskiej koszykówki. Nic więc dziwnego, że został nagrodzony owacją na stojąco przez kibiców w hali. To jest moim zdaniem jedna z najpiękniejszych form docenienia, podziękowania za tyle lat wspaniałej gry. Takich zawodników jak on nie było wielu i nie będzie.

Na koniec też słowa uznania dla obu klubów, że udało się zrobić to pożegnanie z klasą. Moment na dokonanie tego został bardzo dobrze wybrany.

Zdjęcia z tekstu zostały usunięte z przyczyn niezależnych od autora publikacji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *