„Nie jest to łatwa służba…” – POPR
9 min readByło późne zimowe popołudnie, gdy wysiadałem z samochodu przy Polance Redłowskiej w Gdyni. Pusty o tej porze roku parking rozświetlały reflektory, w świetle których krzątały się czerwone postacie. To ratownicy Poszukiwawczego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, którzy właśnie szykowali się do akcji.
Czym zajmuje się Poszukiwawcze Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe?
Wojciech Pawłowski – Prezes POPR: Zajmujemy się poszukiwaniem osób zaginionych w terenach trudno dostępnych, takich jak pola i lasy. Naszym obszarem działań jest dość często Trójmiejski Park Krajobrazowy.
Kim są osoby, których szukacie?
Są to osoby w każdym wieku, o różnym stanie zdrowia, zarówno fizycznego jak i psychicznego. Poszukujemy osób starszych – często z demencją – które nie pamiętają jak wrócić do domu, dzieci, które oddaliły się od rodziców, jak również osób aktywnych fizycznie. Na przykład, w tym roku poszukiwaliśmy rowerzysty, który uległ wypadkowi na trasie i nie mógł samodzielnie wrócić.
Dlaczego Ty przystąpiłeś do POPR?
Pochodzę z południa Polski, gdzie zawsze aktywnie działało Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe (GOPR). Gdy osiem lat temu przyjechałem na studia do Trójmiasta, szukałem podobnej organizacji na Pomorzu. Czystym przypadkiem trafiłem na POPR i tu już zostałem.
Kim są ratownicy POPR?
Ciężko jest odpowiedzieć na to pytanie jednym słowem… Powiedziałbym, że to zbieranina. Są wśród nas zarówno osoby związane zawodowo z ratownictwem: strażacy, policjanci, ratownicy medyczni, żołnierze; jak i informatycy, graficy i księgowi. Wszystkich łączy chęć pomocy drugiemu człowiekowi.
Czego brakuje ci w organizacji? Do czego dążysz jako prezes?
Głównym problemem naszej organizacji jest brak stałego źródła dochodu, przy dość dużych kosztach. Jednocześnie działalność wolontariacka jest jednym z filarów POPR, którego nie chcemy zmieniać.
Zarabiamy poprzez organizowanie kursów i zabezpieczenia medyczne, jednak jest to dość zmienny rynek i nigdy nie mamy pewności, czy będzie zapotrzebowanie na nasze usługi. Koszty paliwa, utrzymania sprzętu, zaopatrzenia ratowników w GPS, wymiany starego wyposażenia… Finansowanie działań ratowniczych jest naszym największym problemem, z którym musimy sobie obecnie radzić.
Kto może zwrócić się do POPR o pomoc?
Każdy. Nasz telefon alarmowy 506 260 784 jest dostępny całodobowo, we wszystkie dni w roku. Nasi ratownicy są przeszkoleni w zbieraniu wywiadu i udzielaniu pierwszej pomocy. Od dłuższego czasu współpracujemy z Policją i wyruszamy dopiero, kiedy zostaniemy przez nią zadysponowani. To ta służba jest ustawowo wyznaczona do prowadzenia poszukiwań, a naszą specjalnością jest pomoc w przeszukaniu terenów leśnych i trudno dostępnych. W przypadku zaginięcia zachęcamy do kontaktu z nami, ratownik dyżurny POPR na pewno pomoże osobie zgłaszającej w przygotowaniu niezbędnych rzeczy do złożenia zawiadomienia o zaginięciu na Policję i wytłumaczy dalsze kroki.
Sprzęt czeka w gotowości. Odprawa. Szukamy mężczyzny, który zgubił się w lesie.
Podział na grupy. Planista wyznacza sektory do przeszukania.
Przydzielono mnie do doświadczonych ratowników. Jako piąte koło u wozu dostaję plecako-apteczkę, reszta bierze GPS i radio.
Temperatura spada poniżej zera. Wyruszamy.
Rozważmy taką sytuację: Mój brat wyszedł z domu, nie powiedział dokąd, i nie ma go od 5 godzin. Czy powinienem się już martwić? Co mam robić?
Staramy się walczyć z mitem, powielanym w prasie czy w filmach, że zaginięcie można zgłosić dopiero po 24 czy 48 godzinach. Jeśli przypuszczamy, że coś się stało, że twój brat zazwyczaj wracał o tej porze ze spaceru, a teraz go nie ma, jak najbardziej jest to podstawa do rozpoczęcia poszukiwań. Nie obawiajmy się, tylko zgłaszajmy zaginięcie! W działaniach poszukiwawczych najistotniejszy jest czas. Im szybciej wyruszymy na poszukiwania, tym więcej czasu mamy na odnalezienie zaginionego.
Na naszej stronie, w zakładce „porady” wypisaliśmy, co należy zrobić w przypadku zaginięcia. Moja rada: bądźmy cały czas w telefonicznym kontakcie, zgłośmy zaginięcie i nie zostawiajmy pustego domu. Zaginiony może powrócić do miejsca swojego zamieszkania i najgorsze co się może wydarzyć, to sytuacja, w której osoba „odbije się” od zamkniętych drzwi.
Czy były takie wezwania, które zostały z Tobą na dłużej?
Spośród tych ponad stu akcji, w których miałem okazję uczestniczyć, przychodzą mi na myśl poszukiwania miłośnika sztuki survivalu, który zaginął w Gdyni. Doznał urazu i nie mógł się przemieszczać. Pomimo trudnych warunków – śnieg i niskie temperatury – udało się odnaleźć mężczyznę i ewakuować do szpitala. Inna pamiętna akcja: kobieta, zgłaszająca zamiary samobójcze, której poszukiwaliśmy w Gdańsku wraz ze strażakami. Odleźliśmy zaginioną i udzieliliśmy jej pierwszej pomocy.
Niestety, pamiętam również wyjazdy, kiedy nie zdążyliśmy pomóc osobie zaginionej. Odnalezienie ciała jest jednak równie ważne, aby rodzina mogła zamknąć pewien okres i nie musiała żyć w niepewności.
Chyba nie można o to zapytać elegancko: jak wygląda statystyka? Ile osób zaginionych udaje się odnaleźć? Jak często docieracie z pomocą za późno?
Obecnie nie dysponujemy taką statystyką, pojawi się dopiero w przyszłym roku. Często dowiadujemy się o finale poszukiwań dopiero po jakimś czasie, kiedy zaginiony odnajduje się żywy w innym mieście lub ujawnione zostaje ciało. Jeśli dobrze pamiętam, według statystyk policyjnych, 90% zaginionych zostaje odnalezionych w ciągu trzech dni.
Trudny teren. Zbocze tak strome, że dosłownie wciągamy się za ręce na górę. Współpraca w POPR to podstawa. Cały sektor musi zostać dokładnie przeszukany.
Czy są takie okresy w ciągu roku, kiedy wezwań jest więcej niż średnio?
Przed pandemią faktycznie można było wyznaczyć pewne okresy aktywności. Mieliśmy sezon wiosenny – luty, marzec – i sezon jesienny – październik, listopad i kawałek grudnia. Wtedy zgłoszeń było zazwyczaj najwięcej. Latem bardziej nastawialiśmy się na zabezpieczenia medyczne, a w te dwa „sezony” przygotowywaliśmy się na poszukiwania.
Od dwóch lat, jako jedyni na Pomorzu, mamy podpisaną umowę z Komendą Wojewódzką Policji, więc ta „sezonowość” się zatarła. Wiąże się to ze zwiększoną liczbą wezwań, z dwudziestu do pięćdziesięciu rocznie. Oczywiście, są pewne daty, kiedy jest więcej zaginięć, bo aura nie sprzyja osobom w kryzysie.
Czy Święta i Nowy Rok to jedne z nich?
Jest to trudne do określenia. Przyjmujemy, że w Święta takim osobom udziela się ta weselsza atmosfera, są skupione na rodzinie, przez co mamy mniej zaginięć. Jednak zdarzały się poszukiwania w drugi dzień Świąt, gdy osoba wyszła z domu i nie wróciła.
Masz jakieś marzenie, życzenie na Nowy Rok, związane ze służbą w POPR?
Jedno z nich już się spełnia, dzięki pomocy gdynian, którzy wsparli nas w Budżecie Obywatelskim. W przyszłym roku otrzymamy wóz dowodzenia, który ułatwi koordynację działań i dotarcie do zaginionych.
Marzy mi się jeszcze siedziba dla POPR, która byłaby w stanie pomieścić wszystkie nasze pojazdy. W nich mamy czuły na pogodę sprzęt elektroniczny, który wymaga lepszych warunków garażowania, których obecnie nie mamy. Także ta siedziba to moje marzenie, które, mam nadzieję, uda się zrealizować w przyszłym roku.
Jeden sektor sprawdzony, czas na kolejny. W oddali widzimy światła latarek innych grup. Równocześnie przeszukiwany jest cały las, aby jak najszybciej dotrzeć do wychłodzonego poszkodowanego.
Jakie są według Ciebie największe plusy działania w POPR dla ratowników?
Największym plusem jest to, że jesteśmy zgraną ekipą. Wchodząc do organizacji poznasz masę ciekawych osób. Wszystkich członków szkolimy interdyscyplinarnie w zakresie poszukiwań. Ratownik POPR musi znać się zarówno na ratownictwie wodnym, wysokościowym i medycznym, jak i na technikach poszukiwawczych. Sukces w poszukiwaniach zależy od połączenia tych wszystkich dziedzin, bo takie wymagania stawia nasz teren. Z jednej strony morze, z drugiej Trójmiejski Park Krajobrazowy i Kaszuby. Służba w POPR to również wyzwanie dla osób związanych z medycyną, bo tu my sami musimy znaleźć naszego pacjenta i udzielić mu pomocy.
Mówi się o was, że jesteście najlepsi na Pomorzu…
Ze skromności, potwierdzę. (śmiech)
Cieszy nas to i jesteśmy z tego dumni. Staramy się utrzymywać najwyższy poziom, cały czas jesteśmy w gotowości. Potwierdzają to liczby: mamy najwięcej wyjazdów na Pomorzu, jesteśmy wśród pięciu najbardziej aktywnych jednostek w Polsce. Oczywiście nie chodzi o ilość, tylko o jakość i to na nią kładziemy największy nacisk. Nie sztuką jest przejść się na spacer po lesie. Nasze zadanie to skrupulatne przeszukanie i wykluczenie lub potwierdzenie obecności zaginionego w danym sektorze poszukiwań.
Jako ostatni wracamy do bazy. Nie udało się odszukać zaginionego, który teraz grzeje się z nami przy ognisku. Choć od początku wiedzieliśmy, że to tylko ćwiczenia, byliśmy zdeterminowani by jak najszybciej odnaleźć człowieka. Pozorant opowiada, że jeden z ratowników dosłownie się z nim minął. Opis pasuje do mnie. To tylko unaocznia, jak ciężkie są poszukiwania i jak jeden błąd może zaważyć na powodzeniu całej akcji. Dlatego ważne jest szkolenie, które w POPR trwa cały czas.
Służba w POPR jest zapewne wymagająca fizycznie, jak również psychicznie. Co jest, według Ciebie, najtrudniejsze w byciu ratownikiem POPR?
Każdy ratownik odpowie na to pytanie trochę inaczej. Dla jednych najtrudniejsza jest rozmowa z rodziną osoby zaginionej. Uzyskanie pełnych informacji jest kluczowe dla naszych działań, a osoby w kryzysie często pomijają istotne szczegóły. Dla innych trudne jest odnalezienie zaginionego, zarówno żywego jak i martwego. Ujawnienie ciała jest samo przez się stresogenne, ale kiedy jest się przemoczonym i zmęczonym, udzielenie pomocy poszkodowanemu również może być obciążające psychicznie. Nie mówiąc już, że wstawanie o pierwszej rano, poszukiwanie przy temperaturze minus piętnaście stopni Celsjusza w niesprzyjającym terenie, jest trudne nawet dla osób o dobrej sprawności fizycznej.
Nie jest to łatwa służba, ale niezwykle satysfakcjonująca. Starsi ratownicy, którzy są w POPR od ośmiu czy dziesięciu lat zapewne potwierdzą, że POPR wciąga…
Kiedy występują trudne sytuacje, ratownik zostaje z tym sam, czy może liczyć na pomoc ze strony organizacji?
W POPR nikt nie zostaje sam, co nie jest takie oczywiste w innych organizacjach. Mamy swoje struktury, więc pomoc można uzyskać u naczelnika, kierownika sekcji i u każdego ratownika. Współpracujemy również z psychologami z grupy „NIE MA NIE” z Gdańska, którzy od dwóch lat udzielają bezpłatnego wsparcia naszym ratownikom w kryzysie.
Kto może zostać ratownikiem POPR? Czy studenci też mają szansę?
Ratownikiem może zostać każdy, kto skończył osiemnaście lat. Nie mamy żadnego limitu wieku czy jakichś trudnych testów wstępnych. Przeważnie do POPR nie zgłaszają się osoby przypadkowe, tylko takie, które już coś o nas wiedzą, bo nie jesteśmy tak medialni, jak chociażby strażacy. Nie pokazujemy się, a jak już się gdzieś pojawiamy, to zaraz wchodzimy w las i znów nas nie widać. (śmiech)
Nie wymagamy wykształcenia medycznego, każdego szkolimy od zera z nawigacji, pierwszej pomocy i technik poszukiwań. Tak jak już mówiłem, choć ratownicy POPR są bardzo różnorodną grupą, nikt nie ma problemu, żeby u nas działać.
Słyszałem, że prowadzicie cykliczne rekrutacje. Kiedy będzie następna?
Prowadzimy nabór dwa razy do roku. Najbliższy powinien się odbyć na przełomie marca i kwietnia 2022. Zapraszam do śledzenia naszego profilu na Facebooku oraz naszej strony. Tam pojawią się wszystkie informacje dotyczące rekrutacji.
Zziębnięty wsiadam do samochodu. Dla mnie poszukiwania się skończyły, ale ratownicy POPR cały czas są w gotowości. Gdy tylko rozlegnie się alarm, w każdych warunkach i o każdej porze stawią się, by pomóc drugiemu człowiekowi.