Betis wiceliderem na gwiazdkę?

fot. pixabay.com

Chyba nie trzeba nikogo zdrowo trzymającego się przy zmysłach utwierdzać w przekonaniu, że Real Madryt powoli zmierza do autostrady po mistrzostwo Hiszpanii. Już większy sens ma dysputa o możliwościach Sevilli, która ślamazarnie (acz jednak) próbuje dogonić Królewskich. Tylko co u licha na trzecim miejscu w tabeli robi Betis?

Piłkarze z Benito Villamarin niepostrzeżenie zbliżyli się do pleców dwóch liderujących w La Liga klubów. Niepostrzeżenie, bo pięli się w górę tabeli powoli. Żaden z obeznanych dziennikarzy nie postawił Betisu w roli rozdającego karty w tym sezonie. Szczególnie kiedy przegrywali swoje potyczki z największymi przeciwnikami. Nawet nie można powiedzieć, że przegrywali. Podopieczni Manuela Pellegriniego byli w tych starciach niewidoczni. Błądzili jak dzieci we mgle. Mogliśmy spodziewać się kompletnie czego innego, bo Betis w tym sezonie ofensywną grą zaskakuje. Pozytywnie. Ale po kolei…

Setién zaszczepił styl

W sierpniu ruszył obecny sezon La Liga. W tym też miesiącu Manuel Pellegrini zaczął drugi rok pracy w stolicy Andaluzji. Chilijczyk w kampanii 2020/2021 doszedł z Betisem do 6. ligowej lokaty, która zapewniła też fazę grupową Ligi Europejskiej. Verdiblancos wrócili tam po dwóch latach nieobecności. Wówczas prowadził ich jeszcze Qique Setién. Przyznam się bez bicia. Byłem fanem tamtego Betisu. Duże posiadanie piłki, kreatywne akcje. Nieprzypadkowe były porównania z Barceloną. Zresztą sam Setién nie ukrywał, że uwielbia styl Dumy Katalonii. To wyznanie (no i oczywiście gra jego drużyny) pośrednio załatwiło mu posadę trenera na Camp Nou. Bolesne to było doświadczenie. I dla Setiéna, i dla fanów Barçy (za opus magnum tego cierpienia można uznać słynne 2:8 z Bayernem w Lidze Mistrzów).

Wróćmy jednak do Betisu z tamtego okresu. Drużyna była dyrygowana przez Sergio Canalesa, Williama Carvalho, Andresa Guardado i Giovaniego Lo Celso. Na Villamarín grano piłkę przyjemną dla oka i skuteczną, ale do czasu. Ekipa Setiéna uwielbiała wypuszczać zwycięstwa w ważnych momentach. Szczególnie w jednym tygodniu lutego, kiedy przegrała rewanże ze Stade Rennais (1/16 LE) i Valencią (1/2 Pucharu Króla). W sezonie 19/20 nowym szkoleniowcem został Rubi, który wcześniej wprowadził Espanyol na europejskie salony. Przygoda skończyła się 15. miejscem w Primera. Trzeba było znaleźć nowy koncept. I tak w 2020 roku w Sevilli znalazł się Manuel Pellegrini.

Wróżka odczarował piłkarzy

W obecnym pierwszym składzie Verdiblancos pomocnikami pamiętającymi setienową tiki-takę są Andres Guardado i Sergio Canales. Pellegrini odkurzył tego drugiego już w poprzednim sezonie. Wydawałoby się, że ta sama sztuka uda się w przypadku Williama Carvalho. Jednak defensywny pomocnik tylko na krótko wypalił formą w październiku. Portugalczyka zastąpił więc Guido Rodríguez ściągnięty w styczniu ubiegłego roku z ligi meksykańskiej. Serduchem ekipy z Estadio Benito Villamarin jest bezapelacyjnie Nabil Fekir. Były piłkarz Lyonu imponuje swoim dryblingiem i kreatywnością w rozegraniu. Nic dziwnego, że gra w tym sezonie u Pellegriniego tylko na „10”, mimo że wcześniej był rozrzucany przez Chilijczyka po skrzydłach.

Jakby jednak drużyna pięknie nie grała, trzeba zdobywać bramki. Efektywność była bolączką Setiéna, Rubiego, a nawet obecnego trenera w ubiegłym roku. Na trafienia Borjy Iglesiasa (zabrał go ze sobą w walizce z Espanyolu Rubi) trzeba było trochę poczekać. W sezonie 2020/2021 strzelił 11 bramek. Teraz znów jest rezerwowym. Powodem, a właściwie dwoma powodami są Willian José i Juanmi. W duecie zdobyli już 16 goli. Jednak na omówienie najbardziej zasługuje 2-krotny reprezentant Hiszpanii. Juanmi przybył do Sevilli w 2019 roku z Realu Sociedad za 8 milionów euro. W całej swojej karierze zaliczył dwucyfrową liczbę trafień tylko raz. W sezonie 2016/2017 zdobył 11 goli. W połowie obecnego ma ich już 10. Według wyliczenia expected goals strzela więcej niż powinien! Juanmi trafia do siatki rywala nawet w trudnych pozycjach. Jednak najciekawsze jest to, że najlepszy hiszpański strzelec w Primera jest najczęściej ustawiany na skrzydle. Boiskową „9” dzierży Willian José.

Nie samym atakiem żyje drużyna

Betis stawia na ofensywę. Mecze zielono-białych ogląda się z przyjemnością. Dużo się w nich dzieje. Lecz często nie po myśli naszych bohaterów. Granie do przodu przyniosło w tym sezonie już 50 goli strzelonych. Gorzej wygląda defensywa. Choć nie jest tragicznie. 32 stracone bramki jednak nie świadczą o szczelnym bloku obronnym. Na razie bilans grania wesołej piłki wychodzi na korzyść Pellegriniego. Na przyszłość będzie trzeba pomyśleć nad pewną stabilizacją. Po pierwsze bramka. Trener co chwila wymienia swoich golkiperów: Claudio Bravo i Ruiego Silvę. To na pewno nie poprawia zgrania ze środkowymi obrońcami, którzy sami nie grają od deski do deski. Najwięcej razy (12) na murawie meldował się Edgar Gonzalez. Wydaje się, że na chwilę obecną podstawowymi stoperami są Victor Ruiz i Marc Bartra. No właśnie, wydaje się. Bartra zagrał ostatnio dopiero szósty mecz w La Liga. Wcześniej nie mógł dojść do siebie po kontuzji. Na ławce przesiaduje Germán Pezzella (9 spotkań), tylko czekający na jakiś dołek formy któregoś z kolegów.

Takiej zagwozdki Pellegrini nie ma z bocznymi obrońcami lub wahadłowymi (w zależności od ustawienia). Po lewej stronie śmiga niezmordowany Alex Moreno, po prawej próbujący wrócić do lepszej formy Hector Bellerín (na razie wypożyczony z Arsenalu). Co prawda ta dwójka więcej pracy musi wykonać w defensywie, bo tam błędy zdarzają się dość często. Choć nie częściej niż udane rajdy między obrońcami rywali (szczególnie w przypadku ostatniego meczu z Sociedad, gdzie Alex Moreno strzelił 2 gole!).

Może z lepszymi też się da?

Betis powoli wspinał się w ligowej tabeli, można było się zastanawiać czy pierwsza czwórka jest w ich zasięgu. Z zespołami średniej klasy Verdiblancos radzą sobie znakomicie, ale z wielkimi już nie do końca. Pellegrini przegrał w tym sezonie z Realem Madryt, Atlético, Villarealem i w derbach z Sevillą. Najgorszym meczem było wyjazdowe starcie z Bayerem Leverkusen w Lidze Europy. Porażka 0:4 skutkowała też czerwoną kartką dla Nabila Fekira, który frustrację chciał wyładować na rywalu. Betis w tych spotkaniach był wypunktowany, bezsilny. Szczególnie w ofensywie, będącą jego wizytówką.

Może coś się jednak powoli zmienia. Pod koniec listopada przyszła wygrana na Camp Nou 1:0, a potem też rozbicie Realu Sociedad na własnym podwórku aż 4:0. Oczywiście, piłkarze z San Sebastián mają lekką zadyszkę i ostatnio w lidze przegrywają jak leci. Oczywiście, Barcelona jest w poważnym kryzysie i każdy może z nią wygrać. Natomiast zdobyte punkty nie pytają o jakość rywala. Betis wskoczył na plecy Sevilli (traci do niej punkt) i jeśli dobrze pójdzie, może na święta być wiceliderem całej ligi. Aby do tego doszło podopieczni Julena Lopeteguiego muszą zremisować dzisiaj z Atlético (które w najgorszym scenariuszu dla zielono-białych pokona w środę Granadę) i przegrać w zaległym starciu z Barceloną. Betis musi zwyciężyć na San Mamés Athletic Bilbao. Do bólu nieskuteczny. Baskowie nie wygrali w lidze od końca października. Szansa więc jest spora.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dziewiętnaście − 6 =