Dzień dobry, jestem takim grajkiem i robię takie rzeczy
15 min readZ Czesławem Mozilem, czyli tym śpiewającym, spotkałem się w jednej z kawiarni w gdańskiej Galerii Bałtyckiej. Ja rozlałem kawę, on rozsypał cukier, a temu wszystkiemu towarzyszyła rozmowa dosłownie o wszystkim.
Patryk Gochniewski: Spotykam się z Tobą już jako z gwiazdorem polskiej estrady.
Czesław Mozil: – Wiesz, ja nie wiem kto jest gwiazdorem polskiej estrady, to wszystko jest irracjonalne. Dla niektórych jest się w ogóle nieznanym, a dla innych kimś, kto wzbudza emocje. I raczej bym powiedział, że właśnie z taką osobą gadasz (śmiech).
Ale z drugiej strony zobacz: pytanie za milion w „Milionerach”. To jednak wskazuje na to, że z tej niszy już wyszedłeś jakiś czas temu.
– Tak mi się zdaje. To co się działo z „Debiutem” było zaskakujące i jakby znikąd, ale późniejsze dwa lata, gdzie objechaliśmy Polskę – w sumie to już od 2002 roku – i pokazaliśmy ludziom coś, co zostało w ich pamięci. Że jest taki chłopczyk, który jeździ i gra.
Porozmawiajmy chwilę o nowej płycie. Tekstowo jest wciąż utrzymana w konwencji baśniowej, czyli mniej więcej tak, jak na „Debiucie”. Jednak tutaj poruszasz sprawy bardziej społeczne. Ale też w kwestii muzycznej – nie jest to juz hermetyczne, eklektyczne brzmienie, tylko często rozdmuchane nawet do musicalowych aranżacji kompozycje.
– Tak. Tak to się złożyło. Byliśmy w studiu i miałem możliwość zebrać swoich przyjaciół do Toya Studios i tam przez 12-13 dni bawiliśmy się. I tak się złożyło, tak po prostu wyszło. Te piosenki są takie, a jeszcze jak mam muzyków, którym daje totalnie wolną rękę do zabawy, to wychodzą rzeczy wprost cudowne. Wiesz, wtedy można się bawić i to wychodzi. Ale przyznam, że nie myślę za bardzo o tym jak ma wyglądać całość, tylko od kawałka do kawałka.
Na „Popie” znowu współpracujesz z Kasią Nosowską, Gabą Kulką i zaproszenie tych artystów nie zaskakuje. Ale już zaproszenie Nergala jest dużym zaskoczeniem. Tym bardziej, że naprawdę ciężko go poznać w tym utworze, bo nie wydziera się tak jak zawsze, tylko jest to zgrabnie przesterowane i zmienione. Poszło to w innym kierunku.
– Cieszę się, że tak mówisz. Bo nie chodziło o to, że ma być jasne, że to jest właśnie Nergal. Nie chciałem go zaprosić do kawałka, który jest mocny, tylko do spokojniejszej kompozycji, pełnej patosu. A że go znam osobiście… Spotkaliśmy się pierwszy raz w Kopenhadze, dwa lata przed wydaniem „Debiutu” i zawsze wspierał moje pomysły. Ale tutaj… Czekaj… Zaraz coś ci pokażę… Robiliśmy sesję do CKM… Ja z Nergalem jako pornoproducenci i będa zdjęcia z paniami, no więc… (śmiech). Ale wracając. Jest to bardzo miłe. Wiesz, jednym się wydaje, że to lans, ale nie taki był zamysł. Jak już mówimy o „Popie”, no to Nergal jest częścią naszej świadomości. Dwa lata temu, gdybym go zaprosił, to by się nikt nie dziwił. By powiedzieli: „A, jest taki gość”. Teraz to jest wielkie halo i pytanie, bo nagle jest głośno o Behemocie w mediach. Nie tylko przez to, że Adam jest razem z Dorotą, ale tez przez to, że dopiero dostrzeżono sukces, jaki Behemoth odniósł za granicą. Ale dla mnie to wszystko było naturalne. To były trzy osobowości, które znałem już wcześniej i to jest taki mój hołd dla nich, że tak mocno mnie wspierali.
Wróćmy na chwilę do przeszłości. Dlaczego wróciłeś z Kopenhagi do Polski?
– Ja nawet nie wiem czy wróciłem, wiesz… (śmiech). Rodzice opuścili ten kraj, zamieszkali w Danii, ale ja od małego przyjeżdżałem coraz częściej do Polski. Jak miałem swoją kapelę i z nią koncertowałem, to brałem ją też do Polski. To się tak rozwijało. Powiem ci, że tak ze cztery lata temu urodził się we mnie taki pomysł – tzn. ja zawsze go miałem – ale jakoś tak nigdy bez konkretów. Nie wiedziałem – że może będę pracował jako barman, może będę trochę grał… Nie spodziewałem się, że będę mógł żyć całkowicie z muzyki, ale to było dla mnie bardzo ważne żeby zamieszkać w tym kraju, który opuściłem, a w którym mam mnóstwo przyjaciół i im więcej koncertowaliśmy po Polsce, tym więcej przyjaciół spotykałem. Więc to było strasznie dziwne. Miałem życie w Danii, ale miałem też życie w Polsce, które rozkwitało wśród znajomych, muzyków. Ale ja tu nie mieszkałem, nie byłem tu fizycznie. I w tym momencie to jest chyba bardziej logiczne, niż… nie wiem… student z Azji, który przyjechał tutaj studiować polonistykę. To jest mój drugi dom. A teraz to bardziej Dania jest moim drugim domem. Ja traktuje Danię – nawet teraz, w czasach, gdzie te wszystkie pociągi strajkują… To wiesz, mi jest łatwiej polecieć z Gdańska do Kopenhagi za 400 zł w obie strony, bo pociąg do Krakowa kosztuje drożej.
Gdybyś miał wskazać najbardziej charakterystyczne różnice między Polską a Danią czy Polakami i Duńczykami, to co byś powiedział?
– No, nie jak u Kuby Wojewódzkiego, co było całkowicie źle zrozumiane i teraz mam dobrą okazję, żeby to skorygować (śmiech). Mam teraz mnóstwo dziwnych maili od kobiet. Bo to nie jest tak, że ja sądzę, że Polki robią gorsze laski, mnie chodziło o to, że Polki są dużo bardziej melancholijne. I ja to strasznie kocham w łóżku. Dzięki, że o to zapytałeś – czuję teraz, że wyjaśniłem o co chodzi (śmiech). A teraz na poważnie. Wiesz, Dania jest krajem bogatszym. Polska cały czas do tego dąży. Ale demokracja i gdzie kobieta przez dłuższy czas była jakby wolna… Te cechy polskości Polek w Danii zostały może przez to trochę wymazane. Ale na przykład w Polsce kobiety bardziej dbają o siebie, gdzie w Danii jest to raczej: „Jestem kobietą, nie myśl sobie, że nie poradzę sobie bez ciebie”. I tych cech jest mnóstwo. Ale też nie wiem czy to ja powinienem być tym, który spostrzega czy mówi o tych różnicach. Bo ja często nie wiem, co jest wielką różnicą. Odnoszę wrażenie, że jesteśmy bliżej siebie niż myślimy. Naprawdę. Jesteśmy dwoma krajami, które w sumie to sąsiadują ze sobą i mimo że mamy kompletnie odrębne historie, to jesteśmy blisko siebie. I teraz młody człowiek, który ma 20 czy 22 lata, to dla niego łatwiej jest wyjechać za granicę i znaleźć pracę w barze w Kopenhadze czy Anglii niż tutaj, w Gdańsku czy każdym innym polskim mieście…
Jesteś Ślązakiem z pochodzenia, ale z Danii wróciłeś do Krakowa. Ze względu na to, że tam masz najwięcej przyjaciół czy po prostu jest to najlepsze miejsce do rozwoju artystycznego?
– Ja sądzę, że absolutnie nie jest to miejsce, w którym się można rozwijać artystycznie. Wręcz najgorsze! Bo tam jest tyle chlania, tyle balów organizowanych i tam się nic nie robi, tylko chleje. To znaczy, ja teraz mówię o sobie… (śmiech). I też to krakowskie mieszkanko mało-tęgie, które mam po rodzicach. W Warszawie też mam mieszkanie, na które wziąłem kredyt. Tam też są muzycy, przyjeżdżają… Jest większy spokój. Kraków był miastem, do którego przyjeżdżałem dlatego, że mój dobry przyjaciel zaczął studiować na Jagiellońskim. A my się znamy – podobnie jak nasze matki – od małego. I tak się odwiedzaliśmy. Ja go odwiedzałem w Danii, on mnie w Polsce. No i jak go pierwszy raz odwiedziłem, kiedy zaczął studiować – miałem wtedy chyba z 18 lat – to byłem w szoku. Bo myślałem, że ja, jako emigrant, Polak wychowany za granicą, tak się różni od rówieśników w Polsce. Okazało się jednak, że praktycznie nie ma różnic. Siedzimy, pijemy wódkę, myślimy o poderwaniu jakiejś fajnej dziewczyny i o przyszłości… Co nasze studia nam dadzą i jak sobie poradzimy w życiu. I nagle spędziłem siedem sylwestrów w Krakowie. Nagle to było miejsce, do którego przyjeżdżałem, tam miałem bazę przyjaciół, do których wpadałem. A to co się stało na przestrzeni ostatnich kilku ostatnich lat, gdzie poznałem mnóstwo ludzi… Mam managerkę we Wrocławiu, pełno znajomych we Wrocławiu, mam chrzestną w Poznaniu i tak dalej. Nagle Polska stała się dla mnie takim krajem, gdzie wszędzie mogę się zatrzymać. Jak Dania była tylko Kopenhagą i niczym więcej, tak tutaj… w Gdańsku też mam przyjaciół. I nie mam czasu się nawet z nimi spotkać. Więc Kraków był na początku. Teraz bardzo rzadko tam bywam. Przez ostatnie dwa lata byłem tam może z dziewięć tygodni.
Ale w Krakowie znasz Michała Zabłockiego, który jest współautorem wszystkich twoich tekstów. Dlaczego on? Najlepiej się dogadujecie przy tekściarstwie?
– On mnie zaczepił, jak grałem koncert w Krakowie w 2004 czy 2005 roku. Był na trzech ostatnich kawałkach jak byliśmy z Tesco Value. Chociaż to już nie było Tesco Value, tylko coś, co dalej chciałem robić. Więc nazwałem to Tesco Value, ale Czesław Śpiewa się rodził. I pokazał mi trochę swoich tekstów. Większość tekstów jest zdecydowanie moich, ale Michał jest człowiekiem, który dokształca moje pomysły. To jest taki co-writing. I to jest tak, że jak będziemy mieli kolejny pomysł, to na pewno znowu się spotkamy. On mieszka jakieś 300 metrów ode mnie, więc nie będzie to trudne. To bardzo ułatwia wszelkiego rodzaju spotkania.
Mianem jakiego gatunku określiłbyś to, co grasz? Bo określenia pojawiają się różne. Że to punk, że rock, że muzyka teatralna, poezja śpiewana…
– Na żywo jest to taki teatralny, alternatywny punk czy pop-punk. Ale płyta jako płyta, w tym przypadku „Pop”, jest to po prostu alternatywny pop. To jest płyta bardzo gruba i wulgarna w swoich dźwiękach, ale też jak najbardziej jest płytą pełną patosu i zróżnicowania. Od prostych pioseneczek do skomplikowanych kompozycji. No mówię, alternatywny pop. Ale na żywo klimat jest bardzo punkowy. Nie wiem kiedy będziemy w Gdańsku, ale wtedy to będziesz mógł sam ocenić. Tym bardziej z nowym perkusistą ta muzyka nabrała zupełnie świeżej energii.
Słuchaj, powiedz jak to zrobić: trzydziestoletni facet wraca z Danii do Polski i odnosi kolosalny sukces. Praktycznie w chwilę.
– Wiesz co, no… Co ja mogę? (śmiech). Musisz pamiętać, że ja miałem 22 lata, kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Polski grać trasy. Teraz mam 31. Więc ja przez te kilka lat jeździłem po najróżniejszych miejscowościach i ludzie się mnie pytali: „Dlaczego my o tobie nie słyszymy?”. Przychodziło 30, następnym razem 50, czasem przychodziła setka osób. Sprzedawałem całkiem ładne ilości płyt. Czasem było tak, że było 30 osób, a poszło 25 płyt. Ale to nie było znane szerszej publiczności. Wydaje mi się, że oprócz szczęścia, oprócz jakiejś tam formy talentu i też współpracy z dobrymi ludźmi, poznawania takich osób, no to mnóstwo pracy. Co ja będę mówił – miałem jechać w taką trasę promocyjną. Był wypadek, trzeba było to wszystko odwołać. Dzisiaj o szóstej rano wyjechałem z Warszawy, żeby dotrzeć do Radia Gdańsk, teraz rozmawiam z Tobą, później spotkanie w Empiku i wracam do Warszawy. Więc to jest pięć godzin samochodem. Ale to jest warte. Bo jeżeli ktoś przeczyta taki wywiad albo posłucha go w radiu i powie – nawet nie musi kupować płyty, po prostu posłucha – „Kurczę, nie wiedziałem, że coś takiego jest” albo „podoba mi się”, to wszystko było tego warte.
Wspominałeś kilka razy o Tesco Value. Twój pierwszy projekt. Nie tęsknisz za tym?
– Nie tęsknię, bo Czesław Śpiewa jest kontynuacją tego wizerunku, który miałem w Tesco Value. I płyta „Pop” jest bardzo podobna do klimatów, nad którymi wtedy pracowałem. I Czesław Śpiewa jest wolniejszym, bardziej zaawansowanym Tesco Value. Mogę sobie pozwolić na różne zabiegi, różne konstelacje – mogę zagrać sam, mogę zagrać duo, jutro przyjeżdża szóstka moich przyjaciół, czyli na scenie będziemy w siódemkę i się niesamowicie z tego faktu cieszę.
Można nazwać „Pop” kontynuacją „Debiutu”?
– Prędzej kontynuacją mojej wizji muzyki. Mi się wydaje, że jest to płyta bardzo odmienna od „Debiutu”. I cieszę się, że recenzje są takie dobre. Wręcz absurdalnie dobre, dużo lepsze niż w przypadku „Debiutu” i jestem bardzo dumny z tego.
A co dalej po „Popie”?
– Mam dużo pracy w tej chwili. Wiem, że będę grał na Festiwalu Malta, bedę nagrywał na płycie Acid Drinkers, Karoliny Cichej… Biorę udział w różnych rzeczach. Wiem, że teraz musimy dużo koncertować, odwiedzić te miasta, które mieliśmy na trasie przez ostatnie dwa lata. I to jest od małych składów, mało-tęgich klubików do większych sal. No i powoli będę pracował nad różnymi rzeczami, ale chyba też by mi się jakaś przerwa przydała (śmiech). Siostra zaczyna studia w Chinach, przez pół roku, i namówiłem rodziców, żeby spędzić tam święta. Więc to będzie wielkie przeżycie. Nigdy nie byłem w Azji, a kocham tamtejszą kuchnię. Ale wracając… Chciałbym odwiedzić Polonię w wielu miejscach Europy, jeszcze raz pojechać do Stanów, bo zależy mi na tych ludziach. No, jak mówiłem, będę też się skupiał na nowych rzeczach. Robimy taki teatr taneczny „Gramy for you”. Mega awangarda! Lubię robić rzeczy tanie, offowe, bo to jest część mnie.
Będziecie w całej Polsce to wystawiać?
– Mam nadzieję że będziemy w wielu miejscach, także w Trójmieście.
No tak, tutaj mamy Teatr Muzyczny, jakby najlepsze miejsce do tego typu rzeczy.
– Tak, tu jest Iwona Pasińska, reżyserka całości, która w jakimś stopniu z Muzycznym jest związana.
Wybrałeś akordeon. Dlaczego? To jest instrument, który w pierwszym odruchu wzbudza uśmiech. Taka harmoszka.
– No bo jest harmoszką (śmiech). Akordeon jest instrumentem, do którego trzeba mieć dystans, podchodzić do niego z przymróżeniem oka. Jest to jednak cudowny instrument, który wybrałem przez przypadek. Ja chodziłem na lekcje pianina. Ale byłem kiedyś na jakimś koncercie jako dziecko, gdzie zobaczyłem akordeon i powiedziałem: „Mamusiu, zapiszesz mnie na akordeon?”. No i matka płaciła za te lekcje grania i ten instrument stał się tym, który kocham i który jest moją częścią. Każdy młody człowiek szuka jakby swojej identyfikacji, szuka siebie i ja znalazłem jakąś tam część właśnie w akordeonie. Też znalazłem małą część w piłce nożnej, grach komputerowych… Jednak muzyka zajmowała coraz więcej miejsca w moim życiu i zacząłem śpiewać pioseneczki dla ludzi.
W ogóle powiedziałeś kiedyś, że akordeonowi ufasz.
– Ojej, tak powiedziałem? Kurcze… Wiesz co, dziwne, bo teraz bym powiedział, że wręcz przeciwnie. Jest to instrument, na którym się nie czuję pewnie i swobodnie jak powinienem. Ale jest to instrument, na którym łatwo jest zagrać kilka podstawowych rzeczy. Ale żeby brzmiał ładnie, to trzeba dużo nauki, bo może to się skończyć tak, że akordeon zabrzmi po prostu jak żart.
Jako emigrant, człowiek, który większą częśc życia spędził w Danii, mówisz dość z charakterystycznym akcentem. Ludzie często Cię nie rozumieją?
– No, zależy jak szybko gadam (śmiech). Ale wiesz, od tego, że ludzie mnie nie rozumieją, po to, że to jest akcent, który ja ściemniam. A ja nie potrafię gadać inaczej, bo po prostu struny głosowe się zmieniły. Jak masz te kilka lat i przyjeżdzasz do kraju, gdzie mowią językiem, jakby mieli żabę w gradle, to jest logiczne, że głos się zniekształci. W moim przypadku już chyba nigdy nie będę mówił po polsku tak, jak ktoś mieszkający tu całe życie. On będzie się ubarwniał, stawał bogatszym językiem, ale akcent pozostanie. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Mało jest Ciebie w mediach…
– A niektórzy mówią, że jestem wszędzie… Ale to taki okres – wydałem płytę.
… i zastanawiający dla wielu jest ten sukces. Sama twórczość się obroniła, jak myślisz?
– Na to wygląda. Patrz, takie kapele jak Hey czy Kult gdzie są mediach? Nie ma w ogóle. A ludzie kochają tych wykonawców. Wiesz, ja lubię przyjechać, porozmawiać z Tobą, że wydałem płytę i zachęcić ludzi do niej, ale nie pojadę do Opola śpiewać duet z jakąś piosenkarką, gdzie nie czuję się komfortowo w takiej sytuacji. Nie pójdę tańczyć z gwiazdami – w tej chwili – bo nie potrafię tańczyć…
Pudzian też nie potrafi (śmiech).
(śmiech) No tak… Ale to też jest takie nie fair. On jest sportowcem. Pójdzie sobie potańczyć i dalej będzie silny. Ja będę brał udział w reklamach i innych rzeczach jeżeli będzie to coś, co ja czuję. Więc nie wykluczam, że będę w jakichś innych telewizyjnych show… Ja pójdę do Kuby Wojewódzkiego, bo mi się dobrze z nim gada. I o to w tym chodzi.
A jak myślisz – skąd się wziął sukces muzyczny? Żyjemy przecież w kraju, gdzie gustem kierują mainstreamowe media pełne plastikowej popeliny.
– Ale to też nie jest tak, że to dzięki temu sprzedają swoje płyty. Trzeba pamiętać, że to są trzy różne światy. Viva, Eska, RMF FM… to wszystko rzadko kiedy ma coś wspólnego z prawdziwym rynkiem muzycznym w Polsce.
Niby jest tak, jak mówisz, że to nie odzwierciedla tego właściwego rynku. Ale wciąż to nie jest w porządku jeżeli chodzi o kulturę, nazwijmy ją, wyższą.
– Może nie. Ale ja też nie jestem zwolennikiem kategoryzowania – wyższa, niższa. Ja sądzę, że jak coś się komuś nie podoba, to po prostu niech z tym nie obcuje. Jeżeli ma taką możliwość, rzecz jasna. Nie oczekujmy od Zetki alterantywnego punka w stylu Czesław Śpiewa. Chociaż, czekaj… my mamy patronat Radia Zet (śmiech). Czy muzyka jest gorsza czy lepsza ze względu na to, gdzie jest grana? Sam patronat czasem powoduje, że się odwracamy od czegoś. Ja też się z tobą zgadzam. Uważam, że za mało jest fajnych hitów w tych właśnie radiach. Czasem coś zagranicznego fajnego poleci, a później polska piosenka i człowiek się załamuje. Ale to też jest jakaś tam agenda tych stacji. I tak one chcą. Ale też żyjemy w świecie, że jak chcesz, to znajdziesz. Tylko nie zawsze jest łatwo. I jak jedziesz do małego miasteczka to możesz powiedzieć: „Dzień dobry, jestem takim grajkiem i robię takie rzeczy”. Czasem my, artyści, musimy znaleźć ludzi.
Jesteś globetrotterem. I możesz lepiej niż tylko lokalna osoba powiedzieć jaki wpływ mają media na rozwój popkultury.
– Mają ogromny. Jak się pokazujesz w programie Wojewódzkiego, to następnego dnia sprzedajesz sześćset płyt. Tylko że też jest tak: możesz być bardzo dużo w mediach, ale jak nie masz nic do zaprezentowania, to nie ważne ile będą cię lansować i tak nie wyjdzie z tego żaden fajny produkt. Więc najlepiej jest, jak jest dobry produkt, który się trzyma kupy i ewentualnie media pomagają, żeby dotarł do jak najszerszego grona ludzi.
Ale mają bardziej destrukcyjny wpływ czy kreacyjny?
– To zależy kto to robi, zależy od artysty czy osobowości. Niektóre gwiazdy muszą istnieć w tych programach, inne nie. To jest ciężki temat. Ciągnie się od osoby do osoby, od artysty do artysty, od programu do programu… Bo są niektóre programy, które są fajne, ale są też takie, że managerka nawet mi nie mówi o zaproszeniu, bo to się mija z celem, po prostu.
Są artyści, z którymi chciałbyś współpracować w najbliższym czasie?
– Mnóstwo! Cieszę się, że nagramy cover z Acid Drinkers. Ale to cicho sza! Taka zajawka tylko… Że to powstanie. Zależy od sytuacji. Czy coś konkretnego będzie. Bo nawet jeśli ma się jakichś idoli, to nie oznacza, że z nimi mądrze by było robić duet.
Rozmawiał Patryk Gochniewski
fot. materiały prasowe