Następcy Pitta #1 – Timothée Chalamet

Fot. filmweb.pl

Fakty są takie, że Brad Pitt dobiega sześćdziesiątki, a najlepsze role przypuszczalnie ma już za sobą. Żyjemy w kulcie młodości i show-biznes nie jest tu żadnym chlubnym wyjątkiem – w filmach widzimy głównie młodych artystów. Niektórzy z nich już u progu dorosłości mają ogromny potencjał i szerokie perspektywy na przyszłość. W tej serii przedstawiać będę zarys biograficzny oraz dorobek artystyczny młodych, utalentowanych aktorów amerykańskich.

Nie jestem wprawdzie kinomaniaczką, ale od czasu do czasu lubię obejrzeć coś dobrego, czy to w sali kinowej, czy we własnym pokoju. Od niedawna seanse na dużym ekranie znowu są dostępne, jednak dla mnie włączenie Netflixa na laptopie jest prawie równie atrakcyjne. Nie zdarzyło mi się jeszcze wciągnąć w żaden serial aż tak, żeby spędzić dzień (lub noc) pochłaniając wszystkie możliwe odcinki, natomiast robię coś podobnego, kiedy spodoba mi się dany aktor. Oglądam jak najwięcej filmów, w których wystąpił, nawet jeśli miał tam role drugoplanowe i nawet, jeśli produkcje te nie są najwyższych lotów.Tak było w przypadku Timothéego Chalameta. Od kilku lat jest to mój ulubiony zagraniczny aktor. Pochłaniam każdy dostępny film z jego udziałem, śledzę wiadomości dotyczące ekranizacji, w których wystąpi i zaglądam na jego profil na Instagramie.

Timothée urodził się 27.12.1995 roku jako drugie dziecko Amerykanki, Nicole Flender, i Francuza, Marca Chalameta. Ma starszą o cztery lata siostrę, Pauline, która również pracuje w branży filmowej – jako aktorka i scenarzystka. Mój idol zagrał dotychczas w 21 produkcjach, spośród których trzy będą miały swoją premierę w tym roku. Są to: komediodramat, „The French Dispatch”, dramat science-fiction, „Diuna” oraz satyra polityczna, „Don’t Look Up”.  Ja obejrzałam tylko osiem filmów, w których wystąpił, głównie dlatego, że niektóre z nich nie są legalnie dostępne w Internecie, bądź bardzo trudno je znaleźć.

Fot. filmweb.pl

Największą sławę i uznanie przyniósł artyście obraz Luki Guadagnino – „Tamte dni, tamte noce” z 2017 roku, w którym wcielił się w nastolatka o imieniu Elio. Za tę rolę został nominowany do Oscara, Złotego Globu i nagrody BAFTA oraz zdobył pięć mniej znanych nagród dla najlepszego aktora (między innymi Independent Spirit). Na ekranie partnerował mu Armie Hammer, grający Olivera – studenta, który gości u rodziców Elio i nawiązuje z siedemnastolatkiem wakacyjny romans. Film ma niepowtarzalny klimat, na który składają się: włoskie letnie krajobrazy, delikatna muzyka, odwołania do sztuki i spokojnie, wolno prowadzony główny wątek. Uczucie między bohaterami rozwija się stopniowo, każdy gest i każde spojrzenie ma znaczenie. Pozostawia to duże pole dla wyobraźni odbiorcy. Co do Timothéego, wydaje się, że on nie gra Elio, tylko po prostu nim jest. Każdy jego grymas twarzy, śmiech, płacz wygląda naturalnie i autentycznie. Przeczytałam, że do tej roli pobierał lekcje języka włoskiego i gry na fortepianie. A dzięki tej roli nauczył się, moim zdaniem, znakomitej gry aktorskiej oraz wyrażania emocji oczami w taki sposób, że widz sam je odczuwa i łzy zbierają mu się pod powiekami.

Również w 2017 roku Timothée Chalamet wcielił się Kyle’a – chłopaka Christine, głównej bohaterki filmu Grety Gerwig, „Lady Bird”. Traktuje on o życiu zbuntowanej, poszukującej swojego miejsca w świecie, uczennicy katolickiego liceum. Co stanowi o wartości tej produkcji? Naturalna, zapadająca w pamięć gra Saoirse Ronan, komizm sytuacyjny i ukazanie nastoletniego życia takim, jakie ono naprawdę jest. Wprawdzie produkcja nie zyskała u nas tak wielkiego aplauzu, jak w Stanach, ale uważam, że i tak warto się z nią zapoznać. Zdobyła przecież dwa Złote Globy i pięć nominacji do Oscara, a Timothée jak zawsze pokazał, co potrafi.

Fot. filmweb.pl

Po raz pierwszy oglądałam go w produkcji „Tamte dni, tamte noce”. Jednak mój ulubiony film z jego udziałem to „Mój piękny syn” – oparty na faktach dramat Felixa Van Groeningena z 2018 roku. Opowiada historię uzależnionego od metaamfetaminy Nicka Sheffa. Szczególnym, nieograniczonym wsparciem otacza go ojciec, David (w tej roli znakomity Steve Carell), który nie ustaje w walce o powrót Nicka do zdrowia i normalności. Okazuje mu przeogromną, bezwarunkową miłość. To poruszająca i łamiąca serce opowieść o rodzinie, pokonywaniu swoich słabości i trudnej, bolesnej, lecz nade wszystko pięknej relacji między ojcem i synem. Timothée fenomenalnie pokazał tam bezsilność, strach, cierpienie, poczucie zagubienia, ale także wolę walki i nadzieję. Za tę rolę otrzymał nominacje do Złotego Globu, nagrody BAFTA oraz kilku innych.

Zdecydowanie godna uwagi jest również kreacja aktorska Chalameta w Netflixowej produkcji „Król” z 2019 roku. To dramat historyczny Davida Michôda, opowiadający o przemianie księcia Hala z krnąbrnego, skupionego na sobie lekkoducha w silnego i mądrego władcę Anglii. Film traktuje o blaskach i cieniach władzy, dylematach moralnych, samotności i dorastaniu. Do jego niewątpliwych zalet należą świetnie zrealizowane sceny batalistyczne, piękne zdjęcia i znakomita gra aktorska nie tylko Timothéego, który ponownie mimiką twarzy potrafi przekazać wszystko, lecz także Roberta Pattisona, który wcielił się we francuskiego księcia, głównego przeciwnika Henryka V.

Fot. filmweb.pl

Młody aktor pokazał swój talent także w dramacie Grety Gerwig pt. „Małe kobietki” z 2019 roku. W adaptacji powieści Louisy May Alcott dostał drugoplanową rolę Lauriego, przyjaciela czterech sióstr March, w które wcieliły się: Saoirse Ronan, Florence Pugh, Emma Watson oraz Eliza Scanlen. Główna bohaterka, Jo March (Saoirse Ronan), mieszka i pracuje w Nowym Jorku. Wspomina dzieciństwo i młodość swoją oraz sióstr. Trudy dorastania, rywalizacja pomiędzy rodzeństwem, tęsknota, podążanie za marzeniami, odwaga i miłość – to wszystko znajdziecie w tym filmie. Warto obejrzeć chociażby ze względu na udział świetnych aktorów. Obok wspomnianej już piątki wystąpili jeszcze: Meryl Streep (ciotka bohaterek), Laura Dern (matka) oraz Bob Odenkirk (ojciec). Ten film nadaje się znakomicie także do tego, aby ocenić umiejętności taneczne Timothéego.

W czym jeszcze warto go zobaczyć? W 2019 roku wystąpił również w komedii romantycznej Woody’ego Allena „W deszczowy dzień w Nowym Jorku”. Opowiada on o parze nastolatków, która spędza weekend w najpopularniejszym amerykańskim mieście. Okazuje się jednak, że Gatsby (Chalamet) i Ashleigh (Elle Fanning) mają zupełnie inne plany na ten pobyt i nic nie dzieje się zgodnie z oczekiwaniami chłopaka. Ostatecznie spędzają czas bardzo interesująco, ale jednak oddzielnie i orientują się, że ich związek raczej nie ma przyszłości. Film wprawdzie nie robi wielkiego wrażenia, ale jest lekki, przyjemny, zabawny – w sam raz na wolny wieczór.

Wspomniałam na początku, że widziałam osiem filmów z udziałem Timothéego. Sześć wyżej wymienionych naprawdę warto zobaczyć, natomiast dwa pozostałe wyraźnie rozczarowują. Gdyby nie to, że zagrał w nich mój idol, raczej nie traciłabym czasu na oglądanie. Mowa o „Pani Stevens” (2016) i „Uwiązanych” (2014). Oba powstały jeszcze przed znakomitym dziełem Luki Guadagnino, co nie znaczy, że dopiero u tego reżysera Chalamet wykorzystał swój potencjał i zdolności. Po prostu nawet jego obecność nie ratuje wspomnianych dwóch produkcji. Jakkolwiek w „Pani Stevens” można dostrzec jakieś zalety (dowcipne dialogi, pogłębienie psychologiczne tytułowej bohaterki), to „Uwiązani” jest, moim zdaniem, zwyczajnie kiepskim filmem młodzieżowym, wyolbrzymiającym problem uzależnienia od Internetu i pornografii. Jedyne, co w tych dwóch obrazach godne uwagi, to monolog Timothéego w „Pani Stevens”, wygłaszany przez jego bohatera na szkolnym konkursie dramatycznym.

Jestem bardzo ciekawa, jak Timothée Chalamet zaprezentuje się w swoich najnowszych projektach, które będziemy mogli zobaczyć jesienią. Pomimo wielkiej sympatii i uznania, jakimi darzę tego aktora, nie zamykam się na innych artystów. W następnym artykule z tej serii opowiem Wam o kolejnym uzdolnionym przedstawicielu amerykańskiej kinematografii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *