„Nie liczą się dla mnie żadne poprzednie dokonania, jeżeli nie wniosłyby one nic do tego dzieła” – wywiad z reżyserem Janem Orszulakiem
7 min readKażdy z nas o czymś marzy. Tam, gdzie większość ogranicza się na razie do zaliczenia sesji, inni szukają sposobów na wyrażenie siebie i pokazanie światu, na co ich stać. Do tych drugich definitywnie należy Jan Orszulak, reżyser filmowy i teatralny, który w wywiadzie dla CDN opowiada o początkach swojej pasji oraz o niezwykle interesującym projekcie, nad którym obecnie pracuje.
Kończysz teraz Warszawską Szkołę Filmową, ale nie są to twoje pierwsze studia. Gdzie i co studiowałeś?
Rzeczywiście, obecnie kończę reżyserię podyplomową w Warszawskiej Szkole Filmowej. Wcześniej studiowałem na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Gdańskiego dwa kierunki: Wiedzę o teatrze (licencjat) oraz Wiedzę o filmie i kulturze audiowizualnej (magisterka).
W trakcie studiów na UG założyłeś Standby Studio – opowiedz o tym projekcie.
Można nawet powiedzieć, że założyłem go jeszcze przed studiami, a to dlatego, że zakładając Standby, nie miałem jeszcze legitymacji studenckiej! To był 2014 rok – pierwszy rok studiów na Uniwersytecie Gdańskim. Byłem wówczas zbuntowanym, wręcz wku*wionym studentem, który chciał mówić o trudnych rzeczach własnym głosem i był absolutnie zdeterminowany do założenia własnego teatru. Poszedłem więc do Kierownika Akademickiego Centrum Kultury UG „Alternator”, Pana Michała Biełuszko, i poprosiłem o przestrzeń do przeprowadzenia prób teatralnych. Zaprosiłem garstkę najbardziej uzdolnionych aktorsko przyjaciół i zaczęliśmy tworzyć… Przez lata grupa się zmieniała i, co oczywiste, powiększała. Zaczęliśmy wspólnie wystawiać coraz bardziej ambitne sztuki: „Czekając na Godota”, „Hamlet. Miłość”, „Fortynbras”, „Kordian”, czy zeszłoroczny „Superbohater umiera”. Równolegle zainteresowaliśmy się wraz z moją grupą tworzeniem filmów i jakimś cudem nam to wychodziło, co pokazały liczne nominacje na festiwalach m.in. w Cannes, USA, Brazylii, Kanadzie, Kenii, Japonii. W latach 2017-2020 istniała również druga grupa – Standby Workshops – gdzie prowadziłem roczny kurs aktorski w formie warsztatów teatralnych dla studentów. Natomiast w samym 2020 roku udało mi się otworzyć filię w Warszawie, gdzie wraz z nową grupą zadebiutowaliśmy spektaklem „Ene due rike fake” na zawodowej scenie Teatru Druga Strefa, prowadzonego przez znakomitą osobę i wspaniałego twórcę – pana Sylwestra Biragę. Niestety, COVID-19 zebrał straszne żniwo i obecnie prowadzę jedynie grupę zaawansowaną w Gdańsku, od której, co dosyć zabawne i przewrotne, zaczęliśmy.
Gdybyś miał wybierać: film czy teatr? Dlaczego?
Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał wybierać, bo to znacznie różniące się od siebie media, które dają mi tyle samo satysfakcji. Finansowo na pewno warto wybrać film, ale artystyczną duszę ciągnie jednak do teatru. Bardzo ciekawe pytanie, na które jednoznacznie nie umiem odpowiedzieć.
Porozmawiajmy o filmie. Jak wyglądały początki twojego zainteresowania tym medium?
Opowieści filmowe kochałem od dziecka, ale dopiero w wieku 18 lat wraz z przyjacielem (wówczas jeszcze aktorem) Grzegorzem Gawlistą po obejrzeniu filmu Wojciecha Smarzowskiego „Pod mocnym aniołem” stwierdziliśmy, że chcemy stworzyć coś własnego. Razem napisaliśmy scenariusz, inspirując się wspomnianym filmem, wspólną improwizacją aktorską, ale i blogami prawdziwych młodych alkoholików. Początkowo, „Ostatnia kolejka” miała być pierwszym spektaklem Standby Studio, a nasze dzieło filmowe jedynie jego zwiastunem, ale podczas zdjęć postanowiliśmy dokręcić kilka scen i tak powstał pierwszy wyreżyserowany przeze mnie film, który kilka lat później, bo w 2018 roku, trafił na International Festival Entr’2 Marches w Cannes oraz na kilka innych festiwali. Tak właściwie zaczęła się ta moja historia…
Liczysz na sławę i kolejne wygrane festiwale, czy samo uprawianie sztuki jest dla Ciebie spełnieniem?
Jako gówniarz z pewnością liczyłem na sławę, ale im jestem starszy, tym bardziej liczy się dla mnie sam proces tworzenia danego dzieła. Móc wypowiedzieć się na jakikolwiek temat za pomocą teatralnego czy filmowego medium to największa frajda na świecie! Zresztą, zdecydowanie lepiej jest być docenionym za swoją ciężką pracę, niż po prostu „sławnym”. Sława przychodzi i odchodzi…
Powstaje Twój film dyplomowy „(U)czucie”. Na stronie crowdfundingowej zrzutka.pl nazywasz go „zaangażowanym”. Piszesz, że chcesz „przekazać bardzo ważne wartości społeczne – miłość, tolerancję i, przede wszystkim, walkę o wolność” – to duże słowa…
Nie wiem, czy duże. Dla mnie te trzy słowa to właściwie fundament ludzkiej egzystencji. Bez nich przestajemy być ludźmi. Ten film mówi dokładnie o tym. Pokazuje w przewrotny sposób, jak bardzo te wartości są ważne w naszym życiu. A najlepiej pokazują to bodaj ostatnie marsze wspaniałych i silnych polskich kobiet, o których i, przede wszystkim, dla których jest ten film.
Inspirujesz się „Procesem” Kafki – to tekst często nierozumiany, nie boisz się, że Twój film będzie zbyt wysublimowany, przeznaczony tylko dla wąskiej grupy odbiorców? Czy właśnie taki jest zamysł?
Dla mnie „Proces” był lekturą szkolną. Nie wiem, czy tak jest nadal, ale jak pytam różnych znajomych, to zazwyczaj znają podstawową koncepcję tej powieści. Zresztą, kocham łączyć sztukę z rozrywką w odpowiednich proporcjach – inspirujemy się też m.in. oscarową „Historią małżeńską”, ale również innymi ciekawymi formami wizualnymi. Taki dosyć nietypowy mix powinien trafić do każdego, a nie tylko do wąskiej grupy odbiorców.
Poza zawodowymi aktorkami zatrudniasz członków Standby Studio i znajomych ze studiów. Dajesz im szansę, czy to raczej kwestia wieloletniej współpracy i rozumienia się bez słów?
Czas „znajomych ze studiów” skończył się w Standby Studio już kilka lat temu. Od co najmniej trzech lat przyjmujemy do naszych szeregów osoby tylko i wyłącznie po przejściu naboru, który rokrocznie jest coraz bardziej wymagający. Z doświadczenia nauczyłem się też, że wspomniane przez ciebie „rozumienie się bez słów” w tak trudnej i kreatywnej pracy jest raczej wynikiem kilku lat solidnej oraz stałej współpracy.
Celem zbiórki jest 10 000 złotych. Poprzedni film, „Dziewczynkę z zapałkami”, zrealizowałeś za połowę tej kwoty. W co zostaną zainwestowane te pieniądze?
Pozwolę sobie poprawić, ponieważ ostateczny tytuł naszego poprzedniego filmu to „Lala z zapałkami”. Rzeczywiście tamta produkcja potrzebowała mniejszego nakładu finansowego, choćby przez zaledwie 7-minutowy metraż. Obecny film „(U)czucie” – tytuł roboczy, to już dłuższa, 15-minutowa produkcja, która z pewnością potrzebuje jeszcze lepszego sprzętu z zakresu optyki obrazu, realizacji dźwięku i oświetlenia. Sprzęt, który chcielibyśmy zakupić za te pieniądze, zapewni nam najwyższą jakość końcową dzieła, dzięki czemu będziemy mogli myśleć o wysłaniu go na najbardziej prestiżowe festiwale międzynarodowe i spełnić marzenia!
Hipotetycznie: zebrałeś pieniądze, nakręciłeś ten film, zmontowałeś i teraz siadasz, by go obejrzeć. Jak myślisz, jak zareagujesz, widząc skończone dzieło?
Jak na każde dzieło – czyli ciesząc się, że w ogóle powstało. Jest tyle czynników, które mogłyby stanąć na drodze podczas tworzenia filmu, że trzeba się cieszyć, iż w ogóle powstał. Oczywiście, gdzieś z tyłu głowy pojawiłoby się krytyczne oko twórcy, ale tylko po to, by wyciągnąć wnioski, żeby każda następna produkcja była lepsza.
Biorąc pod uwagę Twoje liczne dokonania i sukcesy, jak ważnym filmem jest dla Ciebie (U)czucie?
Na ten moment – najważniejszym w karierze, bo jest moim filmem dyplomowym w celowo wybranej przeze mnie szkole filmowej. Nie liczą się dla mnie żadne poprzednie dokonania, jeżeli nie wniosłyby one nic do tego dzieła. Mam jednak nadzieję, że poprzednie doświadczenia odegrają kluczową rolę w stworzeniu jak najlepszego filmu.
Co powinienem zrobić, żeby mieć szansę obejrzeć (U)czucie i doświadczyć tego wszystkiego, co mi, widzowi, obiecujesz?
Jeżeli chciałbyś obejrzeć go szybciej niż wszyscy, to z pewnością powinieneś wpłacić choćby złotówkę na zrzutkę, która organizujemy. Wtedy będziesz mógł niczym producent filmowy z prawdziwego zdarzenia, napisać nam opinię o tym, czy film ci się podoba. Oznacza to, że obejrzysz go tuż po zmontowaniu ostatecznej wersji filmu! W drugiej kolejności obejrzą go wszyscy inni, mniej więcej po roku od zmontowania ostatecznej wersji. W tym przypadku będzie to dopiero kwiecień lub maj 2022.
Zapewne zdajesz sobie sprawę, że wielu studentów, tak jak Ty kiedyś, marzy o uprawianiu sztuki na własnych warunkach. Masz jakieś rady dla wszystkich, którzy chcieliby podążać ścieżką, którą Ty obrałeś?
Nie czuję się jeszcze kompetentny w wygłaszaniu tak dalekosiężnych słów. Ale na swoim przykładzie mogę tylko powiedzieć, że wszystkie oklepane formułki o odwadze i ciężkiej pracy się sprawdzają. Z tym że trzeba słuchać samego siebie, a nie żadnego coacha, rodzica, czy innych ludzi. To w końcu nasze życie i nikt za nas go nie przeżyje…