“Ciekawi mnie wszystko, co jest inne” – wywiad z Wiesią Szypelt

Fot. J. Potrykus

Pomimo panującej pandemii, przeżywa najlepszy rok w swoim życiu. Śpiewa, tworzy własne utwory oraz teledyski, a dla innych jest trenerem wokalu oraz swoistym mentorem. Pochodząca z Wejherowa Wiesia Szypelt opowiedziała nam m.in. o tym, co jej pomogło uwierzyć w siebie oraz w jaki sposób może dzielić się swoją pasją do muzyki. 

Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką? Czy już od małego łączyłaś z nią swoją przyszłość? 

Zaczęła się, gdy miałam 5 lat, kiedy zobaczyłam w telewizji teledysk Michaela Jacksona. Od tego momentu zakochałam się w muzyce. Stwierdziłam, że to moje życie i że chcę robić to, co on, czyli śpiewać, tworzyć piosenki.  

Chodziłaś do szkoły muzycznej? 

Gdy miałam 8 albo 9 lat, chodziłam przez pół roku do prywatnej szkoły muzycznej na lekcje gry na pianinie do pewnego nauczyciela. Potem niestety odszedł, w sumie z mojego powodu, bo pokłócił się z dyrektorką. Chciał, żebym poszła do państwowej szkoły muzycznej, jednak ona była innego zdania. Kiedy już go nie było, nie chciałam iść do żadnego innego nauczyciela. Był bardzo wymagający. Wystarczyło to, co przekazał mi w ciągu tego pół roku i zaczęłam uczyć się sama. Można powiedzieć, że z jednej strony nauczyłam się podstaw, a potem zostałam samoukiem. Z czasemkiedy byłam jeszcze mała, zaczęłam uczestniczyć w imprezach artystycznych, występach teatralnych, muzycznych. Bardziej rozwinęło się to na studiach – najpierw edukacja artystyczna w Słupsku, a potem w Akademii Muzycznej w Gdańsku, w której zdałam magisterkę.  

Jakie są Twoje największe inspiracje muzyczne? 

Niezmiennie, od kiedy miałam 5 latMichael Jackson oraz wszelkie wokale alternatywne. Można powiedzieć, że sama jestem swego rodzaju odmieńcem, ponieważ mój wokal jest charakterystyczny. Osoby zajmujące się muzyką zastanawiały się, dlaczego mój głos wibruje i nie brzmi jak typowo polski głos. Były sytuacje, że zaglądali mi nawet do gardła. Po czasie wysnuli wniosek, że mam je ułożone jak Afroamerykanie i stąd też inną barwę. Potem była to swego rodzaju przeprawa, bo nikt nie chciał, żebym śpiewała z innymi, tylko solo. Powinnam to odebrać jako wyróżnienie, ale dla mnie było to przykre. Dopiero teraz zaczynam zbierać do kupy swój wokal i iść w alternatywnym kierunku. Sama również uczę osoby, które mają tego typu wokal, jest ich obecnie bardzo dużo. Brzmią w sposób typowo afroamerykański, porównywalnie do Sanah czy Amy Winehouse. Emisja ich głosu jest zupełnie inna, co wynika z genetyki, ułożenia aparatu, żuchwy. Staram się im przekazać to, czego sama nie dostałam.  

Czy jest jeden określony gatunek muzyczny, w którym czujesz się najlepiej? Czy jest to muzyka alternatywna? 

We własnej twórczości najlepiej czuję się z akompaniamentem pianina, w czymś lekkim. Kiedyś uwielbiałam mocniejsze, aktorskie piosenki, nastawione bardziej na przeżywanie. Bawiłam się też rockiem wraz z zespołem bigbitowym NonStop, z którym koncertowaliśmy. Jednak teraz bardziej skłaniam się ku autorskiej muzyce, która mówi o bolesnych, ciężkich rzeczach, ale w lekki sposób. Sam akompaniament pianina też nie jest jakiś skomplikowanyWłaśnie ta prostota zaczęła mnie ekscytować. Trudno mi powiedzieć, jaki to gatunek, ale nazwałabym to raczej muzyką alternatywną. 

Oprócz muzyki zajmujesz się też aktorstwem. Występowałaś między innymi w produkcjach TVN-u czy Polsatu. Dlaczego zdecydowałaś się na pójście w tym kierunku?  

Jeszcze 5 lat temu byłam bardzo nieśmiała, miałam ogromny problem, bo nie mogłam spełnić się w muzyce ani sztuce. Wstydziłam się występować nawet przed jedną osobą. Miałam duże kompleksy i niskie poczucie własnej wartości, czego powodem była właśnie ta odmienność. Postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. Uświadomiłam sobie, że wszystkie produkcje jak paradokumenty, seriale czy nawet teledysk Krzysztofa Zalewskiego, w którym udało mi się wystąpić, pomogły mi się otworzyć. Musisz po prostu stanąć, zagrać, ale z drugiej strony nie ma też wielkich wymagań. Niektórzy reżyserzy byli z dobrych szkół aktorskich, dlatego potraktowałam to jako swego rodzaju warsztaty teatralne, za które mi dodatkowo płacono. Grę w tego typu produkcjach zaczęłam mniej więcej 3 lata temu, a poskutkowało to po prostu wspaniale. Wszelkie blokady, traumy i kompleksy poszły w odstawkę. Dzięki temu mogę pomagać innym, być czyimś mentorem i sama się nie wstydzę. Cel został osiągnięty. Osobiście miło wspominam pracę na tamtych planach. Wcześniej byłam zawsze delikatna, a tam nie było na to miejsca. Musiałam wstać, pojechaćnie przespać nocy, dojechać do Warszawy i stanąć na wysokości zadania. Nie dość, że była to terapia, to jeszcze swego rodzaju hartowanie.  

Ludzie krytykują tego typu paradokumenty, a dzięki nim możesz zyskać nowe, inne doświadczenie, otworzyć się, nauczyć pracy przed kamerą.   

Właśnie. Gdy zaczęłam grać w paradokumentach, najpierw wszyscy moi znajomi się z tego śmiali. Tylko że przy pierwszym moim zleceniu okazało się, że zagrałam bardzo dobrze. Potem byli “Gliniarze”, a to jest trochę lepszy gatunek wśród tego typu programów. Właściwie brałam udział w 12 albo 13 takich produkcjach. Spowodowało to, że zmienili podejście i nie raz pytali, jak można się do nich dostać, choć zaznaczali, że nie mają do tego odwagi i się wstydzą. Dla mnie nie ma w sztuce, że coś jest gorsze lub lepsze. W szczególności, że dzięki udziałowi w paradokumentach nauczyłam się grać przed kamerą, w czym pomogli mi świetni reżyserzy, którzy zauważyli, że mam do tego umiejętności. Od razu dawali mi znakomite wskazówki. Nie żałuję tej decyzji. Sami moi znajomi zobaczyli to od innej strony i wyluzowali w tym temacie.  

Czy trudno jest dostać rolę w takim programie? 

Powiem szczerze, że nie jest to aż tak proste, jak mogłoby się wydawać. Z tego powodu, że za każdym razem ocenia cię reżyser. Na początku musiałam jechać na jeden, drugi czy trzeci casting, bo przykładowo reżyserka nie mogła się zdecydować i przez to jechałam parę razy “w ciemno”. Z czasem wiedzieli, jak gram i co można ode mnie wymagać. Jednak, gdy ktoś się nie sprawdzi, to nie jest już łatwo. 

fot. Klaudia Bartecka

Wracając do muzyki. Jesteś nauczycielką wokalu w Szkole Muzycznej “Yamaha”, w której uczysz innych ludzi śpiewu i masz możliwość dzielenia się swoją pasją do muzyki. Co najbardziej lubisz w tej pracy? 

Osobiście nie staram się nawet nazywać siebie “nauczycielem wokalu”. Tak jak mówiłam w kwestii wokalu alternatywnego – mój sposób pracy jest na tyle inny, że nie pracuję schematycznie. Uczę wokalu holistycznie, czyli ze wzorcami w podświadomości, przekonaniami, intuicją. Traktuję wszystkich indywidualnie i rozwijam ich wokal właśnie pod kątem tej indywidualności artystycznej. Widzę siebie bardziej jako mentora, trenera i powoli jako producenta. Moim marzeniem zawszbyło produkowanie utworów, pomaganie ludziom w tworzeniu muzyki powoli zaczyna się to udawać. Także nie nazywałabym siebie “nauczycielem wokalu”, raczej idę w kierunku “trenera wokalu alternatywnego”, bo ciekawi mnie wszystko, co jest inne, odmienne i wszystko, w czym jest coś charakterystycznego. Najbardziej w tej pracy lubię prawo przyciągania. Okazuje się, że przychodzą do mnie osoby, które mają głosy alternatywne i właściwie nie uczę żadnej, która ma predyspozycje do normalnego, zwykłego śpiewania. Każdy ma jakąś osobowość albo inny głos. Cieszy mnie to, że mogę obcować z ludźmi, którzy mają w sobie coś ciekawego. Nie lubię się nudzić. Nauczanie wokalu polega na jakimś schemacie, wykonywaniu określonych ćwiczeń i ich powielaniu, a ja za tym nie przepadam.  

Przez pandemię koronawirusa ten rok jest ciężki w szczególności dla artystów. Wasza działalność jest ograniczona przez odgórne obostrzenia, przez które nie możecie występować. Jak sobie z tym radzisz? 

Świetnie! Na ten etap pracowałam całe życie. Wiedziałam, że ten rok będzie dla mnie owocobraniem i pandemia mi w tym nie przeszkodziła. Z jednej strony odczuwam wewnętrzną złość, żal, ale cały materiał, dosłownie wszystko, co przygotowałam, przeznaczyłam na ten rok. Czułam się gotowa wewnętrznie. Nie mam problemu z dostosowaniem się do rzeczy, które trzeba robić online – przykładowo z ogarnięciem jakichś konkursów. Nie przeraża mnie, że teraz nie mamy występów z moim zespołem, bo potrafię znaleźć koncert online. Niedawno miałam występ na gali, bo brałam udział w plebiscycie “Dziennika Bałtyckiego”. Ciągle coś się dzieje. Teledyski czy produkcje – to wszystko można robić zdalnie, więc jeśli ktoś się przestraszy tej sytuacji, nie jest elastyczny i nie potrafi się dostosować, to będzie mu ciężko. Natomiast, sama się z tego śmieję, mam najlepszy czas w moim życiu. Sukces za sukcesem. Podobnie moi uczniowie przeżywają teraz dobry okres i robią ogromne postępy. Oczywiście brakuje mi koncertów, ale nic się na to na razie nie poradzi. Teraz jednak trzeba nagrywać, robić teledyski albo inne projekty z ludźmi, a ja zawsze znajdę coś do roboty. Sama mam obecnie pełno stworzonych piosenek, niektóre są niedokończone, ale dla mnie jest to etap pracy i na tym się skupiam.  

Masz na swoim koncie dużo sukcesów. Niedawno zostałaś laureatem w plebiscycie “Pokaż Talent!” Dziennika Bałtyckiego, wygrałaś w konkursie wokalnym organizowaną przez Waszą Scenę Muzyczną, piszesz i tworzysz własne utwory. Jakie masz plany na przyszłość? 

 Z pewnością spełnienie marzenia w kontekście własnej twórczości. Chcę przekazywać ludziom, ale niekoniecznie za pomocą słów, swoją wibrację, energię, to, co wiem dzięki muzyce. Wierzę w to, że świat jest stworzony z energii i jeżeli udało mi się przepracować pewne rzeczy, zdobyć pewien poziom świadomości, to wiem, że mogę to przekazywać ludziom poprzez swoją muzykę. Pamiętam, jak słuchając Michaela Jacksona w wieku 5 lat, już zdążyłam wyciągnąć lekcje, iż należy kochać i pomagać ludziom i że wszyscy jesteśmy jednością. To dzięki niemu to do mnie dotarło. Tak samo, jak to, że trzeba kochać zwierzęta, dlatego przestałam jeść mięso.  

Trzymam kciuki, żeby udało Ci się to spełnić. Bardzo dziękuję za rozmowę! 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *